sobota, 22 lutego 2025

Od Quinn — „I had a dream...”

TW: destrukcyjne myśli, dysforia płciowa

…I got everything I wanted
Quinn miało sen. Sen, w którym wszystko było takie… idealne, nierealne i nieprawdziwe, bo jednak o to chodzi w snach; najskrytsze marzenie, w którym ich życie wygląda inaczej, lepiej.
W śnie nie było dzieckiem Kloacyny, cholera, może było nawet kurwa kimś normalnym, a nie półbogiem, tego nie było jednak w stanie stwierdzić, aczkolwiek bycie nawet potomkiem boga krawężników byłoby o stokroć lepsze. Zdecydowanie lepsze, niejednokrotnie myśleli o tym, jakby to wyglądało, gdyby po prostu uznali, że chuj, kończą to wszystko. Schodzą z tego świata, adios, nie ma ich. Nie ma więcej cierpienia, bycia poniżanym czy po prostu patrzenia na nich z góry przez cały ten jebany boski świat.
Nagle miękka, świeża pościel wydawała się czymś drażniącym, wkurwiającym co ocierało skórę Quinn jak jakiś zasrany papier ścierny. Może i mieli suchą, popękaną skórę, ale to nie to było teraz problemem.
Szczerze? Nienawidzili siebie. Nie tego, że mają cycki, nie, bo bywały momenty, że nawet cieszyli się, że je mają. Nienawidzili tego, że nie mogą sobie ich odczepić, kiedy tego potrzebują, a potem znowu przykleić jak jakieś gówno na rzep, gdy tylko będą mieli taki kaprys. Potrafili wyć jak zranione zwierzę, kiedy trafiał im się jeden z tych dni, gdy mieli ochotę po prostu wziąć rozbieg i skoczyć z pierdolonego mostu. Nienawidzili tego, jak słabi byli, jak łatwo było powiedzieć coś, co ich raniło, co sprawiało, że żałowali, że się urodzili; że niedobrze robiło im się na myśl o tym, kim są. Jak łatwo wpadali w złość, nie potrafiąc się uspokoić, choć w przypadku Quinn lepiej byłoby nazwać to kurwicą, a nawet i szałem. Potworną siłą destrukcji, która była w stanie rozpierdolić wszystko, czego tylko dotknęła.
Zęby legionisty wbiły się w ich dłoń, byleby tylko jakimś cudem powstrzymać wybuch płaczu, który palił ich płuca żywym ogniem. Łykali łzy a gula w gardle rosła, utrudniają oddychanie. Jeszcze tego im brakowało, udusić się przez własne smarki i łzy. Walczyli z samym sobą, próbując odciągnąć myśli do czegoś przyjemniejszego, lecz z marnym skutkiem.
— Mierda... — sapnęli ciężko. Jedyną kotwicą było dla nich w tym momencie myślenie o Ash, dziecku samego boga wojny, Aresa, które razem z nimi dręczyło pierdolone bachory. Jak siadali obok siebie, ramię w ramię, psioczącz na otaczający ich świat i na to, w jakim gównie się znajdują.
Szloch ustał, chociaż na ten moment a dłonie Quinn mimowolnie powędrowały na obojczyki.. Powoli, jakby się wstydząc, wodzili opuszkami palców po swojej szyi, to po policzkach, czując przyjemne mrowienie. Ich negatywne myśli powoli przestawały szaleć, pozwalając wyobraźni przejąć stery, by uciec, choć na kilka uderzeń serca od rzeczywistości. Z gardła legionisty uciekł cichy, zadowolony pomruk. Czyjeś ciepłe dłonie gładziły ich po włosach, a usta szeptały czułe słowa.
"Jesteś dla mnie ważne"
"Potrzebuję cię"
"Zależy mi na tobie"
Tego właśnie potrzebowali, ciepłych dłoni tej jednej osoby, które zabierały od nich całe zło tego świata. Dobrze wiedzieli, że tęsknią, że brakuje im czułego dotyku ukochanej persony, jednak nie ważne, ile razy się widzieli, jak często serce Quinn zaczynało bić szybciej… Za każdym razem w ich gardło było ściśnięte a jakaś zjebana, niewidzialna siła trzymała ich na smyczy, nie pozwalając wyznać tego, co czują.
Udawali więc, że są najlepszymi przyjaciółmi i tylko tyle i aż tyle potrzebują od dziecka Aresa. Że nie myślą o tym, jakby to było ich pocałować, leżeć obok siebie ze splecionymi nogami, słuchając swoich spokojnych oddechów.
Ciepłe dłonie złapały ich za policzki, przyciągając bliżej. Mogli przysiąc, że czują na swojej twarzy oddech drugiej osoby, że ciepło innego ciała pozwala im się rozluźnić. Oblizali usta, jednak nic się nie stało, zielone oczy powoli otworzyły się a ku ich rozczarowaniu, nie spotkali się ze spojrzeniem brązowych oczu a ciemnością nocy.
— Ash? — głos Quinn był ledwie słyszalny, piskliwy, jakby nie należał do nich. Był niemalże wyrwany siłą z ich gardła.
Nikt nie odpowiedział, jedynie pochrapywania innych członków obozu zdradzały, że nie są sami.
Nie było Ash, nie było ciepłych dłoni i bezpiecznego miejsca, które koiło ich nerwy. Byli sami w ciemnym i chłodnym pokoju z czerwonymi od łez oczami.

────
[671 słów: Quinn otrzymuje 6 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz