ZIMA
Nowy Jork nawet i o tej godzinie tętnił życiem. Klaksony taksówek, pijani młodzi ludzie, imprezujący parę domów dalej i pies starego sąsiada, który zapewne zaraz zadzwoni po policje. Yasmin poprawiła szalik, po czym otarła dłonią swój nos, cały czerwony od zimna.
– Może już będziemy wracać do środka? – Silas zaproponował.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Jej wzrok był utknięty w budynkach z daleka. Wyjęła kolejnego papierosa, którego zapaliła. Zmrużyła oczy.
– Daj mi chwilę – odburknęła.
Wiedział, że coś jest nie tak. Usiadł na taborecie, opierając się o belki balkonu, na którym aktualnie byli.
– O kogo tym razem chodzi? – spytał. – Richarda? Tę nową szmatę z pracy?
– Nie i nie – zmarszczyła brwi, wyrzucając spalonego papierosa za balkon. Zawsze dbała o środowisko, więc Silas wiedział, że coś tu nie gra.
Założyła kaptur swojej puchowej bluzy, czując, jak zaczyna boleć ją głowa. Nie może znowu do tego doprowadzić.
– Chodzi o tego księdza.
– Adama? – Silas doskonale wiedział o wszystkich ludziach, których Yasmin spotyka na drodze.
Westchnęła ciężko, prostując się. Znowu coś jej w plecach przeskoczyło. Starość nie radość, może pora zapisać się na pilates czy inną yogę?
– Tak. Widzę, że chce ze mną nawiązać bliższą relację, ale… nie jestem na to gotowa. Nie chcę znów cierpieć, nie…
– Lubisz z nią rozmawiać, prawda? Zawsze się ciebie pyta jak się czujesz, daje napiwki, nawet gdy nie masz takiego zapierdolu, sobie razem gadacie, a rozmowa idzie wam jak po maśle. Dobrze mówię?
Przewróciła głową poirytowana.
– Coś w tym jest – miała brać kolejnego papierosa, aż zauważyła, że cała paczka jest wypalona. Przeklęła cicho pod nosem. – Jednak, wiesz co przeżyłam. Nie chcę znowu czuć się jak szmata do niczego. Oni wszyscy też na początek byli tacy super i kochani.
– Daj sobie czas na zastanowienie.
– Silas, ja nie mogę z nimi być. Nawet jeśli naprawdę będzie moim wymarzonym ukochanym.
– Czemu?
– Jest księdzem.
– Księża mogą mieć nawet żony.
– On akurat nie może mieć żony.
– Tyle razy widziałem księży w burdelach to szkoda gadać. Jak jednego wyrwiesz, świat się nie zawali.
– Silas!
Mężczyzna jedynie głupkowato się uśmiechnął, wyciągając swoją paczkę papierosów.
– Lepiej nakarmmy swojego raka płuc i zwiewajmy do środka. Jest prawie trzecia.
Yasmin dziś miała wolne. Jedynie potem nocna praca, ale to na o wiele późniejszą godzinę. Pod pachą trzymała miskę, a w drugiej karmę, którą przed chwilą kupiła. Gdy dotarła do ślepej uliczki, kucnęła przy krawężniku. Wzięła miskę i nasypała pożywienia.
– Hej, patrzcie, co dla was przyniosłam.
Zza śmietnika pojawił się pierwszy. Jego czarna, poharatana sierść była cała oblepiona śniegiem, który z rana mocno padał. Podszedł do miski, zaczynając jeść. Yasmin oddaliła się o parę kroków, by nie stresować zwierzęcia.
Zaczęły pojawiać się i kolejne, calico, który gdyby zabrać go do weterynarza, byłby idealnym kotem do domu. Rudzielec, ze złamanym ogonem czekał następny w kolejce. Z daleka już obserwował bury, bez jednego oka.
Kucnęła przy ścianie, obserwując i pilnując, by w razie czego nic sobie nie zrobiły. Nie miała ochoty oddzielać od siebie zdenerwowanych kotów.
– O, hej Yasmin.
Natychmiast zerwała się na równe nogi. Adam delikatnie się uśmiechnął na widok znajomej. Spojrzał w bok.
– Dokarmiasz bezdomne koty? – zapytał, podchodząc do zwierząt.
– Tak, od zawsze to robiłam. Biedne, nie mają domu, zostały wyrzucone i zaniedbane. Przykre.
– Racja. Masz bardzo dobre serce. Ludzie nie zauważają innych, którzy potrzebują pomocy, a zwierząt tym bardziej.
Na twarzy kobiety pojawił się rumieniec. Spuściła delikatnie głowę do dołu, patrząc na swoje nowe buty. Po raz pierwszy ktoś komplementował jej charakter, nie wygląd.
– Robisz coś dziś? – zapytała Adam.
────
[566 słów: Yasmin otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz