poniedziałek, 30 grudnia 2024

Od Havu CD Judasa — ,,Take me to church"

Poprzednie opowiadanie

Zimne powietrze uderzyło go w twarz, przypominając, że lato już dawno minęło, a na jej miejsce przyszła jedna z surowszych pór roku; i chociaż w tych okolicach klimat nie był najgorszy, to gdzieś bardziej na północ oraz wschód, śnieżna pierzyna zasypywała ludziom domy.
Cały czas myślał o obcym dziecku, któremu pozwolił spać w swoim pokoju. Skądkolwiek pochodził, pewnie już dawno został uznany za zaginionego. Nie chciał jednak wytykać Judasowi, że był głupi, ufając durnemu nastolatkowi i że wszystko, w co został wciągnięty, to nieporozumienie. Wolał, by zostało, tak, jak już było.
— Jak chcesz mu powiedzieć, że Aiden nie żyje? — zapytał, przerywając męczącą ciszę.
To nie było wygodne pytanie. Właściwie było bardzo niewygodne i szybko zepsuło Judasowi nastrój; ale obydwoje wiedzieli, że muszą się zebrać, by powiedzieć chłopakowi prawdę. Jeżeli Vincent uciekł z domu, aby odnaleźć ojca, z którym przez wiele lat nie miał kontaktu, to powinien o tym wiedzieć.
Zaciągnął się i powoli wypuścił szary dym, który rozmył się w ciemnej poświacie.
— Nie wiem.
To wystarczyło, by Havu przestał zadawać następne pytania. Po prostu stał, oparty o barierkę i patrzył na pochłonięte w nocy miasto. Nawet o tak późnej godzinie słychać było samochody, ludzi oraz głośną muzykę, bo ktoś uznał, że impreza w czwartek, to świetny pomysł.
Czasem lubił nic nie robić. Patrzeć w jeden punkt, nie myśleć o niczym i na chwilę odpuścić. Miał nadzieję, że Judas nie zamartwiał się teraz obcym chłopakiem, właściwie dzieckiem, ale pozwolił sobie odpocząć; bo nawet jeśli sytuacja była ciężka, męcząca psychicznie, to na pewno istniało proste rozwiązanie na to wszystko. Warto doszukiwać się pozytywów. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka tych pozytywów nigdzie nie ma.

Całe szczęście, że rano nie musiał nigdzie wychodzić. Nie wyobrażał sobie sytuacji, kiedy musiałby prosić Judasa, by został w domu i popilnował jakiegoś głupiego dzieciaka. Brzmiało to, jak wyjęte z tandetnego filmu romantycznego, kiedy para dorabia się potomka i musi się nim zajmować.
Vincent nie był chętny, by szybko wstać, ale kiedy to już zrobił (czego można było się spodziewać po piętnastolatku?), to Judas i Havu już czekali na chłopaka w salonie. Umówili się na przesłuchanie; bo musiało to wyglądać jak przesłuchanie.
Chłopak siedział na kanapie z talerzem na kolanach. W ustach przeżuwał kawałek bułki i z niepokojem spoglądał na dwóch mężczyzn.
— Ile masz lat, tak swoją drogą? — zaczął rudowłosy.
— Piętnaście — wymamrotał niewyraźnie.
Vincent ugryzł bułkę i znów przeżuwał. Havu miał wrażenie, że dzieciak robi to specjalnie, by przedłużać to głupie wypytywanie.
— Wiem, że mój ojciec nie żyje — powiedział niespodziewanie. — Mój ojciec miał notatnik, w którym wszystko zapisywał. Napisał tak, że, jak będę kiedykolwiek mieć z czymś problem, to żebym poszukał kogoś, kto nazywa się Judas Cohen — spojrzał kątem oka na wyższego mężczyznę — bo właśnie on będzie znał odpowiedź na każde moje pytanie. Ojciec zaznaczał, że jest Pan… niezwykły.
Havu zakrztusił się herbatą.
— Nie… przepraszam. — Uniósł rękę, kaszląc niekontrolowanie. — Mów dalej.
— A ja mam pewien problem… — mówił dalej, chociaż dławiący się rudowłosy w niczym nie pomagał. — Poznałem kogoś. Myślałem, że ten ktoś jest moim przyjacielem, ale…
Havu ostatni raz odkaszlnął i już ze spokojem spojrzał na Vincenta. W oczach chłopaka zauważył strach. Bał się czegoś, o czym mówił bardziej, niż przebywania w towarzystwie dwóch dorosłych chłopów.
— Moja mama mówiła, że jestem nienormalny i że mam to po ojcu.
— Super matka — bąknął Havu. — Kim był ten przyjaciel? — zapytał, by wrócić do poprzedniego tematu. Nie spodobało mu się, że chłopak zmienił tory rozmowy, kiedy poczuł się niekomfortowo. W tym, co mówił, nie było nic niekomfortowego.
— Miał na imię Jacob. Mówił, że wie wszystko o moim życiu i tak jakoś wyszło, że… — Odłożył talerz na bok. Wziął głębszy oddech i mówił dalej: — Tak jakoś wyszło, że zapoznał mnie z kimś, kto miał… zająć się moim ojcem.
Rudowłosy zmarszczył momentalnie brwi. Nie spojrzał nawet na Judasa, zamiast tego położył rękę na jego kolanie i pochylił się do przodu, chcąc lepiej słyszeć Vincenta.
— Zająć się twoim ojcem?
Peter Hale.
Zacisnął dłoń na kolanie Judasa jeszcze bardziej. Czuł emocje płynące od drugiego mężczyzny i wiedział, że nie będzie to łatwa rozmowa. Nie będzie komfortowa, przyjemna ani taka, jaka myśleli, że będzie. Chłopiec znał mordercę Aidena. Mordercę własnego ojca. Wiedział, że rodzic nie żyje i nie potrzebował pocieszenia. Wiedział, bo tym, który to wszystko zaplanował…
— To byłem ja — powiedział. Wyrzucił to z siebie tak, jakby wyrzucał ciężki balast. Havu mógł przysiąc, że usłyszał głośne bum po słowach Vincenta. — Nie chciałem tego. Wiem, że mój ojciec był nieobecny w moim życiu. Nie wiem, dlaczego się zgodziłem na to wszystko. — Łzy pociekły po policzkach chłopaka. — Nie wiem, naprawdę.
Żaden z nich nie drgnął. Siedzieli, patrząc się na płaczącego Vincenta, a Havu jednocześnie przytrzymał Judasa za kolano, wiedząc, że jeśli puści księdza, to ten puści z dymem nastolatka.
— Potrzebuję pomocy — załkał. — Mój ojciec mówił, że zna Pan odpowiedź na każde pytanie. Że jest Pan kimś więcej niż zwykłym człowiekiem. — Uniósł zaszklone oczy na Judasa.
— Nie — warknął w odpowiedzi. — Czemu mam ci w czymkolwiek pomagać, jak zabiłeś własnego ojca? — Próbował wstać, ale Havu wciąż starał się mu to uniemożliwić. Za chwilę położy się mężczyźnie na kolana, bo siłą rzeczy był niższy i możliwe, że trochę słabszy. — Czy ty siebie słyszysz w ogóle?
Poderwał się.
— Judas, kurwa… — syknął do niego. — To dziecko.
Poczuł na sobie wrogie spojrzenie. Przez moment miał wrażenie, że patrzy na niego ktoś inny. Że nie jest to ten Judas, którego zna.
— Nie mogę teraz o tym myśleć. — Skierował się w stronę wyjścia, zostawiając rudowłosego samego z chłopakiem, który wciąż nie mógł się uspokoić po swoich wyznaniach.
Założył buty, zarzucił płaszcz na ramię i wyszedł; a głupi Havu pobiegł za nim, jakby tracił coś niezwykle cennego, rzucając przy tym do Vincenta “poczekaj”. Nie martwił się już, czy chłopak mówi prawdę, czy jest prawdziwy i czy przypadkiem nie go nie okradnie. Martwił się teraz tym głupim starym dziadem, który nie mógł sobie poradzić z własnymi emocjami.
— Poczekaj. — Złapał księdza za ramię. Dyszał tak głośno, jak dyszą zawodnicy półmaratonów po przekroczeniu mety. — Rozumiem, że to nie jest łatwe, okej? Ale to tylko dziecko. Zrobił coś głupiego i nie możesz traktować go jak osoby dorosłej.
— Co z tego?
— To, że powinniśmy tam wrócić i z nim porozmawiać. Nie powiedział wszystkiego. Nawet nie wiesz, jaki był powód i dlaczego kontaktował się z mordercą Aidena.
Judas odwrócił wzrok, patrząc beznamiętnie w stronę ulicy.
— Dobra, okej, nieważne. — Wcisnął zziębnięte ręce do kieszeni kurtki. — Chodź.
Poprowadził ich do pierwszej kawiarni, którą zobaczył. Była o dziwo bardzo ładnie urządzona, a w karcie znajdowało się tyle różnych napoi do wyboru, że nie wiedział, co powinien wybrać.
Czuł na sobie smutny wzrok Judasa i w niczym to nie pomagało; bo wewnętrznie cieszył się z głupiej kawiarni i głupiej kawy, a nie chciał teraz tego pokazywać.
— No, wybierz coś. — Podsunął mężczyźnie kartę menu. — Jak będziesz tak na mnie patrzeć, to prędzej ja umrę, niż ten dzieciak.

 Geje moment?
 ──── 
[1128 słów: Havu otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz