sobota, 28 września 2024

Od Rodiona CD Theodore'a — ,,Bo do tanga trzeba dwojga'"

Poprzednie opowiadanie

– Damy radę – skomentował, zakrywając usta w ziewnięciu. – Pułapki nam niestraszne, a potwory… erm… – mrugnął kilka razy, jakby ze zmęczenia zapominając, co przed chwilą powiedział. Potrzebował chwili, żeby przetrawić znowu, co chciał powiedzieć. – …no, poradzimy sobie – podsumował, chociaż wątpił w to, chyba chyba że nagle bogini, matka tej dziewczyny, postanowi sprzyjać im szczęściem i wspierać w labiryncie, jeśli w ogóle może coś takiego zrobić. Wątpił w to, ale nie zamierzał powiedzieć tego na głos.
Wyruszyli, a przez labirynt przeszli bez większego problemu. Wiadomo, okazjonalnie musieli czołgać się po ziemi przez latające topory, ale jak na labirynt, było dość spokojnie.

LATO

Ile by dał, żeby móc przez jakiś czas po prostu wrócić do rodziców, nie zajmować się trzecią kohortą, a skupić się na sobie. Zajmowanie się legionistami w pojedynkę było o wiele trudniejsze, niż się spodziewał. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, ile robił Casper. Teraz, jak go nie ma, centurion robi i swoją, i jego pracę. Jednocześnie będąc tak świeżo po jego śmierci, że najchętniej rzuciłby się na łóżko (w swoim własnym pokoju, w domu rodziców!) i spał przez kilka miesięcy, żeby przeszło mu… to wszystko. Nie mógł tak zrobić, bo kto zajmie się trzecią kohortą? Nie wybrano jeszcze drugiego centuriona, ale nawet jeśli zostałby wybrany… czułby się po prostu źle z tym, że rzuciłby wszystko w ich ręce. ,,Hej, gratulacje awansu, teraz robisz wszystko za mnie, bo trochę temu umarł mój najlepszy przyjaciel i trochę nie wiem jak sobie z tym poradzić.”, świetny prezent!
Nie mógł się rozleniwić, więc pozostało mu staranie się jak najlepiej wykonywać swoje obowiązki, wliczając w to jakiekolwiek papierkowe roboty (dlaczego wypełnia dokument o ,,incydencie” związanym z roztopionymi karmelkami?), ale również prowadzenie treningów, rozprowadzanie obowiązków, a co najważniejsze — treningi, które obiecał Theo. Od razu po zaoferowaniu ich chłopakowi, zaczął tego żałować, ale nie będzie przecież gołosłowny. Resztę obowiązków mógł zrzucić na Vergila, ale on zapewne miał wystarczająco pracy w rękach. Szczególnie… z tamtymi wydarzeniami.
Pozostała mu akceptacja i próba życia w normalności.
O świcie wybudził syna Somnusa ze snu, niemal ciągnąć go za włosy na Pole Marsowe. Nie obchodziło go to, że piździło, wiało i zbierało się na deszcz — w takich warunkach też musi umieć walczyć.
– Jakieś osiągnięcia związane z mocami od ojca? – zapytał, choć spodziewał się odpowiedzi. Nie potrzebował usłyszeć żadnych słów, bo twarz piętnastolatka mówiła wszystko. – Jasne – mruknął, zastanawiając się, jak można spróbować jakoś wybudzić w nim inne możliwości. Jak na razie, wychodziło mu jedynie zrobienie niby-płomyka na opuszku palca, który znikał, kiedy został dotknięty przez kogoś innego czy dłoń chłopaka ledwo co się ruszyła. Niezbyt przekonująca iluzja. Podobno potrafił też zmieniać swoją formę we śnie i świetnie radził sobie w świadomych snach, ale Rodion nie ma jak tego zweryfikować. Powiedział też coś o tym, że może wejść do czyjegoś snu, ale w tym wypadku nie chciał pytać o to, jak może to udowodnić. – Dziś mam dla ciebie… nic! Chcę zobaczyć, jak radzisz sobie pięściami – oznajmił, czekając na próbę ataku ze strony Theo. W końcu stwierdził, że przydałoby się powiadomić, że może zaczynać. – Nie śpimy! – krzyknął, na tyle głośno, aby wybudzić legionistę z drzemki. – Dajesz.
Nie minęły sekundy, a młodszy heros skończył na ziemi, ledwie podtrzymując się dłońmi, aby przypadkiem nie wylądować twarzą w błocie.
Jak powiedział Rodion, tak zrobił Theodore.
I znowu rzucił się na centuriona, starając się mieć szansę chociaż raz zadać mu jakikolwiek cios, a tak po kilka razy. Rosjanin był pewien, że w pewnym momencie próbował po prostu uderzyć go za to, że kazał mu wstawać przed wschodem słońca, a do tego katował go pompkami, brzuszkami i deskami w błocie.
Nie wychodziło mu.
– Coś ty, nie w sosie? Dam ci te piętnaście minut, rozgrzej się porządnie – mruknął, siadając na w miarę nie-błotnej części Pola Marsowego. Miał nadzieję, że nie poplami mu dżinsów. Uważnie oglądał sposób rozgrzewki Amerykanina, ale nie miał się do czego przyczepić.
– Dobra, jestem gotowy – powiedział piętnastolatek, przeciągając się i od razu ustawiając się do ataku. Tym razem, Rodion nie zdążył nawet porządnie wstać, bo poczuł na policzku pięść chłopaka.
Nie dał rady odpowiedzieć, był nieco… zbyt zszokowany. Zamrugał kilka razy, masując obolały policzek.
– E… ah… – zastanawiał się nad odpowiednim komentarzem, zerkając na dumnego z siebie, niższego chłopaka. – Dobra robota..? – pochwalił chichrającego się syna Somnusa, choć z dobrze słyszalną nutą niepewności w głosie. Theodore uśmiechnął się, jakby chciał rzucić jakąś sarkastyczną uwagą, ale dalej ciągnęło go do spania (dobra, nie mógł go winić — budzenie się tak wcześnie było nieludzkie. Zastanowi się nad tym następnym razem).

Theodore
──── 
[738 słów: Rodion otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz