niedziela, 5 stycznia 2025

Od Artema CD Edgara — ,,Sober to death"

Poprzednie opowiadanie

LATO

Obcy mężczyzna wyglądał na bardzo pewnego siebie — usiadł na miękkim krześle, posłał Artemowi zawadiacki uśmiech i machnięciem ręki przywołał swoich kompanów, by dołączyli się do gry. Przypominał typowego oszusta, który lubi wykorzystywać ludzi w takich miejscach; bo bogacz nie ma nic do stracenia w przeciwieństwie do kogoś, kto przyszedł tutaj, mając parę groszy w kieszeni.
Nikt nie zwracał na nich uwagi. Byli dokładnie tacy sami jak cała reszta. Siedzieli przy dużym stole na krzesłach z miękkimi poduszkami i czekali, by wyłożyć wszystkie pieniądze, które przy sobie posiadali. Artem był gotów zaryzykować wszystko, chociaż obcowanie z takimi typami było niebywale niebezpieczne; ale w jaki inny sposób może odzyskać coś, co zabrano Edgarowi?
W dużym pomieszczeniu grała głośna muzyka. Typowa dla takich miejsc. Niezbyt energiczna, ale też niesmutna i powolna. Artem nazwałby te dźwięki… muzyką dla starych bogaczy. Nienawidził takich utworów, ale nie mógł pozwolić, by to nudne jazzowe buczenie wytrąciło go z równowagi.
Przy innych stolikach siedzieli inni mężczyźni. Głównie starsi, po czterdziestce, ubrani w garnitury szyte na miarę. Pomiędzy nimi zauważyć można było desperatów ze spoconymi od adrenaliny twarzami oraz rozczochranymi włosami. Grali o wszystko. O lepsze życie.
W powietrzu unosił się nużący zapach palonych cygar, papierosów oraz zioła; bo nie można było grać z wolnymi rękami. W jednej dłoni trzymano karty bądź kości, a w drugiej fajkę. I nikt z pracowników nie śmiał prosić tych obrzydliwych, majętnych chłopów, by nie palili w środku. Gdyby poprosili, zapewne skończyliby z kulką w głowie.
Kiedy dwójka kolejnych mężczyzn potwierdziła, że jest gotowa do gry, ten, który zaczepiał Edgara, wyciągnął grubą talię kart. Obejrzał ją z każdej strony, sprawdzając, czy nic nie jest uszkodzone, a później położył karty na stole. Spojrzał Artemowi w oczy i się uśmiechnął, odsłaniając rząd białych zębów.
— Potasuj.
Nie prosił. On rozkazywał.
Artem wziął talię do rąk i sam obejrzał karty. Nie zauważył niczego podejrzanego. Mógłby nawet je przeliczyć, ale nie chciał się w to bawić — trójka mężczyzn bacznie obserwowała każdy ruch, który wykonywał. Patrzyli się na palce Rosjanina, podejrzewając oszustwo przed rozpoczęciem gry.
Zaczął tasować standardowym sposobem przekładania kart, by później podzielić talię na dwie, równe części i przetasować je sposobem riffle shuffle. Obie kubki objął trzema palcami po zewnętrznych stronach, przysunął ich krawędzie do siebie i pozwolił kartom obu części na siebie najść.
Przełożył kilka pierwszych kart z początku na koniec i odłożył talię na środek stołu. Siedzący naprzeciwko Artema mężczyzna uśmiechnął się złośliwie, ale nic nie powiedział. Zabrał karty i zaczął je rozdawać, bo Artem nie miał nawet miejsca, by wyrazić swój sprzeciw.
Kiedy każdy z graczy otrzymał po dwie karty, rozdający wyłożył pięć pierwszych na środek stołu kolorami do dołu.
— Jestem William — powiedział, zanim odkryli swoje karty. — Lepiej zapamiętaj to imię, gówniarzu.
Włożył rękę do kieszeni, by wyciągnąć pudełko z cygarami. Mężczyźni, którzy pracowali (bo na pewno się nie przyjaźnili) dla Williama również sięgnęli po papierosy. Charakterystyczny trzask tarcia kciukiem o ząbkowane krzesiwo powtórzył się wielokrotnie, aż trzy płomienie zapłonęły. Siwy dym poleciał prosto na twarz Artema. Doskonale wiedział, że robili to specjalnie; by wytrącić go z równowagi i by pokazać swoją dominację. Nawet bez wiedzy, jakie karty otrzymali byli święcie przekonani o swojej wygranej.
— Jesteś młody — mówił Wiliam, patrząc na karty, których dalej nie odkrył. — Myślisz, że wygrasz z wieloletnim graczem?
Pozostała dwójka buchnęła charczącym śmiechem. Zaciągnęli się papierosami i dmuchnęli dymem w stronę Artema, wciąż myśląc, że duszący smród zmieni cokolwiek w nastawieniu Rosjanina.
— Skoro jesteś wieloletnim graczem, to powinieneś znać zasady, prawda? — Pochylił się do przodu. Dotąd szeroko otwarte oczy Wiliama zniknęły pod ściągniętymi brwiami. — Poker nie jest grą, w którą zawsze wygrasz.
Na oko czterdziestoletni mężczyzna zacisnął zęby. Poirytowany pewnością siebie Artema przypominał teraz wściekłego buldoga, którego ktoś przypiął do łańcucha i trzymał w upięciu zdecydowanie za długo. Starannie ułożone, wręcz ulizane, włosy opadły, odsłaniając kilka siwych kosmyków.
— Posłuchaj. — Zaciągnął się cygarem. — Wciąż możesz się wycofać. Ja mam pieniądze, a ty?
— To nie są twoje pieniądze.
— Wygrałem je. — Uderzył pięścią o stół. — To, że ten gówniarz nie potrafi grać i dał się oszukać, nie jest moją winą. — Oparł się o krzesło, które pod ciężarem mężczyzny zatrzeszczało. — W tych grach albo przegrasz wszystko, albo wygrasz miliony.
Przy innym stoliku kilku mężczyzn zaczęło krzyczeć. Poderwali się ze swoich miejsc, skacząc wokół jednego faceta, który w szoku nie wiedział, co powiedzieć. Stracił wszystko. Był jedną z osób, o których mówił Wiliam. Przyszedł, by przegrać wszystko lub wygrać takie pieniądze, jakie ciężko jest sobie wyobrazić.
— Możemy zacząć? — zapytał, nie chcąc słuchać dłużej zbędnego gadania starszego mężczyzny. Inny stolik wciąż krzyczał, tak samo bogaty chłop, co Wiliam zgarnął tysiące. Dla takich osób były to grosze, ale wciąż mogli pośmiać się z plebsu.
— Oczywiście. — Uśmiechnął się cynicznie i wziął do wolnej ręki swoje karty.
Artem grał w pokera może kilka razy. Znał zasady i wiedział, na czym polega, ale nigdy jakoś szczególnie nie ciągnęło go do tej karcianki. Wolał inne, które nie kojarzyły się typowo z hazardem, starymi chłopami oraz smrodem cygar.
Odkrył swoje karty i chwilę im się przyglądał. Dużo nie ugra z dziesiątką i królową, ale wciąż może blefować. Dopóki Wiliam traktuje go jak głupiego gówniarza, który nic nie wie o życiu oraz grać, to może wyciągnąć dużą sumę pieniędzy na samym udawaniu.
— Umawiamy się na pięćset dolarów stawki.
Nikt nie zaprzeczył. Pierwszy z mężczyzn siedzący po lewej od Wiliama wyciągnął banknot i wyrzucił papier na stół. Drugi, siedzący po prawej wyciągnął równie dwieście pięćdziesiąt, które było połową ustalonej stawki.
W pierwszej grze nie znalazł się nawet tysiąc. I był to moment, kiedy Artem mógł podbić stawkę, nie znając nawet trzech pierwszych kart z pięciu czekających na odkrycie. Dorzucił swoje dolary i czekał na reakcje Wiliama.
— Pójdziesz z torbami — zagroził.
Odkrył pierwsze trzy karty, z którymi Artem wciąż nie mógł nic zrobić. Oszukiwanie bogaczy stanowiło jednak podstawę rozrywki, dlatego Rosjanin uśmiechał się, udając, że w rękach trzyma coś, co pozwoli mu z góry wygrać.
Stawka poleciała w górę, ale kiedy Artem nie przestawał podbijać, cała trójka mężczyzn zrezygnowała z rundy, kładąc swoje karty i mówiąc stanowcze „pasuję”.
— Uważaj, gówniarzu — warknął, kiedy młodszy chłopak zebrał wszystkie pieniądze. — Teraz byłem miły.
Rozpoczęli drugą rundę, w której Artem stosował tę samą taktykę, działając Wiliamowi oraz pozostałej dwójce mężczyzn na nerwy. I może tym razem nie wygrał, to wciąż trzymał parę dolców, które nie należały do niego.
Rozkładali karty kilkukrotnie. Przez to, że ta gra nie była taka łatwa do wygrania, czy przegrania, a nie ułatwiał tego fakt, iż Wiliam posiada sporo pieniędzy, to musieli rozegrać wszystko w wielu rundach.
Karty latały po stole, Artem podbijał stawki, uśmiechając się złośliwie do starszych mężczyzn, a później zabierał pieniądze. Aspekt psychologiczny w pokerze był podstawą tej gry. Blefowanie, udawanie, że w rękach trzyma się mocne karty i spokój wymalowany na twarzy. To wszystko denerwowało bogaczy, którzy widzieli siebie jako wygranych przed rozpoczęciem gry.
Przyszło jedno z ostatnich rozdań. Artem wykonywał rachunek prawdopodobieństwa w głowie już któryś raz, kiedy patrzył na parę kart w dłoni i spoglądał na odkryte karty na stole. Matematyka też była kluczowa i zabawnym faktem było to, że nie każdy o tym wiedział. Wiliam zdecydowanie o tym zapomniał. Był też pewnie zbyt głupi, by przewidywać, jaka karta zostanie odsłonięta następna albo co może ugrać z rozkładem, który dostał do rąk. Był kiepskim matematykiem i nie wiedział, że od początku gra z kimś, kto posiada ścisły umysł.
As i królowa Trefl. To były karty, które trzymał w dłoni. Wystarczające, by pokonać całą trójkę, ale też zbyt silne, by się od razu zdradzić.
— Zniszczę cię — sapał, patrząc z wrogością na Artema. Wiliam wypalił już trzy cygara i wyglądał, jakby zaczynało brakować mu powietrza. — Przysięgam, że cię zniszczę.
— Pięć tysięcy.
— Słucham?
— Podbijam o pięć tysięcy, czego nie rozumiesz? — Uśmiechnął się złośliwie.
Starsi mężczyźni spojrzeli po sobie, ale dołożyli się do tej kwoty, by zobaczyć trzy pierwsze karty. Bo już na początku rundy Artem zaczął atakować, pokazując, że też ma pieniądze.
Dziesiątka trefl, trójka pik i walet trefl.
Uniósł wzrok na Wiliama. Kropelki potu na czole mężczyzny błyszczały się w jasnych, kolorowych światłach.
— Dwadzieścia tysięcy.
— Nie żartuj sobie ze mnie — charknął. — Nie masz tylu pieniędzy.
— A może wcześniej wygrałem w pokera z kimś takim, jak ty i tak naprawdę mam więcej pieniędzy, niż myślisz, że mam? — Spojrzał na swoje karty i jeszcze raz na Wiliama. Uśmiechał się zawadiacko, nie wykazując żadnych znaków, jakoby miał być zestresowany.
— Zamknij się. — I wyłożył na stół tę samą kwotę, nakazując wzrokiem, by pozostali uczynili to samo.
Na stole teraz znajdowało się około osiemdziesięciu pięciu tysięcy. Chociaż Artem nie wykładał już banknotów, bo nie chodził z takimi pieniędzmi w portfelu, to Wiliam nawet nie próbował weryfikować, czy młody gracz dysponuje kwotą, którą wypowiada w powietrze. Był przecież bogaty i miał swoich ludzi, którzy bez problemu mogliby się zająć oszustem.
Odkryto pozostałe dwie karty. Dwie karty wystarczyły, by Artem trzymał w rękach teraz najsilniejszy możliwy układ.
Król trefl i siódemka kier.
— Gram za wszystko — powiedział, zanim ktokolwiek się odezwał.
Wyciągnął z kieszeni spodni portfel i rzucił rzecz na stół tak, jakby nic nie znaczyła.
— Blefujesz.
— Może. — Wzruszył ramionami. — A może nie?
— Pierdolony gówniarz! — krzyknął. — Myślisz, że się wycofam? Daję wszystko! — Wyrzucił swój portfel, ciężko przy tym sapiąc. Pyzata twarz Wiliama zrobiła się cała czerwona, co wyglądało jeszcze gorzej w półmroku i kolorowych światłach, które oświetlały dużą salę. Pot ściekał mężczyźnie z czoła na policzki, brodę oraz szyję. Ułożonym wcześniej włosom już nie pomoże zwyczajne przeczesanie palcami.
— A wy?!
— Panie Wiliam, myślę, że to trochę za dużo i…
— Graj. — Nachylił się do ucha towarzysza. — Graj albo was pozabijam.
Na stole pojawił się kolejny portfel. I kolejny. Poker nigdy nie był śmieszną karcianką. Poker był brutalną grą hazardową, która mogła zniszczyć życie wszystkich, jeśli wciągano w to prawdziwe pieniądze.
Artem odkrył swoje karty. Uśmiechał się delikatnie, jakby wcale nie miał pokera królewskiego. Rozkładu, który właśnie zgarnie wszystko, co znajdowało się na stole. Który właśnie pokonał wściekłego, spoconego czterdziestolatka.
— Oszukujesz! — Poderwał się z miejsca. — Podmieniłeś karty.
— To nie ja je tasowałem.
— Kłamiesz! — krzyczał, patrząc raz na karty Artema raz na stawkę, składającą się z portfeli.
Nikt nie zwracał na nich uwagi. Nikt nawet nie śmiał spojrzeć w stronę ich stołu; bo takie krzyki, wyzwiska oraz oszczerstwa padały tutaj średnio co godzinę. Nikogo nie obchodził los przegranego. Nikogo też nie obchodziło, kto wygrał ile pieniędzy.
— Ty gówniarzu! — Wiliam chwycił Artema za kołnierz koszulki. Czerwone miał już nawet oczy. Przeżarte złością oraz desperacją. — Jakie było prawdopodobieństwo…
— Naprawdę chcesz wiedzieć? Dokładnie jakieś… 0,00015%. — Położył rękę na ramieniu zdenerwowanego mężczyzny i delikatnie zacisnął palce. — A teraz pokaże ci, na co zasługujesz, hm? — Uśmiechnął się i zamachnął, by uderzyć czterdziestolatka z twarz.
Uderzenie było na tyle mocne oraz dobrze wymierzone, że Wiliam zatoczył się i przewrócił na posadzkę zrobioną z jasnych, polakierowanych paneli. Chwilę leżał wściekły, wpatrzony w sufit, by zaraz z trudem się podnieść. Rzucił się grubymi łapskami na Artema, który musiał się z mężczyzną trochę poszarpać, aby go od siebie odepchnąć. Wiliam miał przewagę… wagową; bo cięższy mężczyzna był trudniejszy do położenia na ziemi lub odrzucenia w stronę ściany.
— To są MOJE pieniądze! — Dyszał, machając pięściami na oślep. — Nie masz prawa wygrać.
Artem się zaśmiał. Dawno nie słyszał czegoś zabawniejszego. Nie miał prawa wygrać, bo grał przeciwko bogatemu przedsiębiorcy, który już na wejściu zakładał, że zwycięży z każdym w każdej grze.
— Pierdol się. — Uderzył mężczyznę raz jeszcze, celując tym razem w nos, który pod pięścią wydał ciche chrząknięcie. Ktoś wróci dzisiaj do domu z połamanymi kośćmi. Na dodatek bez pieniędzy, które wolał opchnąć w kasynie, zamiast zainwestować w utrzymanie siebie oraz swojej żony. Artem już na początku gry zauważył obrączkę na tym grubym, serdecznym, paluchu.
Szarpali się tak dłuższą chwilę, aż na pomoc nie przybył inny mężczyzna. Niższy, ale chudszy blondyn, który najwidoczniej zabawiał się z innymi, kiedy jego szef przegrywał w pokera z jakimś gówniarzem.
Odepchnął Artema, popychając chłopaka prosto na ścianę. Ten już umiał się bić i zdecydowanie sprawi Rosjaninowi nie miały kłopot. A już na pewno tym kłopotem będzie kastet, który mężczyzna naciągnął na swoje palce.
Brunet złapał za pierwsze krzesło, które znalazło się w zasięgu jego rąk i użył rzeczy jako tarczy. Uderzenie pięścią z kastetem było na tyle silne, że wyłamało kilka drewnianych elementów.
— Wróć do domu, to nic ci nie zrobię — powiedział, okrążając Artema. — Obiecuję.
— Wrócę, ale tylko z tym, co wygrałem. — Rzucił krzesłem prosto w blondyna, który nie zdążył uniknąć tego niespodziewanego ataku.
Biedne, drewniane krzesło nie nadawało się już do niczego. Było tylko zlepkiem drewnianych elementów z dodatkiem puchatej poduszki i puchatego oparcia.

 Edgar?
 ──── 
 [2058 słów: Artem otrzymuje 20 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz