Syn Merkurego leżał wygodnie, zakopany w pościeli i przykryty trzema kocami. W dłoniach biografia Marii Skłodowskiej-Curie i byłby to idealny wieczór, gdyby nie jeden szczegół. Nie mógł określić przyczyny, ale odczuwał dyskomfort. Na tyle uciążliwy, żeby z westchnieniem zaznaczyć stronę zużytym papierkiem lakmusowym i zacząć robić coś w kierunku usunięcia tego problemu — okazało się, że była nim mała, czarna tekturka wciśnięta w prześcieradło, uwierająca go wcześniej w kostkę. Zamrugał i wymruczał pod nosem jej treść: ,,Witeliusz prosi, byś wyprowadziło psa jego sąsiadki lary w Nowym Rzymie. Oto adres: Papieżowa 69/420”.
Spojrzał na nadgarstek, na zegarek z Ben 10. Przestał działać już wiele przypadków wybuchów i zalań temu, ale hej, dwa razy na dobę cały czas wskazywał właściwą godzinę, prawda? Podrapał się po głowie i stwierdził, że w sumie nie jest tak zimno i spacer mu nie zaszkodzi. A jak wróci, zrobi sobie jeszcze herbatę i dokończy książkę.
Dzięki tej nadziei i zapałowi udało mu się dotrzeć pod wskazany adres, choć pogoda i inne okoliczności starały się go zwrócić z tej drogi i przypomnieć o ciepłym łóżku. Ricky dotrzymał swojego postanowienia i stanął przed drzwiami pani lary, zadzwonił dzwonkiem i uśmiechnął się szeroko.
— Wchodź, kochanie! — Kobieta otworzyła niemal natychmiastowo. Szybszy od niej był tylko wspomniany na karteczce pies. Okazał się jamnikiem o trzech wyszczerzonych ostrymi zębami pyszczkach.
— Mini Cerber! Ale jazda! — Syn Merkurego nachylił się już pomiziać wszystkie uszka, mimo że ich właściciel zaczął trzema kompletami kłów nadgryzać mu różne części ciała lub garderoby.
— Co wieczór chodzę z nim na długie spacery, dziś jednak mam inne plany. — Lara przy lustrze układała włosy i przyglądała się swoim ubraniom.
— Idę na kolację z pewnym szczególnym dżentelmenem i na pewno to będzie niezapomniana noc. Chcę jednak, by moje maluszki też dobrze się bawiły, więc pamiętaj o smaczkach, uważaj, żeby się nie kłóciły, a środkowa głowa….
Przerwał jej kolejny dzwonek do drzwi. Mętna poświata wokół lary rozbłysła nagle, kiedy otwarła i zobaczyła, kto przyszedł.
— Witeliuszu! Będziemy się już zbierać, zamknij potem drzwi, klucze wiszą na kołku!
Odchodzącą parę larów zagłuszył miniaturowy Cerber. Ricky, według wskazówek zabrał klucz, smaczki z półki i wyszedł.
Gdyby półbóg nie był synem Merkurego, tego wieczoru prawdopodobnie wyzionąłby ducha. W krępym ciałku drzemała wielka siła — mimo śniegu i krótkich nóżek jamnik biegał i skakał bardziej energicznie niż niejeden jednogłowy pies. Może nawet dwa albo trzy.
Piesek paroma kółkami wokół latarni przywiązał do niej Rickiego smyczą, następnie prawie zrzucił go do Małego Tybru i pogryzł mu rękawiczki na drobne strzępy.
Merwkurwiak usadził w końcu jamnika w miejscu. Pewnie nie na długo, ale zamierzał skorzystać z chwili i wypełnić prośbę lary o smaczkach.
— Jesteście głodni? No? Na pewno jesteście!
Wyjął z kieszeni trzy smaczki. Rzucił jednym — złapał go pyszczek po lewej. Drugi trafił do pyszczka po prawej. Trzeci wypadł mu na śnieg, i już złapał go zdrętwiałymi palcami i odwrócił twarz w stronę psa, kiedy nagle została ona owiana falą gorąca.
To, czego lara nie zdążyła dokończyć — środkowa głowa ziała ogniem. Wykorzystała swoją umiejętność i pomściła straszną niesprawiedliwość, a teraz chrupała smaczka z zadowoleniem, patrząc małymi oczkami na osmaloną twarz opiekuna.
────
[509 słów: Ricky otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia + 30 za zlecenie]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz