Dlaczego tak naprawdę się na to zgodziła? Zadawała sobie to pytanie, przeklinając w myślach siebie, Cherry, całą Czwórkę i na samym końcu, najpoważniejszymi znanymi jej obelgami, Walkera. Jakby logicznie na to spojrzeć, to wszystko była wina tego cholernego, farbowanego, idiotycznie wysokiego klauna, który na dodatek był jeszcze większym tchórzem niż ona.
Tak, może ktoś inny uznałby tego skończonego półgłówka za niesamowicie odważnego, ale to tylko znaczyło, że ten ktoś nie znał Arisu. Bo dla Arisu, ten pajac był już martwy. I powinien modlić się o to, by śmierć nadeszła szybko i boleśnie tylko w granicach ludzkiej przyzwoitości.
Linia między odwagą a głupotą była niesamowicie cienka, a Walker na tej szali nigdy nie stał po tej części należącej do odwagi. Przynajmniej według Arisu.
Oczywiście, po tym, jak zgodziła się pomóc – w końcu nie mogła odmówić – starała się dowiedzieć czegoś o tej niesamowitej jednostce. Nie integrował się i uciekał przed obowiązkami. Klasyka. Nie był pierwszym takim idiotą na jej drodze. Po części też dlatego zdecydowała się pomóc: miała praktykę w skłanianiu innych do wypełniania zleconych zadań. Lata doświadczenia.
Jednak zazwyczaj miała za plecami brata i wiedziała, że nic jej nie grozi. Teraz za to doskonale wiedziała, że będzie z debilem sam na sam, i nawet jeśli miała świadomość, że nie może jej nic zrobić… Chyba była równie głupia.
Może jednak nie powinna się zgadzać. Cherry na pewno miała jakichś innych naiwniaków, którym mogła zlecić to niewdzięczne zadanie pilnowania równie niewdzięcznego obozowicza. Dlaczego w ogóle dalej chcieli mu pomagać? Powinna o to zapytać, kiedy jeszcze miała okazję. Niektórym nie dało się pomóc, a inni na pomoc nie zasługiwali.
Nie była jeszcze pewna, w której z tych dwóch kategorii jest ten cholerny prostak.
Wzrok przyzwyczaił jej się do panującego wokół mroku. Rozejrzała się po brudnej, zakurzonej kanciapie, ignorując jakiegoś starego, brzydkiego szczura w kącie i zwisającego radośnie z sufitu pająka. Kto w ogóle doprowadził to miejsce do takiego stanu? Może Walker nie był jedynym, który unikał pełnienia obowiązków. Nie pamiętała, żeby ktokolwiek kiedykolwiek sprzątał to pomieszczenie, włącznie z nią samą.
Och, ale była pewna, że ten burak jeszcze sam skończy w składziku. A Arisu zadba, żeby w jego włosach gniazdo zrobił sobie najbardziej tłusty z mieszkających tu pająków.
– Jesteś tchórzem, Atlasie Walker – odpowiedziała mu, opierając dłoń na drzwiach, kiedy już serce przestało tak okropnie szybko jej bić. Udało jej się opanować drżenie głosu, ale nie była pewna, czy chłopak w ogóle jeszcze tam stoi.
Powinna spodziewać się po nim takiej zagrywki. Przybłędom Merkurego nigdy nie należy ufać, a ona dała sobie odebrać klucze jak ostatnia idiotka. Oczywiście, to jeszcze nie był koniec. Nie mogła przegrać z kimś takim.
I, rzecz jasna, nie zamierzała też prosić go o to, by ją wypuścił.
– A może po prostu boisz się ubrudzić, ha? – zakpiła głośno, odsuwając się kawałek od drzwi i szukając czegoś, co pozwoli jej wyjść. – Widzę, że niektórych nawet tak proste obowiązki przerastają!
Nie była pewna, czy chce usłyszeć odpowiedź. Pewnie byłoby lepiej, gdyby tuman już dawno sobie poszedł, zostawiając ja samą. Mogłaby wtedy wydostać się, pójść do Cherry i powiedzieć jej, że jest niereformowalny. Że przegrała…
No tak.
To by znaczyło, że przegrała.
Serce na chwilę jej stanęło, kiedy do jej uszu dobiegła przytłumiona przez drzwi odpowiedź:
– Niezła próba!
Co za gnojek.
– Na twoje nieszczęście, i tak słyszę to na co dzień!
I wcale się temu nie dziwiła, chociaż kompletnie go nie rozumiała. Nie wyobrażała sobie tak okropnie olewać obowiązki, od których zależał dobrobyt grupy. A przecież sama nie przepadała za tą, i jakąkolwiek inną, grupą.
Obozem i załogą statku rządziły dokładnie te same zasady. Do poprawnego funkcjonowania potrzebne było nawet czyszczenie uwalonych różnymi substancjami latryn. Cóż, przynajmniej tak powiedzieliby jej brat i ojciec, gdyby jeszcze miała z nimi kontakt.
A teraz od jej działań zależał sukces lub porażka w ogarnianiu pofarbowanego frajera.
Czasami nienawidziła siebie.
Podeszła do stojącej w rogu składziku szafki.
– Możesz jeszcze rozwiązać to po dobroci – podjęła głośniej, obojętnym tonem, nie licząc na chęć współpracy. – Wolisz to, niż dalej być nieodpowiedzialnym błaznem!
Na logikę, musiało być jakieś rozwiązanie na takie sytuacje. Dobra, może nie dosłownie takie – ale te drzwi wyglądały, jakby potrzebowały ślusarza raz na tydzień. Gdyby się postarała i włożyła w to trochę wysiłku, pewnie dałaby radę zrobić w nich dziurę. Niestety, nie była fanką niszczenia przestrzeni wspólnej. Dawało to też temu imbecylowi ostrzeżenie i szansę na ucieczkę.
A przed Arisu Hayashi nie da się uciec.
Ostrożnie, po cichu otwierała szuflady, nie do końca przekonana, że uda jej się cokolwiek w nich znaleźć.
Usłyszała przytłumiony głos Walkera z drugiej strony drzwi i odetchnęła, chociaż nie do końca rozumiała słowa. Pewnie próbował coś jej odpyskować. Nie miał z nią szans.
Szuflady były stare i obdrapane. Ta niżej chodziła niesamowicie opornie, zmuszając Arisu do szarpnięcia i użycia więcej siły, niż zamierzała.
I jak na złość, nie było w niej nic interesującego.
Druga szuflada otworzyła się bez trudu, prawie wypadając jej z rąk na podłogę. Przekopała szybko zawartość i na jej ustach pojawił się morderczy uśmiech, na którego widok każdy zacząłby uciekać.
Walker, na własne nieszczęście, nie mógł go zobaczyć. Gdyby nie wymigiwał się od obowiązków, wiedziałby, gdzie szukać zapasowego kompletu kluczy.
Ostrożnie podeszła do drzwi, modląc się, żeby okazał się takim debilem, by wyjąć klucz z zamka. Okazał się nim. Niestety, nie był aż takim idiotą, żeby nie zorientować się, że otwiera drzwi. Na szczęście, na to zostało mu już za mało czasu.
Oślepiona na chwilę światłem, machnęła rączką od mopa i z pewnym zaskoczeniem zorientowała się, że udało jej się trafić. Miał długie nogi, była przekonana, że zdąży uciec poza jej niewielki zasięg.
Dotarło do niej ciche jęknięcie z bólu i uderzyła go znowu, tym razem już świadomie, podchodząc bliżej i celując w żebra. Nie chciała go uszkodzić, miało tylko zaboleć.
– Jesteś skończonym debilem, jeśli wydawało ci się, że ze mną wygrasz – warknęła na niego. – Czy ty w ogóle wiesz, z kim rozmawiasz?
Czy w ogóle miał prawo wiedzieć? Nie chciała, żeby wiedział. Wtedy wiedziałby, że pomoże mu za wszelką cenę, tylko ze względu na swój własny brak kompetencji.
– Teraz grzecznie pójdziesz posprzątać – mruknęła, zirytowana, unikając patrzenia mu w oczy.
Jej ośli upór nie pozwalał jej odpuścić. W tej chwili nie obchodziło ją już, czego chciał Walker i czego chciała Cherry. Odpuszczenie byłoby pójściem na łatwiznę, a pozwolenie, by wyleciał z obozu – jej osobistą porażką. Głęboką skazą na honorze, o której powinna myśleć już dużo wcześniej.
Wbiła mu końcówkę mopa w brzuch, wcale nie wkładając w to dużo siły. Nie musiało boleć. Miało tylko być ostrzeżeniem.
– Ale chcę cię mieć na oku. Cholerne dzieciaki Merkurego – ofukała Walkera, znowu wbijając w niego ostre spojrzenie. – Nie robisz tego wszystkiego tylko dla siebie, do cholery.
────
[1100 słów: Arisu otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz