Ten poranek nie zaczął się dla Kala najlepiej. Zresztą, mniej więcej tak zaczyna się każdy jego dzień w Obozie Jupiter i Kal już zdążył uznać to za swoją rutynę. Zawsze go budzą, oczywiście, że go budzą, ale on średnio ma ochotę wstawać. Leży więc w łóżku kolejne dziesięć minut, żeby w pełni dotarło do niego to, że istnieje i wcale nie jest w mieszkaniu Raskolnikowa, w którym jakimś cudem mieszka jego babcia, a on wspinał się do niego po schodach rodem z gry platformowej, skacząc z jednej strony ściany na drugą. Gdy już powoli zaczyna rozumieć, gdzie się znajduje, nareszcie dostrzega też to, że wokół niego każdy na niego fuka, żeby w końcu wstał albo próbuje już teraz, zaraz przekazać mu jego zadania na cały tydzień. Z tego powodu codziennie rano Kal zachowuje się, jakby w nocy coś go ugryzło w dupę, bo jeszcze nie dociera do niego dosłownie nic, a ludzie chcą, żeby zapamiętał cały rozkład zadań na następny miesiąc. Nie dziwne więc, że wstaje wtedy „lewą nogą”, patrzy na wszystkich wzrokiem mordercy, który idealnie komponuje się z jego rozczochranymi włosami i ignorując każdego dookoła, przystępuje do swojej porannej toalety. Czyli w skrócie myje twarz i nakłada na nią mnóstwo kremów i innych niezidentyfikowanych dla przeciętnego mężczyzny kosmetyków. Dopiero po tym przechodzi do prób ubrania się, a jest ich wiele, bo musi przetestować, czy na pewno czuje się dzisiaj tak, że włożyłby to, czy dzisiaj raczej do jego nastawienia pasuje tamto. Wtedy zasiada przed swoim lusterkiem, maluje się i układa włosy, często wpinając w nie parę spinek czy wsuwek, ale tylko dla ozdoby. Następnie wybiera biżuterię, wsuwa na palce wszystkie osiem pierścionków i dopiero wtedy jest w pełni gotowy na nadchodzący dzień (w baraku nie ma już nikogo, bo wszyscy poszli na śniadanie, a Kal nie ma pojęcia, jakie dostał zadania na dzisiaj, dlatego potem męczy centurionów, żeby mu jeszcze raz wszystko powiedzieli).
Elianne przyszła więc o wiele za wcześnie. Powinna była jeszcze chwilę zaczekać, żeby przynajmniej pomogła mu w wyborze pasującej do siebie biżuterii, bo do malowania mu oczu to ona się nie nadawała. Dowiodła to idealnie podczas ich wspólnego mycia okien. Kreski, które wyszły spod jej ręki, będą śnić się Kalowi w koszmarach. Przynajmniej tak mówił, ale w głębi ducha sądził, że wyszły jej... całkiem znośnie. To duży komplement z jego strony.
Westchnął i na tyle spokojnie, na ile potrafił, zajął się swoim prawym okiem.
— Czekaj, robię coś — burknął, ze skupieniem wpatrując się w lusterko, które aktualnie skupiało całą jego uwagę. — Nie widzisz?
— Kal, chcę z tobą porozmawiać. Tak na serio — powiedziała Eli ze śladami irytacji w głosie.
— No to trzeba było przyjść, jak będę gotowy do gadania — mruknął Kal, który narysował perfekcyjną kreskę jednym pociągnięciem eyelinera i zaczął grzebać w jednej ze swoich kosmetyczek. — Teraz musisz poczekać, aż skończę — stwierdził, zabierając się do wybierania paletki z cieniami, a potem idealnego odcienia, który pasowałby do wszystkiego innego. Codziennie zadawał sobie to pytanie, a miało ono dla niego podobną wagę jak „być albo nie być” dla Hamleta. I to wcale nie jest przesada. Można nawet powiedzieć, że dla Kala wybór cienia do powiek był ważniejszy niż jakieś tam rozmyślania filozoficzne.
Eli spojrzała na niego tak, jak patrzy się na dziecko, które nie chce wyjść z przedszkola, bo jeszcze nie skończyło karmić swoich lalek albo nie dokończyło misji ze swoją załogą psiego patrolu. Stała nad Kalem jak strażnik więzienny, patrząc na niego z wyraźną niecierpliwością malującą się na twarzy. Skrzyżowała ramiona na piersi i lekko tupała nogą, całym ciałem zadając chłopakowi pytanie: „Długo jeszcze?”.
Za to Kal spokojnie zabrał się za delikatne cieniowanie powiek, decydując się na pudroworóżowy, błyszczący cień. Eli uniosła jedną brew, bo według niej w wyglądzie Kala zmieniało to tyle, co nic, ale on pewnie uparłby się, że bez nich wygląda, jakby wyszedł prosto z kanałów. Wydała z siebie głośne i znaczące westchnienie, gdy chłopak w spokoju zaczął robić sobie brwi, a gdy podstawił jej pod nos trzy konturówki i zapytał: „Która?” wydała z siebie jeszcze głośniejsze westchnienie i wskazała którąkolwiek, nie patrząc nawet na ich kolory. Kal chwilę pokręcił nosem i wybrał inną. Potem podsunął jej pod twarz kilka błyszczyków, a Eli aż przewróciła oczami. Znowu wybrała na chybił trafił. Kal znowu wybrał inny.
— Już? — spytała, gdy Kal wreszcie zamknął wszystkie swoje kosmetyczki, wrzuciwszy do nich wszystkie kosmetyki w pozornym nieładzie, ale Eli wiedziała, że jakby go zapytać, gdzie ma błyszczyk tej i tej marki, bez wątpienia otworzyłby dobrą kosmetyczkę i wyciągnąłby go z niej natychmiast.
— Mhhhhhm — mruknął, rozczesując włosy. — Sekundę, nie będę dzisiaj jakoś bardzo wymyślał. Zostawię rozpuszczone — powiedział w pośpiechu, widząc, że Elianne najchętniej wyrzuciłaby jego szczotkę przez oko. Skinęła głową, choć bała się, że „nie będę dzisiaj jakoś bardzo wymyślał” oznacza skrócenie czesania włosów z dwóch godzin do godziny i pięćdziesięciu minut. Jednak Kal szybko odstawił szczotkę, nałożył pierścionki na odpowiednie palce, założył jeden z naszyjników i pasujące do niego kolczyki i w ciągu kilkunastu sekund (jego rekord) stał już na nogach i tylko lekko wyprostował na sobie ubranie. — Jakie było pytanie? — zapytał bezczelnie.
Eli spojrzała na niego wściekle i powtórzyła cicho i powoli:
— Dlaczego. Mnie. Unikasz?
— A — bąknął Kal. — A, o to chodzi — kontynuował, bo średnio wiedział, co dokładnie chce powiedzieć. — No, eee, bo — nabrał powietrza i wypuścił z siebie resztę wypowiedzi na jednym, szybkim wydechu: — bo poczułem się okropnie głupio przez to jak się zachowywałem i chciałem przeprosić, ale nie potrafiłem się do tego zebrać i czułem się jeszcze bardziej głupio i — musiał przerwać, by nabrać powietrza — i wpadłem w błędne koło — dokończył cichutko, ze spuszczoną głową. Jego dłonie automatycznie zacisnęły się, a jego całkiem długie paznokcie wbiły się w skórę jego dłoni, jak zawsze w to samo miejsce. — Przepraszam — dodał. Całym sobą okazywał skruchę i wstyd i tylko to, że byłoby mu jeszcze bardziej wstyd, gdyby uciekł, nadal zmuszał się do stania w miejscu. — No, ale — zaczął w kompletnie innym, prawie lekkim i wesołym tonem głosu — nie ma co. Nieważne. Było, minęło i tak dalej, prawda? — zaśmiał się wymuszonym śmiechem, który zakończył się bardzo szybko. — Przepraszam — wymsknęło mu się znowu, a po jego lekkim tonie już nie było śladu. — Przepraszam.
Kal wyglądał, jakby właśnie czekał na cios ze strony Eli. Początkowo planował… planował perfekcyjne wyjście z sytuacji. To jest, zbycie wszystkiego paroma nic nieznaczącymi słowami, powiedzenie, że przecież wszystko jest okej, po prostu się mijali i zakończeniu tego wszystkiego nieszczerym uśmiechem. Może nawet wszystko powoli wróciłoby do normalności. Ale nie, zawładnęły nim uczucia, które tak długo skrywał w sobie i które tak po prostu z niego wyleciały. Nie czuł się lepiej po tym wyznaniu. Jeżeli to było możliwe, to czuł się jeszcze gorzej, bo gdzieś w jego głowie pojawiła się myśl, że Eli z każdym dniem jest coraz bliższa do uznania go za wariata. Albo zaraz stwierdzi, że jest jakimś niestabilnym psychicznie dziwakiem i nie nadaje się na przyjaciela.
───
[1130 słów: Kal otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz