— Mamo.
Zasłonięte zasłony. Zamknięte okna. Telefon; a po drugiej stronie słuchawki kobieta, której teraz potrzebował.
— Co się stało?
Zapewne już wiedziała. Wyczuła zmianę tonu głosu. Telefon i setki kilometrów dzielących matkę z synem nie sprawiają, że nie będzie wiedziała.
Cisza. Nie wiedział, co powiedzieć. Ta cisza nie była błogosławieństwem. Nie uspokajała. Powodowała jeszcze większy chaos w i tak zmęczonym umyśle.
W końcu się w sobie zebrał, przegryzając krótkie paznokcie i nerwowo poprawiając kołnierz koszulki, odpowiedział:
— Myślisz, że człowiek jest w stanie o czymś zapomnieć tak, żeby więcej o tym nie myśleć?
Głupie pytanie. Nielogiczne. Jednak matka wiedziała. Mógł przysiąc, że usłyszał ciche, uspokajające westchnięcie po drugiej stronie słuchawki.
— Nie, Havu. Człowiek tak łatwo nie zapomina. — Znów cisza. — Ukrywasz coś.
To prawda — ukrywał. Nie był w stanie opowiedzieć jej, co się stało. Wątpił, że mógłby opowiedzieć o tym komukolwiek.
— Nie.
Tylko matka, której nie zależy na własnym dziecku, uznałaby tę odpowiedź za szczerą.
— Rakas poikani, od początku widać, że coś się stało. Nie jestem głupia. — Dogryzał się już do krwi. Jeszcze chwila a zacznie zjadać swoje palce, pozostawiając jedynie obgryzione paliczki. — Jesteś już taki duży, a wciąż zachowujesz się jak mały, pięcioletni chłopiec. — Wiedział, że rodzicielka się właśnie uśmiechała. — Im bardziej będziesz chciał o czymś zapomnieć, to tym bardziej będziesz to zapamiętywać.
Chciał zapomnieć. Naprawdę chciał zapomnieć. Chciał się pozbyć myśli, a najlepiej mózgu.
— Wiem.
Odpowiadał półsłówkami, dalej zajadając się własnymi paznokciami.
— Cokolwiek się stało, pamiętaj, że możesz dzwonić, dobrze?
Wiedział, że rozmowa biegnie ku końcowi. Matka była zajęta pracą, a on był tylko zdesperowanym, męczącym synem, który nie potrafił poradzić sobie z jedną sytuacją i z tysiącem natrętnych myśli.
— Muszę już iść.
— Wiem.
Myślał, że się zaraz rozpłacze. Uczucie powiększającej się guli w gardle robiło się coraz bardziej nieznośne. Podduszało.
— Rakastan sinua, Havu.
Powiedziała coś jeszcze, ale tego już nie usłyszał.
Zasłonięte zasłony, zamknięte okna, śpiące szczury i on — z tysiącem myśli i tysiącem obaw, które nie pozwalały na normalne funkcjonowanie.
Zmienił pracę. Na coś, co tak naprawdę kochał robić i na coś, na co pracował kilka lat. Odejście z obecnej pracy nie wzbudzało w rudowłosym żalu — uwielbiał swoich współpracowników, ale nienawidził wszystkiego innego. Gdyby mógł, to podjąłby tę decyzję wcześniej.
Przez pierwszy miesiąc ciężko było mu się przyzwyczaić, ale w końcu zaczął robić postępy. Szybko też zauważono, że jest kreatywny i myśli poza schematami.
Wszystko się jednak zepsuło przez tę jedną sytuację. Przyjście do pracy w stanie praktycznie agonalnym (tak się właśnie czuł) kosztowało go pięć litrów wylanych potów i jeszcze trochę nerwów.
Kilka upomnień w ciągu pierwszej godziny. Kolejne w ciągu następnej. I jeszcze parę następnych, które do końca wytrąciły młodzieńca z równowagi.
Został wysłany na przerwę, której potrzebował właściwie od pierwszej minuty pracy.
— Chcesz kawy?
Podniósł niechętnie głowę.
— Hm?
— Będę robić dla siebie kawę i pomyślałam, że może też będziesz chętny.
Młoda kobieta wpatrywała się z wyczekiwaniem w zmarnowaną twarz Havu. Była od niego młodsza, ale znacznie bardziej doświadczona i pewna w tym, co robiła. Szybko wbiła się w grono tych, którzy tłumaczyli nowym obsługę sprzętu i prowadzenie badań.
— Zrób mi najmocniejszą, jaką tylko potrafisz, okej?
— Jesteś obrzydliwy. — Skrzywiła się i podeszła do automatu.
Nie zareagował na ten komentarz, chociaż wcześniej pewnie zwijałby się ze śmiechu i odpowiedział czymś równie zaczepialskim.
— Opowiadaj. — Postawiła kubek ciepłego espresso przed nosem rudowłosego. Sama usadowiła się wygodniej na krześle i upiła łyk swojego karmelowego latte.
— O czym? — zapytał od niechcenia, ale dobrze wiedział, że się jej nie pozbędzie. W bardzo krótkim czasie zdążyli się zaprzyjaźnić i teraz Havu każdą przerwę spędzał z tą niską laborantką, która najchętniej wycisnęłaby z niego wszystko, jak z mokrej szmaty.
— Czy ty myślisz, że nie mam oczu? — Uderzyła papierowym kubkiem o stół. Trochę karmelowego latte wylało się na szczupłe ręce kobiety, ale kompletnie ją to nie obchodziło. — Wyglądasz jak trup. Nie rozmawiasz z nikim. Nie rozmawiasz ze MNĄ.
Ostatnie słowo podkreśliła w taki sposób, że Havu wstrząsnęły dreszcze.
— Mój szczur jest chory.
— Kłamiesz — burknęła, obrażona. — Nie umiesz kłamać. Jesteś w tym tragiczny.
— A ty się we wszystko musisz wtrącąc — odbąknął.
Kobiecie zadrżała powieka. Nic tak nie denerwuje, jak przyjaciel, który coś przed tobą ukrywa.
— Nie jesteśmy w podstawówce, ale wyglądasz, jakby twój szkolny crush dał ci kosza.
Jeszcze chwila, a zabije się na jej oczach.
— Nie, kurwa, na pewno nie chodzi o to. — Rzucił zdenerwowane spojrzenie przyjaciółce. — Jak wyjdziesz ze mna w weekend na miasto, to może ci wytłumaczę, okej? — Było to oczywiste kłamstwo, ale Mia się zawsze na to nabierała. Kiedy wychodzili, by się napić i rozerwać, to już nigdy więcej nie wracała do tematu, który był niewygodny dla Havu.
— Hmm, dobra, niech ci będzie. — Uśmiechnęła się niewinnie i upiła łyk dalej gorącej kawy. Ciemna, równo przycięta grzywka wpadała do jej równie ciemnych oczu.
— Piątek?
— Niech będzie sobota. — Wstała, by wyrzucić pusty kubeczek. — Zbieraj się, zostało ci pięć minut. — I wyszła, by zostawić rudowłosego samego w małym, jasnym pomieszczeniu.
Kiedy upewnił się, że Mia zniknęła i nie zaglądnie mu przez ramię, odważył się na wyciągnięcie telefonu. Od dobrego tygodnia codziennie dostawał po dwadzieścia sms'ów od Judasa i równie po dziesięć telefonów. Nie zablokował go, chociaż już wielokrotnie próbował to zrobić.
Pierwsze, co zobaczył na ekranie blokady, to kolejne pięć nieodebranych połączeń. Może jednak zdecyduje się na zablokowanie numeru mężczyzny?
Odblokował telefon. Zignorował kolejne nieodczytane sms'y i schował urządzenie do kieszeni.
Nic gorszego przez najbliższe dni nie mogło się już przytrafić, prawda?
Nie było to prawdą. Oczywiście, że nie było to prawdą.
Po przerwie pracował jedynie godzinę. Całe sześćdziesiąt minut spokoju zostało zaburzone przez starszą kobietę, zajmującą się wypisywaniem dokumentów i zszywaniem kartek z wynikami badań.
— Hm, Havu? Ktoś przyszedł i powiedział, że cię szuka.
Zadrżał jak przerażony szczeniak w nowym w domu.
— Kto?
— Nie jestem pewna, bo nie powiedział, ale chodzi o jakieś wyniki.
Ulżyło mu. Wyniki. Przecież pracuje. Musi chodzić o wyniki.
— Powiedz, że zaraz podejdę.
Odłożył sprzęt na bok, powiedział pierwszej lepszej osobie, że za chwilę wróci i opuścił laboratorium. Przez cały korytarz szedł zestresowany, że może jednak nie chodzić o wyniki; a jeśli już o nie chodzi, to że wykonał coś w nieprawidłowy sposób. I gdyby nie te nitrylowe, czarne rękawiczki, których zapomniał zdjąć, to pozjadałby, już i tak obgryzione, paznokcie.
Pociągnął nosem ze zdenerwowania. Podrapał się po ręce, a potem wykonał dwa przysiady przed wyjściem do holu głównego.
— Dzień dobry — odchrząknął, przełykając nagromadzoną ze stresu wydzielinę w gardle.
Na początku nikogo nie zauważył i pomyślał, że starsza pani musiała się pomylić; i kiedy podszedł bliżej, tam, gdzie znajdowały się drzwi wejściowe, zobaczył swój największy koszmar oraz powód wszystkich nieszczęść.
Zatrząsł się. Najpierw z nerwów, potem z przerażenia, a potem znów z nerwów.
Idealnie dopasowany, biały fartuch zaczynał dusić rudowłosego pod gardłem, co było nawet niemożliwe, bo zapięcie nie kończyło się w takim miejscu.
— Hej.
Uśmiechnął się z bezsilności. Chciało mu się płakać.
— Jesteś zły?
Kurwa, kurwa, kurwa.
Kilka głębszych oddechów nie pomogło. Nic nie pomogło. Takiej złości nie dałoby się opanować, nawet jeśli posiadałby jakieś głupie moce.
— Przepraszam, czy ciebie, kurwa, pojebało? — Ściszył głos, kątem oka spoglądając na starszą kobiecinę, dokładnie zszywająca dokumenty zszywaczem.
Stuk, stuk, stuk.
Gniecenie kartki, szuranie i kilka chrząknięć.
— Błagam, idź stąd — szepnął, szarpiąc się z rękawiczką, która przykleiła się do jego spoconej dłoni. — Nie stój tak. — Wcisnął nitrylową rękawicę do kieszeni.
— Daj mi coś powiedzieć.
Zwężył usta w cienki pasek i zazgrzytał zębami. Dwadzieścia sekund ciszy i nieznośny wzrok kogoś, kogo wolał teraz nie widzieć.
— Chodź. — Skinął głową w kierunku drzwi i poprowadził mężczyznę na zewnątrz, za budynek, w miejscu, w którym nikt nie podsłucha ich rozmowy.
Havu skrzyżował ręce na piersi i cały czas, poirytowany, grzebał butem w ziemi. Nie spoglądał na Judasa, starając się skupić całą uwagę na tym, co wykopywał.
— Masz minutę. — Wygrzebał telefon z kieszeni i włączył stoper. — I po tej minucie stąd wypierdalasz.
Ścisnął smartfon w dłoni, prosząc w myślach, by ta minuta minęła szybciej; bo jednak te sześćdziesiąt sekund potrafiło trwać wieczność.
— Przepraszam — zaczął z całkowitą powagą. — Myślę, że… opętało mnie coś. To nie było moje celowe działanie, naprawdę.
— Żartujesz sobie ze mnie?
— Przepraszam. Pan Bóg…
— Nie wierzę, że jesteś poważny. — Kopnął pierwszy lepszy kamień, który z brzdęknięciem odbił się od ściany budynku. — Przyszedłeś tu tylko po to, by gadać o swoich wymyślonych opętaniach i wymyślonym Bogu?
— Przepraszam, nie myślałem trzeźwo, ja… myślę, że nie byłem sobą.
Havu zerknął na ekran telefonu. Stoper pokazał pierwszą minutę.
— Minął ci czas. — Schował urządzenie do kieszeni i obrócił się na pięcie. Chciał jak najszybciej stąd uciec.
— Poczekaj…
Jednak Havu już się nie zatrzymał, chociaż słyszał i czuł, że Judas za nim idzie.
Wszedł roztrzęsiony do budynku, gdzie spotkał zaniepokojoną Mię. Kobieta natychmiast objęła ramieniem rudowłosego i pociągnęła w stronę korytarza, pytając co dwie sekundy, dlaczego jest taki zdenerwowany.
— Hej, kim on był? — pytała, ale Havu nie odpowiadał na żadne z zadanych pytań.
— Który mamy dzień tygodnia?
— Czwartek.
— Na pewno nie możesz wyjść ze mną w piątek?
Mia się zawahała.
— Jednak mogę. — Uśmiechnęła się. — Jeśli potrzebujesz.
— Dzięki. — Odwzajemnił uśmiech pierwszy raz od kilku dni.
Judas?
────
[1482 słowa: Havu otrzymuje 14 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz