LATO
TW: grożenie samobójstwem
Czy to wszystko było snem? Wymysłem dzikiego, szalejącego umysłu, który został odurzony słodkim dymem. Czymś, czego nie powinien wdychać, wkładać sobie do ust i myśleć o tym, by otumanić się jeszcze bardziej.
Nie pamiętał szczegółów. Czuł się źle, naprawdę źle. Ze wszystkim, co robił, z każdym dotykiem i słowem, jakby zbijał komuś (komuś ważnemu) ostre jak brzytwa sztylety w serce. Kiedy dostał się do łazienki, a kolana zetknęły się z zimnymi kafelkami, poczuł, że naprawdę żyje. Gdzieś tam pozostały ostatnie resztki świadomości, chociaż świat wciąż wirował i poruszał się w bardzo zwolnionym tempie. Cokolwiek dostał i cokolwiek palił, to nie było czysta substancja. Wymieszana z innymi środkami, aby trzymać w ryju coś, co nie tylko uspokaja, ale też wybudza podświadome pragnienia.
Może za długo siedział nad toaletą, prosząc białe ściany, by te uchroniły go od śmierci. Może zupełnie stracił poczucie czasu, bo gdy wrócił, to już nie spotkał ciemnych, długich włosów ani niebieskich oczu.
Może sobie to wszystko wymyślił. Wyobraził. Może to nie była prawda.
A może…
Jakimś cudem, bożym najwidoczniej, wstał rano z łóżka. Obolały wszędzie, z równie bolącą, wręcz pękającą głową. Dawno nie brał używek; a to, że je w ogóle kiedykolwiek brał, to dowód na to, jak bardzo święty w rzeczywistości jest.
Wypił jedną, a później jeszcze dwie szklanki chłodnej wody. Próbował sobie przypomnieć cokolwiek, ale ilekroć próbował, to widział tylko smutne, niebieskie oczy. To były te smutne, niebieskie oczy.
Nie czuł się źle z samym faktem, że najwidoczniej coś zrobił. Czuł się źle przez to, że najprawdopodobniej wykorzystał czyjąś niepoczytalność. I swoją, przy okazji. Gdyby miał trochę oleju w głowę, to z pewnością pokierowałby tym wszystkim inaczej. Nie robiłby z tego zwierzęcego aktu.
Zamglone wspomnienia nie chciały ani trochę się rozjaśnić, co było oczywiście z jednej strony pozytywne, ale także negatywne. Dawno nie czuł się tak skołowany; jakby zrobił rzecz naprawdę złą, a nie mógł się niczego dowiedzieć.
Nikogo nie zapraszał, ale mimo do dzwonek do drzwi zadzwonił głośnym, nieprzyjemnym buczeniem. Artem podniósł się z kanapy, na której przeleżał chyba trzy godziny i niechętnie poszedł otworzyć nieproszonemu gościowi.
— Artem! — Uśmiechnęła się, kiedy tylko zauważyła przed swoim nosem byłego chłopaka.
Artem zamknął drzwi. A przynajmniej spróbował, bo Amy była nieznośna i przewidziała wszystko, co do ostatniego szczegółu. Wepchnęła swoją nogę w szczelinę pomiędzy drzwiami a progiem.
— Czego ty chcesz? — burknął nieprzyjemnym tonem.
— Nie wiesz, w co się pakujesz, Artem — powiedziała tajemniczo, odrzucając ciemne włosy na plecy. Spojrzała na mężczyznę przyjacielsko. — Wszystko wiem.
— Świetnie, wypierdalaj. — Znowu spróbował zamknąć drzwi, ale kobieta najwidoczniej zamiast nóg miała metalowe protezy, bo nawet nie drgnęła. Patrzyła wciąż w ten sam irytujący sposób. Robiła tak zawsze, kiedy czegoś chciała.
— Nie obchodzi cię to? Że zadajesz się z dziwką? — zaśmiała się i sięgnęła ręką do torebki. Spomiędzy tony kosmetyków wygrzebała telefon, w którym zaczęła czegoś szukać. — Nie zasługujesz na kogoś takiego.
— Zasada niebicia kobiet za chwilę przestanie obowiązywać.
— Mógłbyś mnie posłuchać, chociaż ten jeden raz. — Podała telefon mężczyźnie. — Wiem, że się świetnie bawiłeś w tym nudnym klubie, ale to nie jest osoba dla ciebie. Po prostu. Martwię się o ciebie. — Wyciągnęła teraz błyszczyk, którym poprawiła umalowane usta. Cmoknęła. Irytująco. — Przyszedł do mnie, bo czegoś chciał. Wiedział, że cię znam i chciał wiedzieć więcej, a wiesz… nie mogłam odmówić komuś, kto chciał w zamian za informację… hm, nieważne.
Artem nie wiedział, na co patrzy. Albo raczej wiedział, bo widział screeny rozmowy pomiędzy Amy i Edgarem, ale nie czuł się zbyt oszołomiony, by połączyć kropki.
— Ta mała dziwka chciała wiedzieć, gdzie pracujesz, co robisz, gdzie chodzisz i chciała wiedzieć tylko więcej. — Uśmiechała się, gdy to mówiła. Sprawiało jej to satysfakcję. — Czemu nie znajdziesz sobie kobiety, Artem? Kręcą cię takie kłamliwe dziwki? — Wsunęła rękę w szparę między drzwiami a framugą i długimi palcami musnęła mężczyznę po przedramieniu. Lśniące usta wykrzywiały się w pełnym radości grymasie.
— Och, a na koniec chciał czegoś więcej, jak widzisz. — Zerknęła na telefon, który Artem trzymał w ręce. — Koniec końców i tak trafiasz na kurwę, która nie daje ci żyć. Myślisz, że chociaż jeden dzień nie byłeś obserwowany? On zawsze chciał wiedzieć, gdzie jesteś. Zawsze, Artem.
Niedobrze robiło mu się od słów Amy. Nienawidził tego głosu. Lekkiego, niczym piórko i jednocześnie melodyjnego, jakby dawał się porwać śpiewowi syreny. Patrzył w te jej czarne, roześmiane oczy i żałował, że kiedykolwiek nawiązał z kobietą jakąkolwiek relację; bo zawsze musiała wszystko zepsuć. Wepchać się tam, gdzie nie była potrzebna.
— Wiesz co, wypierdalaj. — Oddał Amy telefon i zamknął na siłę drzwi. Tym razem udało mu się pozbyć natarczywej kobiety, chociaż ta przez pierwszą chwilę chciała jeszcze walczyć.
To był najgorszy dzień w jego życiu. Zdecydowanie najstraszliwszy, jakby właśnie obudził się w koszmarze i jakby miał walczyć z obrzydliwymi potworami, pragnącymi ludzkiej krwi. On pragnął ludzkiej krwi. Był tak wściekły, rozgoryczony i oszołomiony, że chciał tylko kogoś zabić.
Spotkał się z nim w parku. Nie najlepsze miejsce do tego typu rozmowy, ale nie miał szczególnych oczekiwań co do tego. Chciał tylko porozmawiać.
— Edgar — przywitał się z dużym, wręcz nienaturalnym jak na niego, uśmiechem. Stał przed niższym od siebie przyjacielem. — Nie wiem, od czego mogę, kurwa, zacząć.
Nie denerwował się tak od dawna. Właściwie chyba nigdy od czasów ucieczki z domu rodzinnego nie czuł tak gorącej, rozpalającej złości. Za moment się rozpuści, zamieni w lawę i porwie za sobą Edgara, który cały ten czas stał nieruchomo, bojąc się odezwać. Może się już domyślił, o co chodziło.
— Wybrałeś sobie chujową osobę, do czegoś takiego, naprawdę. Myślisz, że bym się nigdy nie dowiedział? Kurwa, Edgar, ty jesteś niemożliwy — mówił szybko, połykając niektóre sylaby, jakby zapomniał, jak się mówiło po angielsku. — Ty wiesz, na czym polega przyjaźń? Przyjaciół się stalkuje, kurwa, Edgar? I wykorzystuje losową dziwkę, która najwidoczniej musiała ci się spodobać, co? Bo ty lubisz losowe dziwki i lubisz pierdolić się z losowymi dziwkami.
Może w tym momencie sobie uświadomił. Może ten wściekły wzrok Artema sprawił, że sobie przypomniał. Że widział te wszystkie wiadomości, które wymienił z Amy. Że widział tę jedną noc, kiedy pozwolił kobiecie zrobić wszystko i właściwie pozwolił jej się zabawić tak, jak lubiła.
— Poczekaj — zaczął, drżącym głosem. — To nie tak jak myślisz.
— To nie tak, jak, kurwa, myślę?! — wrzasnął, czując, że poskrada zaraz wszystkie zmysły. Chociaż już i tak nie potrafił się wysłowić, sepleniąc z bardzo wyczuwalnym, wręcz namacalnym, rosyjskim akcentem. — Jesteś wkurwiający. Naprawdę, kurwa. Jak ja cię, kurwa, nienawidzę.
— Nie, naprawdę, to nie tak, jak myślisz. — Oczy zaszły mu błyszczącymi łzami, a twarz wykrzywiła się w bolącym, rozdzierającym grymasie.
Cokolwiek Edgar myślał w tej chwili, to nie była to tylko jedna rzecz. To było stado pędzących wspomnień i rzeczy, które zrobił, nie będąc do końca ich świadomy. To były myśli, które powtarzały jejmu, jak bardzo bezużyteczny tak naprawdę jest; i że nie potrafi utrzymać żadnej relacji na dłużej, bo koniec końców wszystko niszczył.
Artem nie mógł zebrać się już na żadne słowa, a Edgar tylko upadł na kolana, na brudną i mokrą ziemię. Patrzył żałośnie w brązowe oczy wyższego mężczyzny, niemo prosząc, by przestał krzyczeć.
— Błagam, daj mi to…
— Nie, Edgar — syknął przez zaciśnięte zęby. — Nic nie będziesz tłumaczyć, rozumiesz? Nie chcę cię znać. Jesteś, kurwa, nikim dla mnie, rozumiesz? Nawet nie próbuj.
Edgar zacisnął palce na wilgotnym żwirze.
— Proszę.
— Nie chcę cię widzieć. — Odwrócił się i chciał odejść, ale klęczący policjant chwycił go za skrawek koszulki. Twarz miał czerwoną i załzawioną.
— Nie możesz.
— Zostaw mnie. — Chciał strącić rękę Edgara, ale ta tylko zacisnęła się mocniej na skrawku ubrania.
— Zabiję się.
— Co ty pierdolisz?
— Rozumiesz? Zadźgam się, kurwa, zastrzelę. Mam pistolet. — Złapał się dramatycznie za biodro, jakby szukał tam tego, o czym mówił. — Nie będzie kłopotu. Nie będzie żadnego kłopotu.
— Jesteś psychiczny.
Edgar rzeczywiście nosił przy sobie broń palną. Wyciągnął pistolet i przyłożył sobie teatralnie do głowy.
— Jak odejdziesz, to się zabiję — mówił tylko, śmiejąc się przerażająco z bezsilności.
Artem rzucił się na Edgara, w pierwszej chwili myśląc tylko o tym, by odebrać mu niebezpieczną zabawkę. Przepychali się ze sobą, finalnie potykając się o własne nogi i przewracając na ziemię.
Rosjanin wyszarpnął srebrny pistolet z dłoni Edgara i dokładnie obejrzał. Nie miał nawet załadowanego magazynku. Nie był nawet odbezpieczony. Poczuł żałość i jeszcze większą nienawiść niż tę, którą czuł przed chwilą. Patrząc w te czerwone oczy, zapłakane oczy wiedział, że nie chcę mieć z tą osobą więcej do czynienia. Chciałby, by zniknął z jego umysłu oraz wspomnień.
— Jesteś obrzydliwym kłamcą i manipulatorem. — Podniósł się i rzucił Edgarowi pistolet. — To nie było nawet odbezpieczone. I miałeś pusty magazynek.
Otrzepał z siebie resztki żwiru i liści, które pospadały z drzew.
— Postaraj się następnym razem bardziej.
To było chyba najgorsze, co mógł powiedzieć komuś tak niestabilnemu, co Edgar; ale mężczyzny nie powstrzymały nawet rozdzierające gardło krzyki, które niosły się po całym parku ani wydzwaniający w kółko numer śledczego. Nic nie chciało, by się cofnął i powiedział słodkie, rozczulające: „nic się nie stało”. Nic nie chciało, by przemyślał tę relację raz jeszcze.
Może tak miało właśnie być. Może nie zasługiwał na żadną normalną relację, bo zawsze wszystko psuła Amy. Zawsze trafiał się ktoś niestabilny, ktoś, kto próbował wykorzystać każdą jego słabość. Może będzie skazany na to do końca swojego życia.
Oj, border kicio...
────
[1503 słowa: Artem otrzymuje 15 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz