poniedziałek, 16 września 2024

Od Edgara CD Artema — ,,Sober to death"

Poprzednie opowiadanie

— Kto pozwolił ci decydować za mnie?
Przewrócił oczami. Oparłom się biodrami o stół, popijając czarną kawę z mlekiem, obserwując, jak je zrobione przeze mnie śniadanie i pomyślałom, że może tak by wyglądało nasze domestic życie, gdybym tylko nie robiło tak głupich rzeczy. Teraz czułom się jeszcze gorzej z ,,proszeniem” o pomoc, choć wcale nie robiłom tego bezpośrednio. Raczej prosiłom się tylko o uwagę, z desperacji, bo jak niby miałby mi pomóc? Nie prosiłobym go w życiu o pieniądze.
— Mam ci w końcu pomóc czy nie? — spytał, jakby czytał mi w myślach.
— Co niby chcesz zrobić? Bawić się w detektywa? Wątpię, żebyśmy go znaleźli.
— Nie o to mi do końca chodziło. Jesteś z policji, możesz zobaczyć nagrania z kamer. Możesz popytać właścicieli. Masz milion możliwości. I kto powiedział, że nie jest stałym klientem?
Poczułem pot zlatujący mu z czoła. Artem był wyjątkowo inteligentny i potrafił przejrzeć przez wszystkie moje słowa, a na dodatek upodlić mnie w taki uprzykrzający sposób. Wszelka pozytywna, figlarna energia zeszła z mojego ciała, pozostawiając nieprzyjemny wzdryg niepewności na skórze.
— Ta, z pewnością.
— Coś ukrywasz.
— Byłem ze znajomym z pracy — wyznałom, zachowując drugie kłamstwo dla siebie. — Wolę, żeby ktoś inny nie miał problemów przeze mnie.
— Po prostu super — bąknął. — Zachciało ci się jakiegoś hazardu. Każdy w twojej pracy taki jest?
— I to nie jest bezpieczne — zignorowałem te słowa, wracając do swojego stanowiska — i nie chcę, żebyś ryzykował przez jakąś… głupotę i przeze mnie. Myślisz, że właściciele jakiegokolwiek kasyna są na tyle moralni, żeby pomóc?
— Czyli przyznajesz, że właśnie wpakowałeś się w coś niebezpiecznego? O czymś jeszcze nie wiem?
Nie odpowiedziałem. Podniósł na mnie niewyspany (zapewne przez tak bezczelne obudzenie go) wzrok, pod którym znajdowały się ciemne plamy, gryząc naleśnika.
— Czemu tak wyglądasz?
— Jak?
— Nagle z oliwkowego zrobiłeś się biały.
Wcięło mnie, szczególnie że tak szybko zmienił temat na coś wyjątkowo głupiego. Skrzywiłem się, przechylając głowę.
— Czy ty jesteś niepoważny… — Zacisnąłem zęby, widząc, jak nagle zaczyna się głupio śmiać. — Otworzyłem mąkę i na mnie wybuchła. Nie nazywaj mnie tak więcej.
Parsknął ostatni raz śmiechem, jakby powstrzymywał go od jakiegoś czasu. Zmarniałem jeszcze bardziej na twarzy, wbijając wzrok w podłogę.
— Nie jesz?
— Nie jestem głodny.
Te słowa wywołały parosekundowe zmarszczenie brwi i ruch warg, który wyglądał, jakby chciał je uchylić i coś powiedzieć. Widać jednak było, że Artem szybko powrócił myślami do czegoś innego. Przez chwilę obserwowałem drgnięcia na jego twarzy i mrugnięcia powiek, a potem z ledwo słyszalnym westchnieniem wróciłem do kuchni, żeby umyć po sobie patelnie.
Dopiłem kawę, po czym spojrzałem na zegar, który wskazywał już dziewiątą. Chwilę stałem nad zlewem, wpatrując się w białą ścianę, nie mogąc zebrać w sobie siły. Doszło do mnie, że to trochę dziwne, że tak długo go znam, a wcześniej byłem tu jedynie raz.
Wiedziałem, z czego to wynika. Im bliższy mi był, tym jednocześnie zaczynał się dystansować. Czym bardziej był komfortowy z moją obecnością bądź dotykiem, tym samym zamykał się w sobie. I nie chciał mnie do siebie wpuszczać.
To dość ironiczne. Jeśli jesteś z kimś coraz bliżej, powinieneś coraz bardziej siebie odkrywać dla tej osoby, prawda? Skoro dajesz się komuś dotykać, raczej mu ufasz?
(Doskonale wiedziałem, że zaufanie Artema do mnie jest niestniejące).
Czułem to, ale nie komentowałem niczego, jakbym się z tym godził. Nie rozumiałem go, lecz nie mogłem nic zrobić, niczego się dowiedzieć. Mimo to nie rezygnowałem z niego. Artem był jedyną osobą w moim życiu, której nie odstąpiłem — odstępowałem też od osób, którym na mnie zależało, a gdy w końcu zjawił się ktoś, kogo mógłbym stracić z dnia na dzień, ryzyko popychało mnie do przodu i wołało, bym o niego zabiegał.
— Muszę jechać do pracy. Napisz do mnie wieczorem. — Spojrzałem mu prosto w oczy. — Nie rób nic sam.
— Proszę bardzo. Przydaj się na coś.
Uśmiechnąłem się w odpowiedzi, tym razem z wyraźną irytacją.
Dopiero po wróceniu pod swój dom, już w samochodzie uderzyłem głową w kierownicę i wyplułem z siebie głośno przekleństwa, słuchając przy tym Around the Fur od Deftones. Zacisnąłem dłonie na sterownicy, przymykając powieki tak mocno, aż zakręciło mi się lekko w głowie.
— Co za dupek.

 
Moja praca była naprawdę koszmarna. Słyszałem już, że powinienem ją zmienić, jeśli pałam do tego zawodu taką nienawiścią, ale nie było to przecież takie proste. Po pierwsze i ostatnie, nie było nic innego, co bym mógł robić. Nie sądziłom, że jestem w czymś na tyle dobre, by się tym zajmować. Były rzeczy, które lubiłom robić, ale nie są to hobby, które można przerodzić w pieniądze — a że coś lubię niekoniecznie też oznacza, że dobrze to robię.
Choć czasem wydawało mi się, że nie mam nawet czegoś, co lubię, a robienie czegokolwiek powodowało poczucie, że tracę czas i jest to bez celu.
Nie wiedziałom, jakie pozostały mi marzenia i pragnienia, więc złapałom się pierwszej lepszej rzeczy, jakiej miałom okazję. Wielokrotnie żałowałom drogi, jaką objęłom. Gdybym się wycofało w tym jednym momencie, moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej.
— To chyba nie dla mnie — mówiłom z przekonaniem.
— Tak szybko się zniechęcasz?
Gdyby nie Caleb. Gdybym nie poznało go na kierunku. Gdyby nie był takim głupim chujem. Gdybym ja nie był idiotą w kryzysie.
— Nie. Po prostu odczuwam pewien konflikt ról — zażartowałem, podnosząc kąciki ust. — Aż czuję się jak kryminalista.
— Myślę, że jesteś w tym bardzo dobry. — Uśmiechnął się promieniście. — Masz… niesamowite umiejętności perswazyjne.
Racja, miałem przecież pewne umiejętności. Również dotyczące pieniędzy, więc nie raz się przydawałem. Słyszałem, że potrafię szybko analizować rzeczy i łączyć je ze sobą przez to, jaki jestem spostrzegawczy i świadomy swojego otoczenia. Dość szybko więc zyskałem pewnego rodzaju szacunek wśród innych oraz szybko przestałem być traktowany jako świeżak.
Mdło odwzajemniłem uśmiech.
Musiałom się do niego mdło uśmiechać do dziś.
— Możemy pogadać o…
— Nie mam czasu. — Nawet na niego nie spojrzałom. — Muszę skończyć raport. Pogadamy później.
Gdyby nie on, pewnie nadal miałbym przy sobie swoje pieniądze.
— Coś się stało, że tak po prostu wyszedłeś? — zapytał uparcie, nachylając się nade mną.
— To ja powinienem pytać, czemu nagle zniknąłeś. — Wzruszyłem ramionami i przestałem stukać w klawiaturę. — Nie przeszkadzaj mi. Zbyt szybko się rozpraszam.
Stał bez ruchu. Mogłem przysiąc, że czułem, jak wpatruje się w tył mojej głowy. Obróciłem się do niego na obrotowym, czarnym krześle, pochylając się plecami na oparcie.
— Co?
— Podejrzewasz mnie o coś?
— A jeśli powiem, że tak, to przyznasz się? — Parsknąłem śmiechem. — O czym ty teraz pierdolisz?
Krzywił się jak po cytrynie i przez to jego twarz wyglądała jak należąca do zupełnie innej osoby, co mnie okropnie zmieszało.
— Jakiś problem masz do mnie? Zrobiłem ci coś?
Caleb na moje pytania zachował się, jakbyśmy w ogóle przed chwilą nie rozmawiali i postanowił ode mnie odejść. Zmarszczyłem brwi, w początkowym impulsie chcąc go zawołać. Zamiast tego, z niepokojem wyjąłem telefon z kieszeni spodni, odszedłem od służbowego laptopa i poszedłem do toalety.
Dopiero w łazience zorientowałem się, że moją koszulę oblał zimny pot. Otworzyłem wiadomości z Artemem, zacząłem coś pisać, usunąłem to, podszedłem do lustra i przejrzałem się, by spojrzeć w swoje własne, zdekoncentrowane oczy, czy aby na pewno wyraźnie postrzegają rzeczywistość.

 Artem
 ──── 
 [1154 słowa: Edgar otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz