Doskonale pamiętał ten dzień. Było zimno, padał deszcz i nie zapowiadało się, by rano miało przywitać ich słońce. Pakował ubrania w jedną torbę, którą kiedyś wcisnął pod łóżko. Nie miał dużo. Nigdy nie posiadał tylu rzeczy, co inni, bogatsi ludzie. Był minimalistą i to wystarczało, by mieć dobre życie.
Zarzucił torbę na ramię i westchnął. Będzie tęsknić. Za nimi wszystkimi. Za sobą z tych czasów. Za treningami. Za tym specyficznym, drewnianym zapachem, który wraz z porami roku albo stawał się bardziej wilgotny, albo suchy. Tutaj zbudował wspomnienia, które będą jeszcze długo grały w jego głowie.
Znalezienie pracy w nowym mieście i właściwie nowej rzeczywistości nie należało do najłatwiejszych. Chodził po różnych punktach, pytał ludzi, ale zawsze odsyłano go z kwitkiem. Nikt nie chciał pomóc. Każdy pilnował swojego nosa i nie przejmował się losem młodego, zagubionego człowieka. Gdyby tylko mógł, to zostałby w Obozie dłużej; ale doskonale wiedział, że nie ma już miejsca dla osoby, która wiekiem prawie dwukrotnie przewyższała nowoprzybyłych.
Usiadł na parkowej ławce, otulił się grubym szalem i westchnął. Był dzisiaj w kilku kwiaciarniach, jakiejś kawiarni oraz restauracji. Za każdym razem słyszał, że nie potrzebują nowego pracownika. San Francisco najwidoczniej nie było przyjaznym miastem dla osób bez pracy, chociaż wydawać by się mogło, że miejsc jest od groma.
— Co tak młody człowiek porabia w parku? — Na oko osiemdziesięcioletni starszy pan przysiadł obok Ademira. Siwa broda była tak długa, że mogła posłużyć mu za szalik. — Nie jest ci zimno?
Ademir wzruszył ramionami. Miał na sobie długi płaszcz i okrywał szyję grubym szalem, który wygrzebał w koszu w second-handzie.
— Przyzwyczaiłem się.
— Rozumiem. — Mężczyzna wyciągnął z czarnej torby gazetę, rozwinął ją i zaczął czytać. Na nosie miał małe okulary, Ademir powiedziałby, że mikroskopijne. — Nie pracujesz?
Gdyby chciał, to by pracował.
— Ciężko jest coś znaleźć — przyznał, potarłszy zziębnięte ręce o sobie. — Wszędzie słyszę, że nie szukają pracownika.
— Masz jakieś zainteresowania? — zapytał, nie odrywając wzroku z gazety. — Kwiaty? Jedzenie? Może fotografia?
— Prawdę mówiąc… — zamyślił się. Czy miał jakiekolwiek zainteresowania oprócz chęci przeżycia i sposobów na walkę z potworami? — Chyba po prostu lubię ludzi.
Starzec nic nie odpowiedział. Czytał gazetę, przewracając szeleszczącymi, szarymi kartkami. Siedzieli tak w milczeniu, dopóki mężczyzna nie przestraszył Ademira nagłym pytaniem:
— Sprawdzałeś wszędzie?
— Na kilku ulicach, tak.
— Znam jedną kawiarnię — zaczął, oblizawszy spierzchnięte wargi. — mają przepyszne kawy. Jest to mały budynek, ale z wieloletnią tradycją. Pamiętam, jak przychodziłem tam, kiedy kończyłem studia.
— O, to musi być stara kawiarnia.
— W rzeczy samej. — Pokiwał głową. — Pracuje tam moja wnuczka. Kiedyś mi się żaliła, że nie daje sobie rady, bo brakuje im pracownika, ale nikt nie chce pracować w takim miejscu. Wielka szkoda… — Westchnął. — Młody człowieku, jeśli byłbyś zainteresowany…
— Byłbym — odpowiedział, nie dając starcowi dokończyć.
Mężczyzna posłał Ademirowi ciepły uśmiech. Przypominał mu kogoś, kogo kiedyś dobrze znał, ale nie mógł sobie teraz przypomnieć.
— Proszę, to dla ciebie. — Podał chłopakowi wizytówkę, na której widniał numer telefonu, adres oraz nazwa kawiarni. — Jeśli się zdecydujesz, to spotkamy się na pewno nie raz. — Podniósł się z ławki, wcisnął gazetę pod pachę i się ukłonił tak, jak robiono to przed laty.
— Już pan idzie?
— Jak tak zacząłem mówić o tej kawiarni, to nabrałem ochotę na kawę. — Uśmiechnął się, patrząc rozmarzonym wzrokiem w stronę ruchliwej ulicy, gdzie znajdowało się parę restauracji oraz wspomnianych kawiarni. — Miło było poznać. Do zobaczenia.
I odszedł, pogwizdując pod nosem.
Takie sytuacje zdarzają się raczej tylko w filmach. Nigdy nie mają miejsca w rzeczywistości. Tak myślał Ademir do teraz. Nie przypuszczał, że siedząc zimą na ławce w parku, spotka starca, który zaoferuje mu pracę. Pracę, której tak długo nie mógł znaleźć.
Zadzwonił jeszcze tego samego dnia. Numer wpisywał ostrożnie, by nie pomylić żadnej cyferki, a kiedy oczekiwał, aż ktoś odbierze telefon, przeskakiwał z nogi na nogę. Czuł się pierwszy raz od jakiegoś czasu poważnie zestresowany normalną, ludzką interakcją.
Kiedy po drugiej stronie słuchawki rozległ się kobiecy głos, momentalnie zamarł.
— Słucham?
— Dzwonię w sprawie pracy i…
— Och, czyli dziadek kogoś znalazł? Wspaniale! Mogę prosić twoje imię i nazwisko, a potem…
Rozmowa nawet nie trwała dziesięciu minut. Nie odbyli żadnej poważnej rozmowy o pracę. Młoda kobieta zwyczajnie zapisała dane Ademira i poprosiła, by już następnego dnia zjawił się rano pod kawiarnią. Chciała chłopakowi tyle pokazać i tyle opowiedzieć… już przez telefon było słychać, jaką jest gadułą, zapewne na podobnym poziomie, co niedoszły, nowy pracownik.
Rano czekał pod zielonymi drzwiami pięknie ozdobionej zieloną roślinnością kawiarni. Wszystko, nawet najmniejszy szczegół, wyglądało pięknie. Jak wyjęte z bajki lub z gazety z czasów przedwojennych. Ten budynek musiał stać tutaj już dobre dziesięciolecia.
Kiedy przyglądał się ładnie rosnącemu bluszczowi, zjawiła się kobieta, z którą wczoraj rozmawiał przez telefon. Była całkiem wysoka i miała długie włosy spięte w koczek. Uśmiechała się promiennie, jakby wcale nie musiała wstać o szóstej, by o ósmej otworzyć kawiarnię.
— Ademir, tak? Dobrze pamiętam.
— Tak, tak. — Przytaknął. — A jeśli…
— A, tak, spokojnie. — Wyciągnęła w stronę Ademira ubraną w rękawiczkę dłoń. — Lillian.
Uśmiechnął się trochę skołowany faktem, że zapomniał imienia kogoś, kto mu się jeszcze wczoraj przedstawiał, ale kobieta nie wydawała się ani trochę tym przejęta. Otworzyła drzwi, które głośno skrzypnęły i zaprosiła Ademira do środka.
Stoliczki były małe, ale bardzo eleganckie; na środku leżały serwetki oraz świeczki, czekające, aż ktoś je podpali. Wszystko było w odcieniach zieleni — ściany, posadzka oraz barek, za którym przygotowywano gorące napoje.
— Pracowałeś kiedyś w kawiarni? — zapytała, kiedy włączyła ogrzewanie i wszystkie światła.
— Jeszcze nie miałem okazji. — Przyglądał się zawieszonym na ścianach obrazach. Każdy z osobna był ręcznie malowany przez jakiegoś utalentowanego artystę. — Będzie to problem?
— Ależ skąd! — Machnęła ręką. — Wszystkiego cię nauczę. Na zapleczu możesz zostawić swoje rzeczy.
Zaprowadziła chłopaka do małego pomieszczenia, w którym stał jeden wieszak i znajdowały się może trzy szafeczki. W jednej z nich zostawił plecak.
— Jesteśmy bardzo wcześnie, ale mam nadzieję, że rozumiesz dlaczego. — Kątem oka spojrzała na Ademira, kiedy sprawdzała ekspresy do kawy.
— Żeby wszystko przygotować.
— Ale też, żeby się trochę ogrzać — zażartowała. — Mamy tak świetnie ogrzewanie… zaraz się przekonasz.
Lillian bardzo dużo gadała, pokazując milion rzeczy jednocześnie, a Ademir jakimś cudem wszystko łapał. Kiedy kobieta poprosiła, by zrobił jakiś wzór na kawie, on tworzył dziwaczny twór i się z tego śmiali. Czuł się, jakby trafił na śmieszny kurs na baristę, a nie do pracy, w której będzie musiał obsługiwać prawdziwych gości.
— Jak przyjdzie pierwszy klient, to ty będziesz robić kawę.
— Co… — jęknął, patrząc na swój ubrudzony fartuszek. — Przecież ja wzoru nie umiem zrobić nawet.
— Zobaczysz, że tym razem ci wyjdzie — zachichotała, zakrywając usta dłonią.
Powiedziała i tak się stało, ale Ademir, zamiast namalować piękny kwiat, stworzył wzór, który prędzej przypominał słonia. W każdym razie Lillian bardzo chwaliła sobie nowego pracownika na tyle, że rozpisała chłopakowi zmiany do końca tygodnia i zabroniła mu rezygnować z kawiarni. Ademir nawet przez chwilę nie pomyślał, że mógłby porzucić to wspaniałe miejsce. Jak na poprzednie życia półboga, walczącego o życie, chyba nie mógł trafić lepiej.
───
[1122 słowa: Ademir otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz