Siedział nad jeziorem, obserwując zachodzące słońce. Znaczy, słońce zachodziło, a on próbował postawić takiego pasjansa, którego nie uda mu się rozwiązać. Przy okazji, co parę sekund zmieniał pozycję, krzywiąc się lekko.
Gdy podmuch wiatru zdmuchnął jego karty niebezpiecznie blisko wody, Arnar postanowił porzucić swoje ambitne plany i wrzucił je do pudełka razem z toną piasku. Przypadkowo. Jak najbardziej przypadkowo.
Słońce nadal bardzo powoli wschodziło, a on nie miał czego ze sobą zrobić. Jego ulubiona rozrywka została odebrana mu przez idiotyczny wiatr, który niszczył mu fryzurę i wciskał włosy do oczu. Było to jednym z mniejszych problemów, z jakimi aktualnie borykał się w swoim życiu.
Pierwszym z tych, które dokuczały mu najbardziej, było jego własne życie uczuciowe, o którym starał się szczególnie nie rozmyślać, bo bał się, że nie skończy się to dla niego dobrze. Mógł się założyć, że Lucien nie poświęcał na te rozmyślania wiele więcej czasu niż on, co bardzo dobrze tłumaczyło jego nagłą znajomość francuskiego.
Drugim problemem, który był zdecydowanie większym od pierwszego, był ból pleców, który, jak mu się zdawało, dokuczał mu już od dłuższego czasu. Nie potrafił znaleźć pozycji, w której czułby się choć odrobinę komfortowo i choć delfin przed chwilą powiedział mu, żeby zaczął uprawiać jogę, bo na pewno mu pomoże, Arnar niekoniecznie miał na to ochotę. Nie znał się na jodze. Co najwyżej mógł wykonać jakąś pozycję pożegnania słońca, żeby niebieska kula wreszcie schowała się za horyzontem.
Nagle powietrze przeciął drżący, bardzo głośny i bolący w uszy dźwięk gwizdka. Arnar nie wiedział, kiedy wstał, ale teraz już stał i był pewien, że hałas dochodził z domku Hermesa. Pobiegł w jego stronę i prawie zderzył się z Wandą, która spokojnie spacerowała po fioletowej trawie, narzekając na jej pomarańczowy kolor. Oczywiście, przeprosiła go i natychmiast poszła topić się w jeziorze, ale Arnar uznał, że absolutnie nie ma czasu na ratowanie jej i musiał jak najszybciej znaleźć się w domku Hermesa.
Po wyczerpującym biegu przez labirynt Arnar wreszcie znalazł się w swoim domku. Podłoga, sufit, ściany, księżyc i ogólnie każda powierzchnia, którą widział, pokryta była mrówkami. Różowy rój mrówek sprawiał, że Arnar nie mógł dostrzec swojego rodzeństwa. Pierwszym, co zobaczył, były gigantyczne tęczowe wiatraki, każdy trzy razy większy od trzymającego go herosa. Na dźwięk gwizdka Hermesiaki włączyły wiatraki, które z niemożliwą do opisania siłą zdmuchnęły wszystkie biseksualne mrówki do Nowego Jorku. Arnar zdał sobie sprawę, że został zdmuchnięty razem z nimi, ale Helios szybko pośpieszył mu z wyjaśnieniem, że wcale nie miał zostać zdmuchnięty, ale jego różowe włosy sprawiły, że był tak bardzo podobny do mrówek, że wiatraki go nie rozpoznały. Arnar w spokoju wysłuchał jego przeprosin i poczekał, aż Helios spokojnie zatopi się w ziemi.
Przypomniał sobie o bólu pleców i stwierdził, że potrzebna mu będzie laska.
— Potem okazało się, że po prostu miałem czterdziestostopniową gorączkę — zakończył Arnar.
— Wiem, sam ci mierzyłem — wtrącił Erico, który został wyznaczony przez brata do przyniesienia jedzenia choremu i zmierzeniu mu temperatury, którą nareszcie udało im się zbić.
— Potem śniło mi się jeszcze, że w moim pokoju znalazłem pięć trupów — kontynuował Arnar — a Sony było dwudziestometrowym bogiem i…
— Oszczędź mi tego — jęknął syn Apollina.
— W końcu nie uratowałem Wandy — zmartwił się Arnar.
— Sama się uratowała — mruknął Erico na odchodne. — W końcu chyba umie pływać.
[533 słowa: Arnar otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz