Jeśli miałby wybrać jedną, najbardziej znienawidzoną ze znienawidzonych cech tego miasta, to wybór z pewnością byłby tylko jeden.
Szczury.
Wcale nie dziwił się ludziom, którzy uważali je za symbol Nowego Jorku. Właściwie, to był skłonny uwierzyć nawet w miejską legendę o tym, że jest ich pięciokrotnie więcej niż mieszkańców. W każdej legendzie kryje się ziarno prawdy. Czasem większe, czasem mniejsze. To, które miało złapać się w naprędce rozłożone pułapki, było całkiem pokaźnych rozmiarów.
Chait przetarł twarz dłonią, wydając z siebie pełen rezygnacji jęk. Wiedział, że nie powinien nastawiać się na długoterminową pracę w tej knajpie. Więcej, od samego początku zakładał, że spędzi tu miesiąc, do pół roku maks, zanim uda mu się złapać coś lepszego, a przynajmniej w lepszej lokalizacji.
Nie zakładał jednak, że jego kariera w tym cudownym miejscu potrwa tydzień. Oficjalnie jeszcze nawet nie skończył szkolenia! Oczywiście, w ciągu tych siedmiu dni problem z nieproszonymi gośćmi nie pojawił się nawet na chwilę. Słyszał od szefa i od szkolącej go koleżanki, że występował kiedyś, ale opowiadali o tym, jak o jakichś zamierzchłych czasach, kiedy jeszcze świat był czarno-biały. Nie miał powodu, by im nie wierzyć: większość lokali gastronomicznych naprawdę dbała o utrzymanie łatki rat-free.
Dlatego przyszedł do pracy punktualnie o jedenastej zero pięć, spóźniony w bardzo elegancki sposób, kompletnie nie podejrzewając, co go czeka. Zjadł nawet śniadanie, jeśli podkradzioną współlokatorowi, zimną pizzę można nazwać śniadaniem.
Na miejscu, przed wejściem do knajpy, zastał tę samą, prowadzącą szkolenie koleżankę, samego szefa i jakąś kobietę w wieku trochę poprzedzającym średni, drącą mordę na zdenerwowaną pracowniczkę. Kiedy, jeszcze nieświadom powagi sytuacji, przywitał się z nimi głośnym „dzień dobry”, kobieta obrzuciła go tak lodowatym spojrzeniem, że przez chwilę rozważał wyjęcie broni. Ktoś o takim spojrzeniu nie mógł przecież być niegroźnym człowiekiem.
Ostatecznie uznał, że ten niesamowity, mitologiczny potwór jeszcze nie zrobił nic, co kazałoby jednoznacznie się go pozbyć. Zamiast tego podszedł do nich bliżej, uśmiechając się.
– Szefie, coś nie tak? – Zaczął, przechylając delikatnie głowę. Mężczyzna w końcu na niego spojrzał i Chait odniósł wrażenie, że od ich ostatniego spotkania (które było, rzecz jasna, wczoraj) szef postarzał się o kilka lat. Nie zdążył jednak odpowiedzieć, bo kobieta znowu zaczęła się pieklić.
Z całego jej wywodu zrozumiał tylko coś o szczurach, hazardzie i ryzykowaniu zdrowiem klientów, no i o inspekcji sanitarnej. Wtedy jeszcze ciężko było mu w to uwierzyć, ale to tłumaczyłoby jej złość. Ba, nawet ją usprawiedliwiało.
– Może pani przestać krzyczeć? – Poprosił, czym trochę zbił ją z tropu. Niestety, tylko na kilka sekund.
– Ale szczury!
No tak.
Ale – cholera jasna – szczury. Problem był po ich stronie, więc nawet nie mógł nic zakwestionować. Posłał jej przepraszający uśmiech.
– Na pewno problem już został zgłoszony.
Mina szefa mówiła sama za siebie.
– Oczywiście, że został zgłoszony. – Tym razem zdążył wbić się do rozmowy, zanim kobieta znów się odezwała. – I zapewniam, że wszystkim się zajmiemy i żadnemu naszemu klientowi nie stanie się krzywda.
Chait był przekonany, że te słowa padły wcześniej, zanim dotarł do pracy, ale musiały nie przynieść oczekiwanego rezultatu. Kobieta jeszcze przez chwilę przerzucała wzrok na całą ich trójkę, aż w końcu sapnęła ze złością.
– Ja to wszystko zgłoszę i rozpowiem.
Tak, był przekonany, że to zrobi. Przynajmniej w końcu sobie poszła, przytłoczona liczbą przeciwników.
Od rozmowy z niedoszłym gościem minęło dwadzieścia minut. Zdążyli rozłożyć w lokalu wspomniane wcześniej pułapki, uspokoić trochę nerwy, a koleżanka już trzy razy była na papierosie, z czego tylko dwa pożyczyła od Chaita. Nie winił jej za to. W ciągu tego tygodnia przestrzegali wszystkich zasad, które miały chronić ich przed szczurami. Sam w godzinach pracy kilkukrotnie sprawdzał, czy kubły na odpady są zamknięte. Może po prostu tak miało być.
Chait nie wiedział, gdzie podział się szef. W drugiej dłoni, tej, którą nie uciskał skroni, ścisnął mocniej czarny plecak z mnóstwem naszywek i przypinek. Nikt mu jeszcze tego nie powiedział, ale dalszy ciąg zdarzeń był oczywisty.
„Przykro mi, nie wiem, czy nas zamkną, nie mogę ci obiecać stałej pracy”. To nie był pierwszy raz. Może powinien od razu celować w jakąś lepszą lokalizację. Pewnie przeżyłby chwilę z samej roboty animatora.
Zarzucił plecak na ramię i ruszył w stronę tylnego wyjścia. Zastał przy nim szefa, usilnie próbującego się do kogoś dodzwonić.
– O, Chait – zwrócił się do niego od razu, jak go zobaczył.
– Wiem, wiem. Nie wiesz, czy i jak długo knajpa będzie zamknięta. Spoko.
Szef uśmiechnął się ponuro.
– Zadzwonię.
Chait uśmiechnął się do niego, kiwając w odpowiedzi głową, i wyszedł przed lokal. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – w końcu i tak nie zamierzał pracować tu długo. To, że nie mógł sobie pozwolić na kilka dni przestoju… to się zdarza najlepszym.
Wyciągnął telefon. Miał tylko nadzieję, że jego znajomy dalej szukał kogoś do roboty w barze. Przynajmniej na kilka najbliższych wieczorów.
Przez myśl przeszło mu, że w Obozie Herosów mogło jednak nie być tak źle. Kiedyś wierzył, że w mieście będzie lepiej, tak… swobodniej. Tam przynajmniej nie musiał szukać roboty. Nawalanka z potworami od czasu do czasu nie brzmiała aż tak źle.
[823 słowa: Chait otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz