sobota, 21 września 2024

Od Judasa CD Havu — ,,Take me to church"

Poprzednie opowiadanie 

Myśl o możliwości stracenia Havu doprowadzała go do kompulsji, ataków duszności, zacisków zębów i drgawek. Chociaż mógłby nad nimi z łatwością zapanować, nie chciałby odczuwać tego wewnętrznego ucisku w klatce piersiowej doprowadzającego go do szału, a taki stan przynajmniej przynosił mu zmylną ulgę. Miał ochotę wyjść ze swojej skóry i dać więcej tlenu swoim mięśniom, by potem oddzielić szkielet od duszy, napełniając ciało dalej zupełnie bezsensowną pożądliwością.
,,Stracenia” (co za dziwne słowo). Choć to wcale nie było coś, co do niego należało. Możliwe, że uczucie to było spowodowane brakiem kontroli nad czymś, nad czym miał wrażenie, że już panował — a za cel obrał właśnie Havu, pewnie z tego powodu, że wyjątkowo go polubił przez ten czas, który spędzali razem. To, że Havu go lubił. Oraz to, że nie znał go do końca. Niewiedza go jedynie bardziej do niego ciągnęła.
Jednakże żałował trochę, iż nie zaczęli inaczej — od poznania siebie, od pytań na swój temat, a zamiast tego, rozpoczęli od niechęci. Relacja zaczynająca się od nienawiści nigdy nie może być zupełnie zdrowa. Pogarda pozostanie, zostanie jedynie zepchana w tył, by wracać od czasu do czasu podczas kryzysów w celu destrukcji. Właśnie wróciła w kryzysie.
Gdyby przyznał się do tego, że nosi w sobie tak olbrzymią agresję wobec wszystkiego, może czułby więcej luzu w głowie. A był zły. Zapatrzył się w swoje własne potrzeby, nie przejmując się tym, co mógł czuć Havu.
Wypisywanie i dzwonienie nie miało sensu, ale dawało mu satysfakcję. Nie mógł się od tego wręcz powstrzymać, nie mógł przestać zabiegać o uwagę, a fakt, że jej nie otrzymywał, pomimo że Havu go nawet nie zablokował (a bynajmniej nie na wszystkich platformach), tylko go nakręcał. Pewnie by się zawiódł, gdyby tak od razu mu odpowiedział.
Miał czas wymyślić inną wymówkę od bełkockiego opętania, lecz nie miał on zbytniego znaczenia, bo na coś takiego nie ma żadnego usprawiedliwienia. Trudno było o to, mając wciąż w ustach słono-karmelowy smak, a w głowie widok wilgotnych, rozpromienionych, pistacjowych oczu. Szczególnie że jak się okazało, reakcje Havu miały zamysł zupełnie przeciwny do tego, który wyimaginował sobie Judas (jakikolwiek on był). Może wcale nie mieć okazji na kolejne tłumaczenie się, co z kolei mogłoby spowodować u niego przerażenie, choćby tylko dopuścił do siebie tę (bardzo możliwą) możliwość.
Czekał kolejny dzień. Na parę godzin sobie odpuścił, poszedł do biblioteki, zrobił zakupy dla psów i dla siebie, lecz myśli nie chciały skupić się na tych zadaniach. Myślał, że spacer ze słuchawkami w uszach mu pomoże, ale i to okazało się bezsensowne, bo gdy włączał jakąkolwiek piosenkę, przypominało mu się, że rozmawiał o tym zespole z Havu. Nic nie chciało uciszyć tych myśli.
Coś o nim wiedział. Niewiele, ale wiedział. Powinno mu to niewiele wystarczać, zniknąć w popłochu tak, jak relacja z Havu nagle zaczęła znikać przez jeden głupi błąd. Im więcej by wiedział, tym lepiej by to rozegrał, prawda?
Postanowił, że spróbuje ostatni raz wieczorem. Raz, dwa, najwyżej trzy. Na trzecim by się nie skończyło, lecz wolał sobie wmawiać, iż posiada jakiekolwiek resztki rozumu, że kompletnie nie oszalał, gdyż byłoby to żenujące — oszaleć przez jakiegoś przypadkowego mężczyznę.
Nie mógł zasnąć, gdy położył się do łóżka o dwudziestej trzeciej, więc do niego dzwonił. Zaczął się zastanawiać, czy nie robi już tego po prostu z nudów. Głuchy sygnał docierał do jego mózgu jak uzależniająca muzyka i nawet gdy jej nie słuchał, ona wciąż grała. Do czasu, aż osoba po drugiej stronie odebrała.
— Halo?
Otworzył szerzej oczy, słysząc kobiecy głos. Wstał z pozycji leżącej i usiadł pod ścianą.
— E… Halo? — odpowiedział ochryple. — Kto mówi?
— Mam to samo pytanie.
O mało nie ugryzł się w język, nie wiedząc, co niby może na to odpowiedzieć i kim jest osoba, która odebrała telefon Havu. W tle słyszał lekki zgiełk.
Poczuł gorąc w środku i spiął mięśnie, lecz próbował się opanować. Już chyba wolał, aby nikt nie odbierał. Wolał bytować w poprzednim bezruchu i złudzeniu.
— Jesteś jego znajomym czy coś, tak? Przynajmniej tak się domyślam. — Dokończyła miłym głosem i westchnęła głośno, przez co mu ulżyło. — Słuchaj, jakbyś mógł się jakimś cudem znaleźć na McAllister… mógłbyś?
— Mógłbym. Coś nie tak?
— Nie mam co z nim zrobić, bo… po prostu nie mam jak — mruknęła z niezadowoleniem. — A nieźle się upił.
— Mogę być za dwadzieścia minut — powiedział szybko, wstając, już cały spocony na czole. — Gdzie dokładnie jesteście?
— 45, pod Charmaine's Rooftop. Nie musisz się spieszyć — przerwała na moment — nie umrze, po prostu nie mam z kim go zostawić.
Jedyne co wtedy słyszał to swój własny, niestabilny oddech, bo aż biegł, żeby się ubrać i wsiąść w samochód. Zapomniał zakluczyć drzwi od domu. W razie gdyby jechała za nim policja, pewnie by go zatrzymała i kazała mu dmuchać w alkomat, bo był na tyle rozproszony, że dwa razy o mało w kogoś nie wjechał, raz kogoś wyprzedził, choć nie mógł i końcowo przejechał na czerwonym. Gdy wysiadł z pojazdu do ludzi, ciepłe, wieczorne powietrze uderzyło go w twarz, otrząsając go i przywracając do rzeczywistości, dając mu znaki, że przesadza i musi w tej chwili się opanować.
Sygnał wciąż dzwonił mu w uszach, choć słyszał równocześnie śmiechy i krzyki osób, które się zebrały na ulicy i pogarszały duchotę unoszącą się zamiast tlenu. Wysokie, marmurowe budynki uciskały go jeszcze bardziej, niż bezchmurne niebo. Przeszedł ulicą, na której o tej porze więcej było żywych organizmów, niż ruchomych maszyn i rozejrzał się po miejscu będącym celem jego przybycia, szukając rudych loków. Widział blond loki i długie loki, ale przez dłuższy czas nie mógł spostrzec tego, czego naprawdę szukał.
Gdy do zobaczył, zeszły z niego wszystkie męki, jakie nosił przez te dni.
— Hej, to ja… — zaczął, ale wtedy Mia siedząca z Havu podniosła się z krawężnika i stanęła przed nim, zadzierając brodę do góry.
— Poczekaj. Nie tak szybko. Kim dla niego jesteś? — Zmarszczyła brwi na niego. — Jesteś jego przyjacielem? Czy tylko go znasz przelotnie? Widziałam, że ciągle do niego dzwoniłeś.
Coś mu utknęło w gardle.
— Robimy jakieś przesłuchanie? — Uśmiechnął się słabo, zerkając na rudowłosego.
Ciemne oczy dziewczyny zapłonęły, jakby ich brąz zmienił się w palone drewno, pomimo iż reszta jej ciała nawet nie drgnęła.
— Czemu tyle razy do niego dzwoniłeś?
Zorientował się, że zaciska szczękę. Zamilkł na trzy sekundy, starając się znaleźć rozwiązanie z tych warunków. Każde z nich brzmiało na zbyt skomplikowane. Mężczyzna starał się rozluźnić, żeby postawa jego nie wyglądała na tak nerwową, by przyjąć wyraz osoby godnej zaufania. Opuścił swój uśmiech.
— Pokłóciliśmy się.
Ta szczerość wyraźnie wybiła Mię z równowagi. (Musiała spodziewać się dziwnych pominięć tematu). Złagodniała i spojrzała na swojego rudowłosego przyjaciela, a na jej twarzy zastał głęboki zamysł, przerastający wyraz zmartwienia. Judas miał już nadzieję na pozytywne rezultaty, lecz zamiast tego, ciemnowłosa skrzyżowała ręce na piersi i odsunęła się w tył.
— Jesteś może powodem, czemu Havu był taki dziwny ostatnio?
— Chciałem z nim należycie pogadać, ale mnie ignorował — odparł z lichym westchnieniem — więc pomyślałem, że pomęczę go, aż da mi chociaż jedną szansę.
— Chyba miał powód, żeby tego nie robić.
— Wiem, albo jest po prostu za bardzo próżny, żeby kogoś wysłuchać. W każdym razie… myślałem, że jestem tu, żeby w czymś pomóc?
Mia czuła się niekomfortowo, zapewne dość zastraszona, co działało na jego korzyść. Od razu to spostrzegł, od tej pory prawie nie ściągając uwłaczającego spojrzenia z jej twarzy. W końcu ciemnowłosa zerwała kontakt wzrokowy z Judasem,
— Jasne — mruknęła nieufnie. — Jeśli coś mu się stanie, to cię znajdę i zabiję. Wiem, jak się nazywasz. Jutro mam go widzieć na oczy, jasne?
Pokiwał głową potulnie. Przyklękła przy siedzącym Havu, wpychając mu telefon do kieszeni spodni. Mówiąc coś, złapała go pod ramiona. Upity mężczyzna nie był zbytnio szczęśliwy takim obrotem sytuacji.
— Dasz z nim radę? Jest dość ciężki.
— Myślę, że dam radę lepiej niż ty.
Po tych słowach musiała go znienawidzić.
Powoli zaprowadził marudzącego Havu do swojego samochodu, kładąc go na przednie siedzenie obok siebie. Oparł się sam za kierownicą, zamykając oczy. Cisza w środku brzmiała błogo dzięki odcięciu się od tak hałaśliwego miasta.
Ostatnia szansa. Właśnie dostał ostatnią szansę. To musiał być jakiś znak od Boga, więc nie chciał jej psuć. Wróci z nim do siebie, rano spróbuje z nim normalnie porozmawiać. Tak proste, a tak trudne do wykonania. Mimo wątpliwości był szczęśliwy, że znowu był z nim, choć… choć jedna ze stron nawet nie wyraziła na to zgody.
To się nie liczyło, bo teraz to on musiał coś zrobić. Uśmiechnął się do siebie, jakby cieszył się z uwięzi rudowłosego. 

 Havu
 ──── 
 [1385 słów: Judas otrzymuje 13 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz