wtorek, 11 lutego 2025

Od Aye CD Chaita — „Pora żebyście się poznali”

Poprzednie opowiadanie

JESIEŃ

Figurka posiadała wiele drobnych elementów, które posypały się na ziemię i poturlały w różne strony. Aye na klęczkach, tak, jakby się miał modlić, przesuwał się po zimnej posadzce w poszukiwaniu paru śrubek, które były niezbędne do utrzymania konstrukcji w kupie. Chait natomiast stał w boku, rozglądając się za tymi samymi elementami, jakichś poszukiwał Aye; bo chociaż odczuwał kłujący, wręcz duszący, dyskomfort w klatce piersiowej, to nie mógł bezczynnie stać i patrzeć.
Każdą znalezioną śrubkę odkładał na kupkę, którą zbudować tuż przy metalowym, podłużnym elemencie. Wcześniej były to drzwi do kabiny lokomotywy, a teraz wyglądały jak coś, co przeżyło starcie z pociskiem balistycznym; co było dziwne, bo figurka jedynie się przewróciła.
— Nie jest to nic trudnego — rzucił, nie patrząc nawet na Chaita, który z krzywym uśmiechem na twarzy próbował dopingować staremu znajomemu. — Postaram się zrobić to szybko.
Chait nie mógł nawet go poganiać; ba, nie mógł nawet prosić, by naprawił wszystko, doprowadzając figurkę do stanu sprzed upadku. Mógł tylko pokiwać głową, zapewnić Aye, że mają czas i modlić się w duchu, by natarczywy szef nie zaczął dobijać się do drzwi.
Aye naprawiał wiele rzeczy. Przez całe życie zdolności manualne wykorzystywał do tworzenia, niszczenia oraz naprawiania. Mógłby zrobić wszystko, bo wszystko wydawało się proste — wystarczyło, że spojrzał na figurkę i wiedział, gdzie co powinien przykręcić. Czuł się czasem jak robot do zadań specjalnych.
Minęło dziesięć minut, a Aye wciąż szorował posadzkę ubraniami; leżał już na plecach, kiedy naprawiał coś pod figurkę, czołgał się, bo jedna śrubka niespodziewanie wystrzeliła w powietrze i za nic w świecie nie mógł jej znaleźć i wycierał z brudu szyby rękawem koszulki.
— Powinno być dobrze — powiedział, podnosząc się z ziemi. Pot wytarł już i tak ubrudzonymi ubraniami. — Mam nadzieję, że na ziemi nie ma już żadnych brakujących śrubek… — Rozejrzał się dla pewności i w końcu wrócił wzrokiem na biednego Chaita.
— Och, już? — Uśmiechnął się delikatnie. Przez cały ten czas zdążył wymyślić pięć różnych modlitw, żeby tylko nie zjawił się wściekły szef.
— Jest parę wgnieceń, ale nie naprawię tego bez sprzętu. — Wskazał palcem na parę miejsc, ale zrobił to tak szybko, że Chait nawet nie zwrócił uwagi na wspomniane wgniecenia. Dla chłopaka wszystko było idealne. Konstrukcja stała. Szef nie wymyśli powodu, by go zwolnić.
— Dziękuję. Naprawdę.
Gdyby mógł, to wyściskałby Aye, ale stali w pomieszczeniu pełnym lokomotyw, które przyprawiały Chaita o ból głowy. Na dodatek Tajlandczyk zapewnie rozerwałby chłopaka na strzępy i wsadził pomiędzy metalowe elementy.
— Myślę, że możesz otworzyć drzwi… — upomniał Chaita, kiedy ten stał dalej w tym samym miejscu, z tym samym głupkowatym, niezręcznym uśmiechem.
— A, tak! Rzeczywiście! — Pognał w kierunku wejścia z dzwoniącym w ręku pękiem kluczy.
Kiedy otworzył drzwi, do hali napłynęła fala ludzi — dorośli z dziećmi, starsze małżeństwa i nastolatkowie. Przepychali się między sobą, chcąc zobaczyć każdą figurkę, zrobić sobie zdjęcie i podotykać czegoś, co Aye przed chwilą naprawiał z potem na czole.
Chait zniknął w tłumie, zapewne pochłonięty obowiązkami pracownika. Nie było nawet szans, by wśród tylu osób wypatrzeć ciemną czuprynę, bo podobnych ciemnych łepetyn było tutaj co najmniej pięćdziesiąt. Aye tylko westchnął z ulgą, potarł raz jeszcze spocone czoło i wyszedł, by zaczerpnąć swojego powietrza. Tak przepełniona hala momentalnie zrobiła się duszną puszką.
Pokręcił się chwilę wśród innych wystaw, szukając przy okazji łazienki, bo nie czuł się na tyle brudno, że za moment zamieni się w kulkę smaru i potu. To były minusy pracy fizycznej. Zawsze wracałeś brudny, usmarowany czymś ciemnym, żółtym lub brązowym i ciężko było to zmyć nawet mydłem.
Całe szczęście, że łazienki były dobrze oznakowane i Aye mógł spędzić nad umywalką dobre dziesięć minut; umył wszystko, nawet to, co pozornie ubrudzone nie było. Poprawiał włosy przed lustrem, spinając niesforne, odskakujące włosy oraz układał pogniecione ubrania. Nie mógł wyczyścić czarnych, smolistych plam, więc podwinął rękawy i udawał, że nic się nie stało.
Ledwo złapał za klamkę, kiedy do środka wszedł zagubiony wcześniej w tłumie Chait. Wyglądał na równie zszokowanego, co Aye.
— Och? — Tajlandczyk uniósł brwi, patrząc na, jak zawsze, uśmiechniętego półboga.
— Szukałem cię.
— Po co?
— Dobre pytanie.
Gdyby Aye miał dostać pięć dolarów, za każdym razem, kiedy powstrzymywał się przed uduszeniem syna Irys, to byłby już milionerem.
— Chcę ci podziękować i pomyślałem, że może ci się to spodobać… — Wygrzebał z kieszeni breloczek z parowozem. — Mamy tego bardzo dużo na stanie, a to raczej dobry prezent.
Aye wziął do ręki breloczek, sceptycznie spoglądając na Chaita. Naprawienie figurki nie było czymś trudnym i nie spodziewał się, że ktoś pomyślałby o sprawieniu mu prezentu w ramach podziękowań; ale może zapomniał, że do czynienia ma z synem Irys, wiecznie uśmiechniętym i do granic możliwości denerwującym.
— Dziękuję.
— Zostajesz jeszcze? — zapytał, podchodząc do umywalki, by umyć spocone dłonie. Przejrzał się w lustrze, poprawił włosy i odwrócił uśmiechnięty do Aye.
Do granic możliwości denerwujący.
— Myślałem, że…
— Otwiera się nowa wystawa — nawet nie pozwolił koledze dokończyć. — Napiłbym się czegoś.
Aye dawno nie czuł się tak osaczony i przyparty do ściany, jak w tym momencie. Chait mówił i mówił, uśmiechając się tak, jakby nie potrafił utrzymać neutralnego wizerunku do twarzy; a przez to, że Aye przytakiwał, nie widział problemu w swoim gadulstwie.
— Będzie tam takie fajne stanowisko z lemoniadami. Lubisz?
— No… chyba?
— To świetnie. Daj mi piętnaście minut, bo potrzebuję zamienić się z koleżanką.
I wyszedł. Tak po prostu.
Skonsternowany Aye stał jeszcze chwilę przy umywalkach, spoglądając na swoje własne odbicie i pytając, w myślach czym zawinił, że go to spotyka. Zawsze unikał podobnych osób — o tak optymistyczny, charyzmatycznym uosobieniu. Chaita jednak ciężko było się pozbyć szczególnie w momencie, kiedy wyszli z hali pełnej figurkowych lokomotyw hali. Z dala od czegoś, co budowało w nim napięcie i dyskomfort czuł się dobrze na tyle, że mógł męczyć Aye swoją paplaniną.
Poczekał na syna Irys, to oczywiste. Nie mógł uciec przed kimś takim, więc już pogodził się z własnym losem i stał niedaleko makiety, poprawiając rozwiewane przez wiatr włosy.
— Wybacz, że tyle to zajęło… — sapnął, próbując uregulować oddech, kiedy przybiegł już do czekającego Aye. — Udało mi się zamienić, więc mogę teraz przejść na tę inną wystawę, o której mówiłem. Chodź. — Skinieniem głowy poprowadził zmęczonego Aye na drugą stronę, gdzie pracownicy jeszcze rozkładali brakujące makiety i inne, skryte pod płachtami, figurki. Chait zwinnie ich wyminął i poprowadził dziecko Hefajstosa na strefę z jedzeniem oraz piciem. Wspomniana budka z lemoniadą już stała otwarta, gotowa, by przyjąć pierwsze zamówienia.

 Chait? 
─── 
[1035 słów: Aye otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz