TW: graficzne przedstawienie śmierci postaci
Leżał na górnej części swojego łóżka, które dzielił z drugim centurionem, Casperem, któremu akurat trafiło się spanie na dole. Obserwował drewniane deski sufitu, które gdyby nie izolacja na samej górze, pewnie przeciekałyby i pękały przy każdej burzy czy porządniejszym deszczu. Myślał. Myślał dużo. Jego rozmyślaniom towarzyszyły dźwięki drutów spod łóżka, które zdążył skojarzyć z dziewiętnastolatkiem robiącym swetry czy inne części ubioru (bądź jak to zdarzało się Rodionowi czasem mówić — wełniane gówna). Sprzyjało to, razem z cichą muzyką grającą w tle, skupieniu. Jego myśli wędrowały do nowego chłopaka w kohorcie, Theodore Hemnesa. Jak to każdy nowy, Rodion chciał, żeby syn Somnusa czuł się jak najbardziej komfortowo i bezpiecznie w obozie, ale cóż, gdyby chciał bezpiecznie i miło, mógł się wybrać do Obozu Herosów i tam zamieszkać (jakby w ogóle mógł wiedzieć o istnieniu sąsiedniego obozu przed treningiem u Lupy). Mimo tego całkiem polubił chłopaka, szczególnie po ich wspólnej „misji”, jeśli można to tak nazwać, od Filotes i jej córki w greckim obozie. Wycieczka była całkiem spoko, tak samo Theo. O dziwo, nie był aż tak przebojowy, jak spodziewałby się Rodion po nowym obozowiczu, ale czego w sumie można oczekiwać od syna boga snu? Spokój raczej jest cechą charakterystyczną jego potomków. Myśli centuriona jednak rwały się też do „problemu”, którym był syn Marsa, Izan. Wkurwiał go, i to jak nikt inny. Może i to jakieś jego moce (co i tak chuja obchodziło Rodiona), ale tylko kiedy widzi jego twarz, ma ochotę mu przypierdolić, porządnie. Najlepiej tak, żeby się wypierdolił. Po tym wszystko mu jedno, może dostać po mordzie od mężczyzny, ale przynajmniej byłby w stanie zobaczyć jego obity ryj. Nie miał pojęcia, dlaczego dalej pozwalano mu brać udział w spotkaniach Senatu, ale zapewne z tego samego powodu, co pozwalano Juanowi, choć on w przeciwieństwie do zielonookiego, był dość miłym towarzyszem rozmowy. Może nie wnosił za dużo do życia politycznego obozu, ale za to, jaką ma grzywę i kopyta! Chłop o siebie dba, albo raczej Philip dba o niego, ale w każdym razie, nawet Rosjanin mógł pozazdrościć takich paznokci.
– Pamiętasz o misji? – jego rozmyślania przerwał głos starszego centuriona z dołu. Uniósł głowę, zerkając na syna Wulkana, na co ten odpowiedział uniesieniem jednej brwi, po czym podał mu szaro-biały sweter z golfem, co Rodion chętnie przyjął.
– Dzięki za przypomnienie. I za sweter. – kąciki jego ust lekko się uniosły. Naprawdę, zapomniał. Dalej niezbyt pamiętał szczegóły, ale miał wyruszyć na misję z Casperem i TJ, z piątej kohorty. Za jej namową, na misję wyruszyły trzy osoby, zgodnie z tradycją Obozu Herosów. A jako że, głównie centurioni trzeciej kohorty się za nią wstawili, żeby mogła na tę misję się wybrać, to najwidoczniej uznali, że oni najbardziej chcą na tę misję iść razem z białowłosą córką Nike. Oficjalnie, to Casper miał być przywódcą misji… ale postanowili między sobą, że to TJ powinna prowadzić. Chciała misję, to ma misję. Rosjanin niemal zeskoczył z łóżka, prawie przygniatając brązowowłosego, który zdążył cofnąć się kilka kroków, żeby nie dostać łokciem w twarz.
W labiryncie było bardzo wilgotno. Cegły, wyglądające jak kanalizacja, były poukładane lepiej niż dach ich baraków, ale była to raczej zasługa fugi między nimi. Można było usłyszeć piski szczurów (ale czy na pewno szczurów?), kroki, dźwięki kapania wody i inne szelesty. Co jakiś czas, nietrudno było zauważyć niemal pełne szkielety ludzi. Czy to zwykłych, którzy przypadkowo trafili do labiryntu, czy to takich, którzy byli ubrani w pełną zbroję. Niektórzy byli otoczeni pajęczynami, a niektórzy mieli na sobie jeszcze skrawki… czegokolwiek, czym mogły pożywić się robaki wszelkiego rodzaju. No i pachniały okropnie. Był tu ostatnio z Theo, choć wydawało mu się, że teraz ta wyprawa trwa dłużej. Bogowie specjalnie im to utrudniają?
– Tak właściwie, co my mamy zrobić? – zwrócił się do dwójki herosów Rodion, ściskając w ręce swoją broń. Byli w jakiejś połowie drogi i do tej pory udawał, że całkowicie wie, o co chodzi. I centurion, i „przywódczyni” misji, spojrzeli na niego, jakby właśnie obraził Jowisza prosto w twarz. Niewiedza o tym, co mają zrobić, nie jest przecież aż tak zła. Zanim zdążyli mu odpowiedzieć, weszli do hali, gdzie czekał na nich warczący Sfinks. Świetnie. Marzył o tym, odkąd miał pięć lat.
– Witajcie, szczęśliwcy! – rozległ się radosny krzyk, odbijający się od ścian. Przełożyła łapę na łapę, jednocześnie pokazując swoje spiczaste i ostre jak brzytwa zęby, które chowała za zwykłymi, ludzkimi ustami, które jednak były pomalowane na intensywny, czerwony kolor, a jej powieki na wiele różnych kolorów. Wyglądała, jakby wsadziła sobie twarz do gigantycznej paletki z cieniami do oczu i specjalnie zawiązała sobie włosy tak, żeby przypadkowo nie wpadł do nich puder. – Zaczynamy grę w… ROZWIĄŻ ZAGADKĘ! – razem ze śmiechem „potwora na szóstkę”, dookoła nich rozległy się oklaski i rozbłysły światła wszelkiego koloru, podświetlając, widziane już wcześniej, podobne szkielety, na ziemi dookoła całego pomieszczenia. – Fantastyczne nagrody! Zaliczysz rundę pierwszą, to przechodzisz dalej! Polegniesz, to cię zjem! Kto stanie do zawodów? – „nachyliła się” w stronę trójki herosów, oblizując swoje usta, jakby zastanawiając się, kto by najlepiej smakował.
– Ja to zrobię. – powiedziała nagle TJ, wychodząc do przodu i patrząc na maszkarę przed nimi, jednak po chwili odwracając się do dwójki Centurionów. – Dam radę, prowadzę tę misję. – dodała, jakby nie chcąc, żeby nadmiernie protestowali. Casper wyciągnął broń i trzymał ją wysoko, na wszelki wypadek. Rodion nie zmienił swojej pozycji. Jeśli sobie nie poradzi, to… no, zdarza się.
– Witamy Teddy Jacqueline Visser! – wrzasnęła Sfinga, na co TJ odpowiedziała czerwienieniem się. Na twarzy najmłodszego pojawił się mały uśmiech. Nie wyobrażał sobie, że TJ nie jest jej prawdziwym imieniem. A ona ma na imię… Teddy. Nawet nie Teodora. Teddy. W tym samym momencie zrozumiał, czemu ona nie przedstawia się swoim prawdziwym imieniem. – Jesteś gotowa do gry? – uśmiechnął się potwór, dokładnie analizując bladą dziewczynę wzrokiem.
– Tak. – powiedziała pewnie do wymalowanej twarzy potwora, a ponownie, rozległy się oklaski.
– Co jest… stolicą egzekutywną RPA? – zmrużyła oczy, przybliżając się do twarzy zielonookiej, stukając pazurami o posadzkę.
– Pretoria. Oczywiście. – odpowiedziała pewnie, a Rodion pomyślał sobie, że niezła z niej szczęściara. Ona była z RPA, przynajmniej tak mu się wydawało. To trochę, jakby ktoś z Ameryki, nie wiedział, że ich stolicą jest Waszyngton (chociaż akurat to się zdarzało… ale o tym nie mówimy).
– Dobrze! – na sali (ponownie) rozległy się fanfary i rozbłysły kolorowe światła, po czym Sfinga wręczyła dziewczynie ołówek i kartkę. – Zaznacz, proszę, wyraźnie odpowiedź na karcie ołówkiem HB. Pamiętaj, żeby dokładnie zaczernić odpowiedź i nie wychodzić poza kółko. A jeśli musisz coś wymazać, zrób to porządnie, inaczej maszyna nie odczyta twoich odpowiedzi. – powiedział potwór, niczym automatyczna sekretarka, która ciągle powtarza to samo. TJ odpowiedziała wielokrotnym mrugnięciem, ale jednak zrobiła to, czego chciał lwo-człowiek. – Kolejne pytanie! Ile to jest dwa i pół razy dwa? — uśmiechnęła się, jakby miało być to pytanie, które ją złamie.
– Pięć.
– Doskonale! – i znowu, fanfary. TJ wykorzystała ten czas, aby zaznaczyć swoją odpowiedź na karcie.
– Następne! Ile wynosi logarytm o podstawie trzy z dziewięciu?
Córka Nike zamarła. Legatariuszowi zniknął uśmiech z twarzy, a Casper pod nosem modlił się do kilkunastu bogów, i rzymskich, i greckich (żeby Nike i przyjaciele dali szczęście jej córce, może?). Sfinga zauważyła niepewność herosów, co widocznie ją zadowoliło.
– Tik-tak, tik-tak…
– Trzy…? – mruknęła cicho i niepewnie, a z sali rozległ się dźwięk, który wskazywał na to, że odpowiedziała błędnie. Z ust TJ wydobył się cichy krzyk, choć nie zdążyła zareagować w jakikolwiek inny sposób, gdyż Sfinga już zamachnęła się potężną, lwią łapą, wbijając swoje ostre i mocne pazury w brzuch Afrykanerki. Szkarłatna ciecz wytrysnęła z jej ciała, obryzgując wszystko dookoła, wliczając w to i potwora, i dwójkę Centurionów. Spod nosa młodszego wydobyło się kilka cichych i soczystych przekleństw po rosyjsku, a dziewiętnastolatek nie czekając chwili dłużej, uniósł swój gladius w górę i ruszył w stronę potwora.
– Kurwa! Ciebie pojebało! – krzyknął, szybkim krokiem idąc za Casperem, zaciskając dłoń na włóczni. Ostatnie słowo zostało zagłuszone rykiem Sfinksa, którego łapa została dźgnięta przez Centuriona. Ryk lwa już był głośny, a wyobraźcie sobie lwa powiększonego trzy razy. Niezwykle brzydkiego lwa, ale to już swoją drogą.
Może nie był ekspertem, ale mieli przejebane. A raczej Casper, w którego stronę morderczym wzrokiem spojrzała się Sfinga, która już nie leżała spokojnie na zakurzonej i zakrwawionej posadzce, a wstała na wszystkie cztery nogi (chociaż jedna z nich była raczej unieruchomiona, dzięki poprzedniemu atakowi Caspera).
– Pożałujecie! – przez ostre kły wysyczał Sfinks, rozglądając się po komnacie, jakby upewniał się, że nie ma nikogo oprócz dwójki potomków Wulkana. Dało to wystarczająco czasu, żeby Casper wyciągnął swój miecz z łapy potwora i cofnął się do Rodiona.
– Chcesz spróbować ją przekonać do przepuszczenia nas?
– Po tym, jak ją dźgnąłeś w łapę? Asinus asinorum in saecula saeculorum. – wysyczał przez zęby siedemnastolatek, kierując broń w stronę potwora. – Może przed tym byłoby łatwiej. – prychnął.
– …Rodia, rzymskie powiedzenia?
– Próbuję jej zaimponować.
Spotkał się z lekkim uśmiechem i wzrokiem, który kwestionował to, czy Rosjanin mówi prawdę, czy wymyśla głupoty, których nikt nie zrozumie.
Nagle ogromna łapa uderzyła ziemię, ledwo co chybiając dwóch Centurionów. Mimo tego Rodion poczuł dość mocne pchnięcie na ramieniu, przez co odszedł kilka kroków w stronę wyjścia, które dotychczas zasłaniała Sfinga.
– Idź.
– Naoglądałeś się amerykańskich filmów?
– Poradzę sobie, a ty możesz iść do przodu, może sam wykonasz misję.
Żeby jeszcze wiedział, jaka jest misja. Nie pamiętał (a może bardziej, nie zrozumiał, o co konkretnie chodziło, kiedy mówili o tym na posiedzeniu), a ani Casper, ani TJ, nie wytłumaczyli mu, po co właściwie ma iść. Sfinga spoglądała raz na dziewiętnastolatka, raz na Rodiona, jakby zastanawiając się, który będzie smaczniejszy.
– Przecież nie pozwolę ci walczyć samemu ze Sfinksem. Pierdolnęło cię coś. – prychnął, po czym od razu odskoczył od spadającej w jego stronę łapy. Ku jego zdziwieniu, wylądował na ziemi. Szybko uniósł wzrok, sprawdzając, czemu stracił równowagę przy lądowaniu. Winowajcą okazała się noga Caspera, przez co Rosjanin zmarszczył brwi i spojrzał na syna Wulkana, który jedynie przeprosił go wzrokiem. Nie mógł się gniewać na długo za ból kości ogonowej. Hindus zrobił to z troską do bezpieczeństwa Rodiona (choć szkoda, że nie dla swojego).
Oczywiście, dla Centuriona przewrócenie drugiego z nich nie wystarczyło. Niebieskooki został chwycony za kaptur, a następnie zaciągnięty i szybko wyrzucony z komnaty Sfinksa. Oczywiście, nie bez jak najmocniejszych protestów (zachowując względny pacyfizm), które nie miały dużego skutku. Ciekawe czemu ludzie używają siły. Zaraz po nim, z charakterystycznym dźwiękiem metalu, broń chłopaka wylądowała na ziemi obok jej właściciela.
– Casper! Chodź tu! – krzyknął donośnie, wstając na obie nogi. Zanim dziewiętnastolatek zdążył się odwrócić, murowana ściana zamknęła się, jakby nigdy nie było w niej przejścia. Ściana, bez żadnych dodatkowych łuk między kamieniami. Kurwa. Bardzo duża kurwa. Porządna kurwa. Taka kurwa, jakiej jeszcze nigdy nie widzieliście. Ani nie słyszeliście. Przerażająca, wielka, ogromniasta, niemiłosierna kurwa.
Przykucnął ze wzrokiem wtopionym w pustą ścianę przed nim, mając nadzieję, że nagle znowu się otworzy. Nie był pewien, ile w labiryntowym czasie spędził, gapiąc się pustym wzrokiem w ściany labiryntu, a co dopiero zwykłym, takim, który panował na zewnątrz.
Był pewien, że Casper tego nie przeżył. A jeśli przeżył, to pewnie jest po drugiej stronie labiryntu, o ile w ogóle taka istnieje. Szybciej wyjdą jeden w Pjongjangu, a drugi w Lizbonie, niż się znajdą. Bardzo, ale to bardzo Rodionowi nie podobała się taka myśl. Nie chciał jej zaakceptować.
…I nagle ze ściany posypał się kurz, a przejście, które znajdowało się tam kilkanaście czy kilkadziesiąt minut temu, ponownie się otworzyło. A z niego wyszedł dziewiętnastolatek, niosąc TJ (a raczej, jej ciało). TJ, choć martwa, wyglądała o wiele lepiej niż starszy centurion. Miewał o wiele lepsze dni. Zza drzwi mógł ledwie wyjrzeć Sfingę, oślepioną dużą ilością pyłu i gruzu, razem z mieczem Hindusa w jednym z jej oczu, walcząca, aby móc cokolwiek zobaczyć, do tego wymachując wszystkimi kończynami, próbując na oślep trafić w dziewiętnastolatka. Razem z zamykaniem się kamiennych wrót, Rodion dojrzał, jak próbowała dobiec do drzwi, aby dokończyć swoje małe dzieło.
– Kurwa mać. – syknął przez zęby, podnosząc się na dwie nogi tak szybko, jak nigdy wcześniej, aby pomóc przyjacielowi z przemieszczaniem się. Starał się ignorować to, że ciemnowłosy zostawiał za sobą dość widoczny ślad krwi. – Wracamy do obozu, w tej chwili.
– Ale, misj-...
– Chuj mnie misja! Idziemy. Do. Obozu. Kropka. – szybkim krokiem ruszył. Nie wiedział gdzie, ale się przemieszczał, z nadzieją, że wyjdą względnie szybko. Będzie wiedział, gdzie ma wyjść. Przynajmniej tak myślał. Trudno było rozróżnić korytarz od korytarza, może oprócz tego, że różniły się pułapkami. Mimo tego tym razem korytarze wydawały się łaskawe dla herosów, jedynie zmuszając ich do włóczenia się bez żadnej orientacji w terenie, ale nie oferując żadnych innych utrudnień. Dzięki, świecie. Naprawdę, dokładnie to Rodion chciał na święta.
Kiedy zobaczył pierwsze promienie słońca, od bogowie wiedzą kiedy, kąciki ust Rodiona nieco się podniosły. Uniosły się jeszcze bardziej, kiedy zauważył, że nie mają tak daleko do Obozu Jupiter. Przyspieszył kroku, jednocześnie upewniając się, że syn Wulkana nie przemęcza się z krokami. Jeśli nie spotka w kilka minut kogokolwiek, kto potrafi leczyć, to… nie chciał o tym myśleć.
Szedł i szedł. Miał wrażenie, jakby trwało to wieki. Jedyne co przywróciło jego uwagę, to głośne „O BOGOWIE”, które wydało się z ust jasnowłosej dziewczyny. Kiedyś ją widział… o kurwa. To ta znajoma Caspera z Obozu Herosów. Znaczy, teraz chyba nie z Obozu Herosów, bo ma osiemnaście lat, ale w nim była. Kim ona… o chuj. Córka Posejdona (greckiego Neptuna, dla Rzymskich obozowiczów).
Zanim się obejrzał, dwójka z nich już była przy sobie, a Rodion skończył z zakrwawionym ciałem córki Nike w rękach. Super. Na szczęście, nie zajęło im długo, aby ruszyć dalej w stronę obozu, tym razem Casper opierał się na tej swojej przyjaciółce.
I nagle się przewrócił.
Wtedy Rodion był pewien, że już nie wstanie, a za niedługo odbędzie się ceremonia pożegnania i Caspera, i TJ. Odwrócił głowę, nie chcąc patrzeć na światło znikające powoli z oczu przyjaciela.
– Przykro mi. – zwrócił się do Khai, nie wiedząc, co innego mógłby powiedzieć. Miał wrażenie, że to przez niego Casper zmarł. Przez to, że nie upierał się na tyle, aby pomóc mu ze Sfingą. Pokonał ją, kosztem samego siebie.
────
[2292 słowa: Rodion otrzymuje 22 Punkty Doświadczenia i potężną traumę na całe życie!]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz