Uświadommy coś sobie: Cheryl Amoret nie była konfidentką.
To znaczy, może i potrafiłaby być. Tak naprawdę nie była do końca pewna, co trzeba było zrobić, żeby zmusić ją do skarżenia. Kiedy osiąga się legendarny (a na pewno legendarny jak na półboga) wiek dwudziestu jeden lat, otrzymuje się swoje obowiązki jako centurion Czwartej Kohorty i ogólnie rzecz biorąc, spełnia się oczekiwania poważnego mentora bandy wrednych, fioletowowłosych dzieciaków, z łatwością można zapomnieć, jak to było, kiedy miało się te szesnaście lat.
No dobrze, może i Cherry nie była aż tak stara. I nadal miała różowe włosy. Ale biorąc pod uwagę wszystkie rzeczy, które robiła, kiedy była młodsza, konfidenctwo plasowało się bardzo wysoko na liście rzeczy, które były niezgodne z amoretową moralnością.
Plan był prosty: miała na to mniej drastyczne sposoby, na przykład herbatkę ze zdrową (wcale nie) dawką środków na przeczyszczenie. Ewentualnie wredne nadużywanie swojej władzy, żeby Vex do końca życia czyściło toalety obok Piątej Kohorty. Została również opcja rymowanej klątwy, ale Cherry wolałaby nie wylądować za karę na dywaniku Vergila. Nie wiedziała także, że z Vex trafił jej się wyjątkowo oporny osobnik, a myślała, że doświadczeń z dziećmi Marsa ma już aż nadto.
Herbatka-niespodzianka okazała się trudniejszym zadaniem, niż Cherry początkowo się wydawało. Główny problem polegał na tym, że jedzenie na stołówce podawały im aury. Okazało się jednak, że nie ma problemu, którego nie udałoby się rozwiązać przekupstwem. Później, w trakcie śniadania, starała się nie patrzeć jak skończona psychopatka na Vex pijące herbatę. Raz nawiązali kontakt wzrokowy, podczas którego Vex zmarszczyło gniewnie brwi i ewidentnie specjalnie zaczęło siorbać pitą herbatę.
O słuchawkach i herbatce Cherry praktycznie zapomniała na kolejne kilka godzin. Rozdała obozowe obowiązki jak zawsze i zatraciła się w ambulatorium; miejscu, gdzie pracy zawsze było aż nadto. Zeszyła ranę legioniście poturbowanemu mieczem na arenie, pokazała też nowemu rekrutowi, synowi Eskulapa, jak poprawnie założyć opatrunek uciskowy. W pewnym momencie została na sali całkowicie sama, sprzątając podłogę z resztek krwi. Miała już rozebrać się z fartucha i oddać zmianę Elianne, kiedy coś — ktoś — otworzyło drzwi, po drodze wpadając na ścianę, sądząc po głuchym stuknięciu i wydanym zaraz po nim jęku.
Vex stanęło w drzwiach, trzymając się za brzuch. Wyglądało słabo i przez jedną chwilę, kiedy Cherry wpatrywała się w nie z założonymi rękami, zrobiło jej się jejgo żal. Jejgo żałosny wzrok napotkał plątający się na twarzy Cherry uśmiech, na co ponownie zmarszczyło gniewnie brwi tak samo, jak rankiem na stołówce i już, już miało się wycofać przez te drzwi z powrotem, kiedy ktoś niechcący pchnął jągo do środka.
— Uwaga, dostawa bandaży! — Elianne wcisnęła do ambulatorium wózek wypełniony paczkami i zatrzasnęła drzwi kopnięciem. Pod nogi przypałętało jej się Vex i dziewczyna zmierzyła je wzrokiem od dołu do góry. — Ojej, wyglądasz słabo. Powinnoś się położyć.
— Pierdolisz?
— Zajmę się niąnim — rzuciła Cherry, odsłaniając świeże łóżko dla Vex, które kuśtykało do niego chwiejnym krokiem. Kiedy się odsunęła, warknęło na nią jak zbity pies i opadło na łóżko, podsuwając sobie pod brodę tylko metalowy basen.
— To nie miała być moja zmiana?
— Miała. Ale mam jeszcze całkiem sporo energii. I mój biedny pacjent na mnie liczy. — Jednym ruchem ręki pociągnęła zasłonę łóżka, po czym zza kotary Vex rozległ się odgłos wymiotowania.
Elianne wzruszyła ramionami.
— Skoro tak uważasz. Wyślij po mnie kogoś, żeby się zamienić, jakby co.
Cherry poczekała, aż za drzwiami kroki ustaną, po czym z powrotem odsunęła zasłonę i chwyciła leżącą przy łóżku kartę pacjenta, odblokowując długopis i siadając w nogach dziecka Marsa.
— Boli cię brzuch?
— Nie, do kurwy nędzy, łaskocze.
— Biegunka?
— Daj mi już ten Stoperan i pozwól mi umrzeć w spokoju.
Postukała długopisem o kartę, celowo się nie śpiesząc, jakby sadystycznie napawała się cierpieniem Vex.
— Gorączka?
Vex zakryło usta, powstrzymując odruch wymiotny, po czym się zawahało.
— Nie wiem…? Zresztą, nie jesteś dzieckiem Apolla? Nie wiesz tego od razu?
W odpowiedzi Cherry wcisnęła nu pod pachę rtęciowy termometr. Czekając kilka minut na wynik, postanowiła kontynuować wywiad.
Mniej więcej. To w końcu dalej wywiad, tylko już dłużej nie był medyczny.
— Dalej masz te słuchawki?
— A co to ma do rzeczy?
— Masz je czy nie?
Patrzyło na nią dłuższą chwilę. Wyglądało jak rozjuszony kot, usilnie starając się trzymać język za zębami albo nie udusić Cherry kabelkiem od wspomnianych słuchawek. Mierzyli się tak wzrokiem przez chwilę, ogień i woda, dopóki nie przerwało im melodyjne pikanie termometru. Vex wyjęło go, uważając, żeby nie zaplątał się w wąsy tlenowe, i podało go Cherry.
Nie była to gorączka. Stan podgorączkowy, co najwyżej. W głębi duszy Cheryl ulżyło, że nie zaprawiła Vex bardziej, niż chciała. Przyglądała się termometrowi jednak jeszcze chwilę i odłożyła go na stolik.
— Tak jak myślałam — rzuciła w eter, wstając i tajemniczo szukając czegoś w gablotce z lekami. — Jest źle.
— Czekaj, co…?
Wyciągnęła wielką (zdecydowanie większą, niż była taka potrzeba) strzykawkę i zapakowaną hermetycznie igłę, uważając, żeby Vex nie widziało jeszcze, co trzyma w ręku, jak gdyby badała wystraszone dziecko. Przygotowywała lekarstwo, równocześnie ważąc swoje słowa niemal grobowym tonem.
— Te słuchawki, które miałoś… one nie tylko przyciągają potwory. Rzadko, to prawda, ale czasem zdarza się, że uszkadzają narządy wewnętrzne herosów. To prawdopodobnie przez fale płynące z elektroniki. Osłabiają półboga, żeby potwory mogły łatwiej go zabić. — Podeszła do łóżka, odsłaniając pacjentowi pełną strzykawkę. — Kiedy wróci Elianne, będę musiała operować.
Vex spojrzało na nią zamglonym, przestraszonym spojrzeniem. Przez chwilę wodziło od Cherry po strzykawkę, od strzykawki po Cherry, aż w końcu w ułamku sekundy nachyliło się i wdzięcznie obrzygało swojej lekarce crocsy.
Bogom niech będą dzięki, że nie pracowała w ambulatorium od dziś, bo Elianne znalazłaby tutaj dwie rzygające osoby. Właściwie Cherry skłamałaby, mówiąc, że nigdy nie przydarzyło się to przypadkiem jej pacjentom, na co rzecz jasna nie mieli wpływu, ale teraz nękało ją jakieś zirytowane spostrzeżenie, że być może Vex zrobiło to specjalnie.
— Świetnie. Tylko żartowałam. To zatrucie pokarmowe — burknęła, kiedy Vex powstrzymało kolejny odruch wymiotny. Mop stojący w składziku zdawał się ją wołać. Poczuła, że różowe skarpetki w kotki robią jej się wilgotne i musiała odetchnąć, żeby nie kontemplować wszystkich swoich życiowych decyzji i przypomnieć sobie, że to jest jej praca. — Ale ta strzykawka jest akurat jak najbardziej prawdziwa. Wolisz zastrzyk w tyłek czy w brzuch?
────
[1007 słów: Cherry otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz