niedziela, 23 lutego 2025

Od Violet — ,,Długość dźwięku samotności"

Chłód wczesnej wiosny nieprzyjemnie muskał jej skórę, choć była okryta kocami tak szczelnie, jak tylko mogła. Spod kłującego koca wydzierganego niegdyś przez jej siostrę wystawały jedynie dłonie, dzierżące pudełko zapałek. Próbowała z całej siły wykrzesać ogień na maleńkiej, zielonej główce zapałki, jednak złamała ją, niczym wykałaczkę. Kolejnej próbie również nie podołała, otóż cała drżała, choć nie tylko z zimna.
Jej niemoc miała źródło w gardle, które wydawało się jak spętane grubymi nićmi. Złapanie oddechu stało się trudne, jakby organizm Violet walczył właśnie o przetrwanie. Winowajca spływał zaś po zaczerwienionych policzkach, intensywnie jak wodospad, wywołując ciche jąkanie, które czarodziejka starała się stłumić. Bezskutecznie. To była jedna z tych nocy, kiedy jej rodzeństwo spędzało czas poza świątynią matki, a Violet została sama. Rosie nocowała u koleżanek z klasy, zaś Andrew… cóż, na pewno był potrzebny gdzieś indziej. W każdym razie była to noc, kiedy druga z córek Hekate pozostała sam na sam z emocjami, które nareszcie wypełzły na światło dzienne, a dusiły ją od długiego czasu.
Powinna czuć się lepiej? Nic bardziej mylnego!
Miała przed sobą najbardziej desperackie zaklęcie, jakie mogła rzucić. Przed nią stała różowa świeca, wokół której były rozsypane płatki róży — zarówno czerwone, jak i białe, aby dodać uroku tymczasowemu ołtarzykowi. Obok leżał solidny kawał kwarcu różowego. Bez skaz, zaś pełen blasku, z czego matka lub Afrodyta mogły być zadowolone. Wokół tańczyła woń jaśminu i rozmarynu, które w innej sytuacji ukoiłyby Violet, jednakże w tamtym momencie była w zbyt wielkiej rozsypce, żeby myśleć o pozytywnych rzeczach. Równy bałagan zrobiła również sól himalajska, zmieszana z ziołami.
Nie posiadała wiele składników do wykonania zaklęcia, lecz wierzyła, że powinny wystarczyć. Jeśli już mowa o wierze, gorzej było z wiarą w siebie. Po co robić rytuał, kiedy nie jest się przekonanym jego powodzenia? Nie wiedziała. Logika była tu bezsilna jak ona sama. Miała jednak przeczucie, że musiała to zrobić.
Ostatnia zapałka przyniosła jej wreszcie pożądaną iskrę, którą mogła przenieść na knot długiej świecy przed sobą. Wciąż drżały jej ręce, ale udało jej się tego dokonać. Płacz nie ustał, choć poluźnił nieco swoje sidła, na tyle, aby mogła działać dalej.
Na tym samym stole leżał również kawałek papieru i długopis, który wzięła do ręki i pochyliła się do napisania wołania o pomoc. ,,W moim życiu pojawi się ktoś, kto stanie się mi bliski”, zamanifestowała. Potem zatopiła papier w płomieniach i patrzyła, jak obraca się w popiół, nawet jeśli specyficzny zapach spalenizny drażnił jej nozdrza.
W międzyczasie wracały do niej wizje szczęśliwych obozowiczów, znajomych ze szkoły lub współpracowników. Pokrywał ich cień pustki, niedopasowania. Owszem, Violet nawiązywała różne relacje z różnymi ludźmi — i to w większości pozytywne, jednak nie było nikogo, kto mógłby nazwać ją przyjaciółką. Nikogo, kogo mogłaby potrzymać za ręce, ani nikogo, kto wesprze w trudnym czasie. Nikogo, z kim mogłaby spędzić czas na głupotkach, ani nikogo, kogo można przytulić.
Zamiast tego wciąż była obca, może nawet niewarta uwagi. Zakochana bez wzajemności i pozostawiona samej sobie na środku pieprzonej pustyni.
Nagle zerwał się nieoczekiwany podmuch wiatru, mimo szczelnie zamkniętych okien, co wyrwało córkę Hekate z rozmyślań. Płomień zgasł, zaś kartka papieru z manifestacją zjednoczyła się z kurzem.
To był znak, że należy posprzątać ten beznadziejny bałagan. 

 ──── 
 [521 słów: Violet otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz