czwartek, 20 lutego 2025

Od Edgara CD Artema — ,,Sober to death"

z dedykacją dla Keniego

Poprzednie opowiadanie

LATO

TW: BARDZO sugestywna scena, użycie narkotyków

W pomieszczeniu doszło do takiego zamieszania, że nie zdążyłom zareagować, aby spróbować minimalnie uspokoić sytuację. Powinno leżeć to w moich obowiązkach, żeby organizować wszelki powstały chaos między innymi, by uniknąć niekorzystnych konsekwencji. Zamiast tego, odsunąłem się o krok w tył z tej bójki, by przypadkiem nie dostać w twarz bądź inną, bardziej bolesną część ciała. Chwila moment i ktoś z pracowników zapewne zawiadomiłby ochronę albo policję. Możliwe, że już to zrobił, jednak Artem przed ich przybyciem zdążył w tym czasie zabrać z leżących na stoliku portfeli pieniądze, rzucić mi ten jego chytry, zawadiacki uśmiech i złapać za rękę, wyciągając mnie siłą z kasyna. Ktoś za nami krzyczał, lecz nie zdołałom już przetworzyć dokładnie tych słów, czując na sobie uścisk mokrej, chłodnej dłoni mężczyzny, która była znacznie większa od mojej, przez co zdawało się, że ją opatula palcami.
Mój uścisk był znacznie słabszy. Nie mogłem przemóc się do schwytania go mocniej, przez co moja dłoń o mało co się nie wyślizgnęła.
Wybiegliśmy z budynku i zatrzymaliśmy się ulicę dalej, upewniwszy, że żaden z przeciwników Artema nie postanowił wszcząć za nami pościgu. Nagła cisza była tak rażąca, że zaczęło gwizdać mi w uszach. Dreszcze przeszły przez moje plecy. Nawet huczna muzyka z kasyna znikła z tyłu mojej głowy. Słyszałem tylko przejeżdżające samochody, szczekającego psa i przyspieszony przez adrenalinę oddech bruneta, który powoli ulegał wyciszeniu.
— To było popieprzone, zdajesz sobie z tego sprawę?
I mnie nie dziwiło. Ani trochę. Był właściwie pierwszą osobą, która by się do tego posunęła.
— Tylko?
— I seksowne.
Parsknął śmiechem, pokazując mi plik banknotów w geście triumfu. Zmrużyłom bardziej oczy, przyglądając się jego wygranej.
— Serio? Tylko tyle? — zaśmiałem się. — Mieli dość wypchane te portfele.
— Wziąłem tyle, ile ci jest potrzebne.
— Rany. Jaki ty kochany — zakpiłom.
— Plus premia na drinki.
Zmarszczyłom brwi, ale po chwili mimowolnie się uśmiechnęłom.
— No tak, nie możesz być zbyt święty, co?

 
Szczerze mówiąc nie pamiętałem, kiedy ostatnio wychodziłem z Artemem. Byliśmy obydwoje na tyle zajęci, że nawet mało do siebie pisaliśmy. Z tego powodu, gdy zaproponował, iż gdzieś pójdziemy, usiądziemy i pogadamy, by świętować, że… cóż, jednak nie jestem aż tak bardzo w dupie, to poczułem, jak jedna z wielu męk mnie opuszcza.
Nie sprawiło to, że przestałom widzieć długie, czarne włosy, których strukturę, odcień i grację tak doskonale znałom. Nie wiedziałom, czy to harpia się czai na mnie gdzieś wśród ludzi, czy może zepchnięte do przedświadomości konsekwencje moich wszystkich działań mnie teraz gonią — nie potrafiłom rozpoznać, czy zagrożenie wokół mnie jest rzeczywiste, czy to tylko moje lęki i paranoje.
— Wyglądasz na nadal zmartwionego — Miękki ton wybudził mnie z chwilowej dysocjacji.
— Nie, nie. — Pokręciłem głową. — Nie jestem.
— Kłamiesz?
Oczywiście, że tak. Cała nasza znajomość oparta była na kłamstwie, przez co potem zacząłem kłamać w bardziej i mniej istotnych kwestiach, sprawdzając, gdzie leży granica. I ten przykry fakt pogłębiało to, że Artem nie zawsze miał tego świadomość. Co jakiś czas, przy kontemplowaniu nad własną, beznadziejną egzystencją, przypominały mi się wszystkie nieprawdy, jakie mu mówiłem, jak mu mydliłem oczy swoimi działaniami i czułem przez to potrzebę osunięcia się w cień i zniknięcia z jego życia na jakiś czas. Jednak nigdy tego nie zrobiłem, zbyt zafiksowany na swoich uczuciach do niego, zapatrzony jak w obrazek w coś, co było tylko fałszem.
Nie potrafiłem odpuścić czegoś, co doskonale wiedziałem, że nie istniało, bo jednocześnie byłem przekonany, że uwielbienie do kogoś, choć oparte na kłamstwie, nie oznacza koniecznie, że te uczucia nie są szczere.
Chroniłem go. A raczej siebie samego przed ponurą rzeczywistością. To, co jest między nami, nigdy nie będzie takie, jakbym tego chciał.
I tym razem też nie mówiłem mu zupełnej prawdy, czemu tak naprawdę coś powoduje we mnie niepokój, do takiego stopnia, że czułem się przez coś (i też kogoś) prześladowany. Skoro już mi pomógł z odzyskaniem pieniędzy, to reszta moich obaw i podejrzeń nie powinna być istotna. Nie był w stanie ich poskromić. A ja powinienem przestać być tak od niego zależny.
— Nie lubię kłamać.
— A często to robisz — odparł, stukając niecierpliwie w pustą szklankę. Kończyliśmy trzecią kolejkę. Czekał, aż skończę pić swój trunek, żebyśmy byli po równo.
Zawsze tak robił.
— Możesz dać z tym spokój?
Siedzieliśmy w kącie, na niewygodnych, trzeszczących krzesłach. Bar był zdecydowanie z rodzaju tych mało budżetowych, więc ceny też nie były przeraźliwie wysokie. Była to miła odmiana w porównaniu do kasyna. Puszczali znaną mi muzykę, z głośnością, która nie utrudniała rozmawiania. Z korytarza było czuć okropny smród dymu tytoniowego. I nie tylko. Pracującym najwyraźniej to nie przeszkadzało, dopóki klienci potrafili się zachować.
— Nie paliłeś kiedyś czegoś mocniejszego?
— To ty jesteś ćpunem, nie ja — mruknął pod nosem, przewracając oczami.
Uniosłem kąciki warg i energicznie wstałom z siedzenia, gestem zachęcając go do pójścia za mną. Po długim braku pewności dołączył do mojego pomysłu, żebyśmy udali się do dość zapełnionego korytarza, który łączył dwa naprzemienne pomieszczenia w barze. Artem bez słowa obserwował, jak zagadałem z szerokim, zalotnym uśmiechem jednego z mężczyzn, głaskając go dyskretnie po ramieniu. To wystarczyło, żeby się z nami podzielił.
Tak naprawdę nigdy nie zastanawiałem się, czy Artem kiedykolwiek brał jakieś inne używki, pomijając alkohol i nikotynę, gdyż z pewnością nie robił tego ze mną. Do tej właśnie pory. Po sposobie, w jaki zaciągnął się otrzymanym skrętem, domyśliłem się, że to nie był jednak jego pierwszy raz. I prawdopodobnie wcześniejsze wahanie Artema było spowodowane tylko i jedynie tym, że nie chciał mnie znowu widzieć w tym stanie, w którym mnie znajdował wtedy, gdy przesadzałem.
Nie zdążyliśmy nawet dużo wypić i czułem się zupełnie dobrze. Dopiero to, co paliłem — cokolwiek to, do cholery, było, bo nie byłem w stanie już rozróżniać środków, które zażywałem w życiu — zaczęło we mnie uderzać. Prawie od razu. A już po paru minutach, gdy wykonywałem jakikolwiek gest czy krok, miałem wrażenie, że ciężko jest mi to robić z pełną świadomością. Może inaczej — posiadałem świadomość, ale nie potrafiłem jej kontrolować.
Mózg taktycznie zdezaktywował swoje funkcje, przestając reagować na ciepło, zimno, dotyk czy światło. Komórki w moim ciele rozluźniały się, uwalniając euforyczne napady. Mężczyzna obok mnie zagadywał, rzucając wyjątkowo głupimi tekstami i żartami, które i tak mnie w tamtym momencie śmieszyły, gdyż także moje poczucie humoru zostało kompletnie zdeprawowane. W głowie miałem tylko gęstą mgłę, przykrywającą wszystkie procesy myślowe.
Artem za to patrzył na mnie długi czas, równie urżnięty, na początku dość wycofany (i chyba zirytowany o to, że nie zwracam na niego pełnej uwagi), co zmieniło się, gdy podszedłem bliżej niego, niemal stykając się z nim ramieniem i uspokajająco się uśmiechając, dzięki czemu twarz mężczyzny od razu stała się raźniejsza.
— Powinieneś częściej nosić okulary — powiedział i niespodziewanie wyprostował lekko skrzywione okulary na moim nosie, co mnie niesamowicie rozbawiło.
— Czemu teraz mi o tym mówisz?
Zbliżył się niebezpiecznie blisko. Moje ciało ponownie się spięło. Rozszerzone źrenice niemal przykrywały bursztynowe, ciemne tęczówki, co sprawiało, że oczy Artema wyglądały na jeszcze większe.
Byłom tak bardzo skupione na chęci dotknięcia jego długich rzęs, że histerycznie ścisnęło mnie w żołądku, gdy popchnął mnie gwałtownie na kamienną ścianę. Uchyliłom wargi, z zamiarem wyrzucenia mojej obrazy spowodowanej niespodziewanym atakiem, a wtedy mężczyzna złapał za moją brodę, lekko ją uniósł i zbliżył swoje usta do moich.
Artem mnie pocałował.
Nie ja go, jak za pierwszym razem, a on mnie.
Byłom na początku zbyt zszokowane, by wykrzesać z siebie jakąkolwiek — zamierzoną czy nie — reakcję, przez co stanęłom jak kołek, podobnie, jak w miejscu stanął mój oddech. Jednostronny pocałunek był pełen raptowności, przesadnie natarczywy, ale i tak nie mogłom go odwzajemnić do czasu, aż poczułom na siłę wciskający się do mojego środka język, dzięki któremu się opamiętałom. Prawie zebrało mi się na wymioty, lecz opanowałom ten odruch, mocno zaciskając powieki i pozwalając, by ruchy jego ust kierowały moimi, jednak synchronizacja z nim okazała się niemalże niemożliwa.
Gdy skupił się na mojej górnej wardze, niechętnie zacząłem całować jego dolną. Gdy w pewnej chwili przechylił głowę w drugą stronę, zmuszony byłem do tego samego, żeby nie stykać się z nim nosami — robił wszystko dokładnie tak, jak tego nie lubiłem. Nienawidziłem.
Już w tamtym momencie wewnętrznie tego nie chciałem, domyślając się, że Artem nie do końca myśli racjonalnie.
Objąłem go wokół szyi, wplatając palce w miękkie włosy. Spodziewałem się, że w takim momencie moje myśli galopowałyby z prędkością tysięcy kilometrów na godzinę, lecz zamiast tego, nie mogłem skupić się na skleceniu ani jednej, zbyt zaabsorbowany przez zęby zdzierające skórki z moich warg i lepką ślinę.
Odsunęłam się na moment, wyczuwając chwilę, gdy zrobił się łagodniejszy. Nie patrząc na jego twarz, odwracając spojrzenie gdzieś w bok, ledwo zdołałom wydobyć z siebie słowa. Wargi drżały mi, jak zziębnięte, pomimo że były równocześnie rozpalone, jakbym przyłożył je do ognia. Przełknęłom odruchowo ślinę, próbując nawilżyć suchy przełyk i o mało się nie zaksztusiłom z powodu ściśniętego gardła.
— Czy… możemy iść do ciebie?
Jestem idiotą.
Zmrużył na mnie oczy. Dopiero wtedy zorientowałem się, że ściska moją talię w łapczywy, bolesny sposób, wbijając w nią paznokcie, równocześnie przyciskając do mnie własne biodra. Z zawstydzeniem oparłom o niego głowę, chowając piekącą twarz w zagłębienie szyi mężczyzny. Mogłem usłyszeć jego nierównomierny oddech, bicie serca, powolny przepływ krwi w żyłach, niespokojne drżenia. Pachniał wodą kolońską, drogim szamponem do włosów i kremem do twarzy. Cytryną, cynamonem i chili. Czymś cierpkim, w pewnym stopniu nieznośnym, ale zbyt słodkim i powabnym, abym przestał to chłonąć. Feromonami mówiącymi mi o wrodzonej porywczości, sprawiającymi, że jego rysy twarz w moich oczach stawały się jeszcze bardziej zarysowane, usta bardziej pełne i nasycone, szyja odkryta i dostępna, a ramiona jeszcze szersze.
Jestem cholernym idiotą.
— Nie to mam na myśli — odparłem z wyrzutem, wiedząc, jak te słowa zawsze zostają interpretowane w pierwszej chwili. — Czuję się obserwowany.
Tym razem to nie była moja paranoja. BYLIŚMY obserwowani.
I nie chodziło tu tylko o zupełnie przypadkowe osoby w barze. Kątem oka dostrzegłem czarne, długie włosy i tym razem byłem stuprocentowo pewien, że to już nie jest moja halucynacja.
Stąd wiedziałem, że całujący mnie Artem też jest prawdziwy.

 
Jestem największym idiotą, jaki istnieje.
Obdarzył moją brodę pocałunkami na samym wejściu, nawet nie zamykając na zamek drzwi od mieszkania. Zrzuciłem z trudem buty z nóg, zostawiając je gdzieś w korytarzu.
To był ten moment, gdy jeszcze mogłem się wycofać, gdy świat wokół stawał się wyraźniejszy, a po dotlenieniu zacząłem znowu wyraźnie widzieć kolory. Odchyliłem głowę do tyłu, natrafiając na ścianę. Wydobył się ze mnie automatyczny jęk przez łaskoczący język, wędrujący po mojej szyi.
Zatargał mnie do swojego pokoju. Potknął się o własne łóżko, tracąc równowagę. Wydałem z siebie cichy chichot. Zawisnąłem nad nim, nie powstrzymując cisnącego mi się na twarz uśmiechu. Wewnętrzny kompas moralny nie mógł przebić się już przez wybudzony ze snu popęd. Nawet nie próbował.
Siedząc na jego kolanach, powoli wsunąłem dłonie pod koszulkę Artema. Wzdrygnął się pod moim dotykiem, jakby przeszedł przez niego prąd. Zacząłem głaskać opuszkami palców skórę umięśnionej klatki piersiowej, delikatnie, jak w obawie, że za chwilę jego ciało się rozpadnie, jeśli zrobię coś zbyt gwałtownie. On jednak już po chwili nie zwracał uwagi na to, co robię z rękoma, zbyt zajęty penetrowaniem każdego pieprzyka, odbarwienia i piega na mojej skórze. Przez mokre, niechlujne pocałunki sięgające aż do obojczyków zakręciło mi się w głowie.
Ściągnąłem z niego górną część garderoby. Ugryzłem się w wargę i zlustrowałem wzrokiem obszerny tatuaż, sięgający od piersi do ramienia, lecz nie pozwolił mi się bardziej drobiazgowo mu przyjrzeć, bo pociągnął mnie za ramię, wymuszając zmianę pozycji, przez co tym razem ja znalazłem się pod nimi. Stęknąłem cicho w wargi mężczyzny przez gniotące mnie w krocze kolano. Czułem, że gdybym zechciał uciec, to bym nie dał rady. Nie pozwoliłby mi.
Nie wiedziałem, czy wywołuje to we mnie przypływ dopaminy, czy adrenaliny.
Podniósł krawędzie mojej koszulki i ją zdjął. Z trudem łykałem już powietrze, dlatego wykorzystałem ten moment i wziąłem głęboki wdech. Serce biło mi w piersi tak dźwięcznie, jakbym przedawkował kofeine.
Napotkałem się w końcu z jego wzrokiem. Z ciemnymi, błyszczącymi oczami, które mogłyby na mnie spoglądać w każdej postaci, tej najpiękniejszej jak i najbrzydszej, budzącej odrazę.
Co my robimy?
— Czemu tak na mnie patrzysz? — spytałem szeptem zamiast tego.
— Jesteś najpiękniejszy.
Parsknąłem śmiechem.
— Wiem, że jestem.
Złapałem pasek od spodni mężczyzny i zacząłem go powoli odpinać, ale wtedy się zawahałem. Nie do końca tak sobie to wyobrażałem.
Miałem w głowie pełno scenariuszy przez ostatnie ponad dwa lata, łącznie z tymi, podczas których się dotykałem, ale żaden z nich nie był z jakiegoś powodu podobny do tego, co było teraz — moje fantazje zawierały w sobie pełno powolnej zmysłowości, w której było coś znacznie więcej, niż czysta żądza.
Nie było do tego podobne też sypanie z innymi, podczas czego próbowałem zobrazować sobie, że osoby, które dotykam, są Artemem. Żadna z nich nie miała co prawda tych samych falowanych włosów, głębokich oczu w kolorze miodu czy wywołującego ciepło w moim żołądku uśmiechu, ale przynajmniej mogłem sobie wmówić, że robię to wszystko z osobą, do której coś czuję, a nie z kimś przypadkowym, żebym nie czuło jeszcze większego obrzydzenia.
Ta chwila nie była subtelną, wymarzoną przeze mnie intymną chwilą, tylko zwierzęcym pragnieniem, wywołanym pozwoleniem ze strony moich miesięcy desperacji. Wtedy akurat mężczyzna złapał moje ręce, zanim zdążyłem zrobić coś, czego bym żałował (a on jeszcze bardziej).
Dopiero do mnie doszło, że drgania ze strony Artema nie są drżeniami ekscytacji czy podniecenia. On się cały trząsł, jakby dostał konwulsji od silnej gorączki. Zauważyłem gęsią skórkę na skórze mężczyzny.
— Zimno ci?
Przyjrzałem się jego twarzy. Zacząłem wstawać do siadu, żeby się spod niego wysunąć. Artem bez słowa ze mnie zszedł i usiadł obok, opierając plecy o ścianę. Potarłem kciukiem w opiekuńczym geście jego spocony policzek, marszcząc w zastanowieniu nos.
— Będziesz wymiotować? 

  Artem? 
──── 
 [2231 słów: Edgar otrzymuje 22 Punkty Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz