Zacznijmy od tego, że zdecydowanie nie powinien być alkoholu; a jeśli już, to na pewno nie w takiej ilości. Gdy wychodził z Mią, to obiecali sobie, że nie będą pić na umór. Przyjaciółka w weekend miała przywitać rodzinę w swoim mieszkaniu, a Havu… Havu tak naprawdę wolał się nawalić w trzy dupy, ale przecież głośno tego nie powie.
Tam, gdzie poszli, było naprawdę sporo ludzi — roześmiani, głośni i natarczywi. Zaczepiła ich grupka starszych mężczyzn, którzy chcieli pogadać, ale Havu szybko odgonił ich wrogim spojrzeniem. Jedyne plusy posiadania takich, a nie innych genów.
Potem pojawiła się jakaś nastolatka, która próbowała przekonać Havu do podzielenia się papierosami. Kręciła się wokół niego przez dobrą godzinę — nawet postawiła mu drinka za ostatnie kieszonkowe. Rudowłosy w końcu wyciągnął pomiętoloną paczkę i pozwolił dziewczynie wziąć jednego. Jakież było jego zdziwienie, kiedy ta okropna gówniara, wyrwała mu z rąk całe opakowanie. Uciekała tak szybko, że wstawiony mężczyzna nie mógł nawet myśleć o pogoni.
Ostatnie pudełko szlugów.
Potem to już leciał drink za drinkiem, szklanka piwa za szklanką piwa. Gdzieś przewinęły się też szoty, by podwyższyć stężenie alkoholu we krwi, jakby było jeszcze za niskie. Mia próbowała reagować, odciągając przyjaciela od baru, ale Havu zwinnie się wyrywał niższej kobiecie i zasuwał zamówić kolejne trunki.
Dziewczyna łapała się za głowę, przekonywała barmana, by przestał sprzedawać rudowłosemu alkohol i wtedy stało się to — najbardziej żenująca sytuacja na świecie, jaka może wam się przydarzyć. Havu pośliznął się na mokrej podłodze (bo inny chlejus musiał coś wylać) i przewrócił na krzesła.
Mia zbierała przyjaciela z podłogi, co chwilę przeklinając. Gdyby Havu był trzeźwy, to zapewne zapadłby się pod ziemię ze wstydu, chociaż przewrócić może się każdy w każdym miejscu. To jednak było coś innego — wisienka na torcie jego pijaństwa.
Dziewczyna z pomocą innego mężczyzny wyprowadziła rudowłosego na zewnątrz. Tam z westchnieniem usadowili go na krawężniku.
— Czy ty jeszcze kontaktujesz? — pytała, próbując uspokoić oddech. — Ja pierdolę, co mam z tobą zrobić?
Havu nic nie odpowiedział (czy to wina jego stanu, czy też nie), tylko odwrócił wzrok i spoglądał z utrapieniem w stronę budki z kebabem. W podobnej był z… dlaczego o tym pomyślał?
— Nie mogę cię przenocować dzisiaj, wiesz? — westchnęła, przetarłszy twarz dłonią. — Jest ktoś, kto mógłby po ciebie przyjechać? — Jednak te słowa nie docierały do Havu, który dalej zapatrzony był w śmierdzącą budę z kebabem.
Mia zignorowała to zachowanie i wyciągnęła siłą telefon z kieszeni przyjaciela.
I tak wylądował w samochodzie kogoś, kogo szczerze nienawidził. Kogoś, kogo by udusił pasem bezpieczeństwa. Jednak był zbyt pijany, by cokolwiek zrobić; ba, Havu był zbyt pijany, by cokolwiek powiedzieć.
Nie pamięta, co się później z nim działo, oprócz tego, że musiał jak najszybciej, powtarzam JAK NAJSZYBCIEJ, skorzystać z łazienki, by wyrzygać to, co podchodziło mu do gardła całą drogę.
Potem już tylko spał. Albo próbował. Albo medytował.
Czuł się w tak potworny sposób, że sam nie wie, czy przespał chociaż godzinę — wirująca głowa w niczym nie pomagała, a ciągłe nudności zaganiały go, niczym owce, do łazienki.
Obudził się najprawdopodobniej (bo nie mógł tego wiedzieć) w południe. Coś mokrego lizało jego piegowatą twarz i dużym ciężarem naciskało obolały brzuch.
— Boże… — jęknął, na oślep dotykając miękkiego ,,czego”. — Ja pierdolę, umarłem? — Otworzył z trudem oczy. Nad twarzą miał uśmiechnięty pyszczek białego psa. Długa sierść wchodziła Havu do uszu, nosa i ust.
Kiedy zorientował się, że nie jest u siebie, poderwał się do siadu i zaczął szukać telefonu, który ktoś wyciągnął z jego kieszeni i położył w nieznanym miejscu. Czuł wściekle bijące serce w klatce piersiowej, w uszach słyszał szum krwi, a przed oczami miał zamglony obraz białego psa, śmiesznego, babcinego dywanu i kołdry w różowe kwiatki.
Wyciągnął rękę w stronę szafki nocnej, myśląc, że to właśnie tam znajdzie zaginiony telefon, ale zamiast tego wetknął palce w kanapkę z dżemem.
— To jakiś koszmar — mruknął do siebie, oglądając umazane truskawkową mazią palce — Nienawidzę tego. — Oblizał słodycz i z jękiem opadł na miękką poduszkę. Nie pozostało mu nic, tylko umrzeć w tym zadziwiająco wygodnym posłaniu.
Nie było nic dziwnego w tym, że czuł się fatalnie — wczorajszej nocy wymieszał wszystkie alkohole świata, a na koniec niemal nie zarzygał czyjegoś samochodu. Właśnie. Wrócił z kimś tutaj i za nic w świecie nie mógł sobie przypomnieć, kto to był. Pamiętał jedynie niewyraźną twarz, ciemne włosy oraz bardzo ładne dłonie.
Drzwi do pokoju otworzyły się ze skrzypnięciem. Havu uchylił powieki i zaraz zmrużył oczy, by lepiej widzieć. Przez kaca ciągle miał zawroty głowy, jakby wcale nie wytrzeźwiał.
Wyższy mężczyzna trzymał w ręce kubek z gorącą herbatą. Ciecz parowała i aromatycznie pachniała, jakby w dodatku zawierała paręnaście kropelek olejku eterycznego.
— Dobrze, więc dedukuję, że jestem w twoim domu — mruknął, wbijając wzrok w twarz Judasa. Już sobie przypomniał, z kim tutaj przyjechał. — Skąd ty się, kurwa, wziąłeś? — Te natarczywe spojrzenie wydawało się onieśmielać księdza. Albo to wina wściekłej, przytłaczającej, śmierdzącej aury Havu, której w tym momencie nie kontrolować i pozwolił jej zawładnąć swoim ciałem oraz otoczeniem.
— Rozumiem, że to było twoje ,,dzień dobry”? — westchnął, ignorując poirytowanie młodszego.
Judas postawił herbatę na stoliku nocnym, tuż obok talerzyka z kanapkami, w które wcześniej Havu wepchnął przez przypadek palce.
— Jesteś moją służąca?
— A mam być?
— Wiesz co? Spierdalaj. — Przetarł twarz ręką. Czuł się okropnie, a obecność Judasa niczego nie poprawiała. Właściwie wszystko psuła. Rujnowała. — Okej, słuchaj — podniósł się do siadu — jeśli ci tak zależy na tym, cokolwiek to jest, to umówmy się, że… — zawahał się, nie będąc pewnym, czy to, co teraz zamierzał powiedzieć, było słuszne. — Umówmy się, że nie wspomnisz o tym, co się stało, dobra? Możemy udawać, że to się nigdy nie wydarzyło.
Gdyby Judas miał pięć lat, to zapewne już skakałby po pokoju; ale Judas miał lat trzydzieści sześć i kultura wymagała, by tego nie robił, więc tylko delikatnie się uśmiechnął.
Havu sięgnął po kubek z ciepłym napojem i upił łyk, starając się ignorować dziwny wyraz na twarzy Judasa. Poczuł się jednocześnie niekomfortowo i komfortowo — nieważne, jak bardzo bez sensu to brzmiało.
— Powiesz mi teraz, co robię w twoim domu? — zapytał, postawiwszy kubek na stolik. — Przypadkiem tego nie nazywaj.
— Wina twojej przyjaciółki.
— Jakiej przyjaciółki? — Spojrzał kretyńsko na Judasa. — A, tak, byłem z przyjaciółką… — Pomasował obolałe skronie. — Swoją drogą, czy ty właśnie chodzisz w eleganckiej koszuli po domu? I w eleganckich spodniach? Dobrze się czujesz? — Wytknął niespodziewanie strój Judasa; ale ten ubiór niebywale go rozpraszał. Czuł się tak, jakby mężczyzna ubrał się w podobny sposób specjalnie dla niego, chociaż nie było nawet takiej możliwości. A jeśli nie dla niego, to zdecydowanie na jakąś okazję.
— A, nieważne, zapomnij. — Machnął ręką.
Już miał powiedzieć, że do twarzy mu w ciemnej koszuli i ciemnych, garniturowych spodniach, ale w ostatnim momencie ugryzł się w język. Przed chwilą jeszcze nienawidził tego diabła wcielonego, a teraz po głowie przechodzą mu podobne myśli.
Nienawidził kaca.
Nienawidził alkoholu.
I nienawidził Judasa za to, co z nim robił.
Panie księdzu?
────
[1121 słów: Havu otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz