„Ale wrócisz na święta?”
Słowa Jenny męczyły go od dawna, zawsze znajdowały się z tyłu jego głowy i przypominały mu o sobie każdego wieczoru, zmywając mu sen z powiek. Nigdy jej nie odpowiedział, nieważne, ile razy pytała, ile wiadomości napisała i ile listów napisała, gdy przestał być aktywny na messengerze. Musi jej przyznać, że jest szczególnie i nieznośnie uparta. Przez ten cały czas wmawiał sobie, że to wcale nie było ghostowanie. Jedyną podstawą do negowania rzeczywistości było to, że czasem odpisywał, wymigując się milionem obozowych zajęć, brakiem czasu i wszystkim, co tylko mu przyszło do głowy, i szerokim łukiem omijał pytania o spotkania i starał się, żeby wyglądało to w miarę naturalnie.
Terry nie potrafił zlokalizować powodu swojej niechęci do odwiedzenia jej, a raczej nie chciał jej lokalizować i uświadamiać sobie, że po prostu nie lubi Jenny i nic na to nie poradzi. Gdy był w obozie, znajomość z dziewczyną (lub w jej mniemaniu: przyjaźń) wydawała się być problemem, który zostawił daleko za sobą, wręcz w innym świecie i po jakimś czasie jego irracjonalne przywiązanie do niej zacznie zanikać, a ona o nim zapomni. Terry prowadził długie rozmowy z sufitem, próbując przekonać samego siebie, że to, co robił, jest dobre, że nie powinien żałować żadnej ze swoich decyzji, a już na pewno nie powinien czuć wyrzutów sumienia.
Jego plan zerwania kontaktu z Jenny miał w sobie dużo dziur. Właściwie to dwie, ogromne dziury. Udawał, że nie dostrzega żadnej z nich, chociaż łatwo jest się domyślić, że doskonale zdawał sobie sprawę z ich istnienia.
Determinacja Jenny do niewypuszczenia Terry’ego ze swoich dłoni była czymś, z czym bardzo łatwo można było przegrać. Dziewczyna nie odpuszczała łatwo, o ile można było powiedzieć, że odpuszczała w ogóle. Ignorowała wysyłane przez Terry’ego znaki, choć on był pewien, że nie dało się ich przeoczyć, dobijała się do niego zawsze, gdy choć przez chwilę nie odpisywał, a jedyną radą, jaką dostał od swojego taty, było powiedzenie jej prosto w twarz, żeby się od niego odczepiła. Jednak Terry nigdy nie pozwolił, żeby te słowa opuściły jego usta. Był zbyt miły, za bardzo nie chciał zranić Jenny i za bardzo się do niej przywiązał. Do tego stopnia, że na zakończenie tego wszystkiego nie wystarczało mu sił, bo w jego głowie na stałe zamieszkało pytanie: „A co jeśli będę tego żałował?”.
Tkwił więc w relacji, w której nie chciał już dłużej tkwić. Z bardzo prostego powodu. Miał dość krycia Jenny, gdy ta postanawiała oddać się wątpliwej przyjemności zdecydowanego nadużycia alkoholu lub gdy chichocząc, dmuchała mu w twarz dymem papierosowym. Albo jeszcze gorzej, musiał odprowadzać naćpaną dziewczynę pod drzwi jej mieszkania, patrzeć w oczy jej matce i recytować scenariusz pełen dziwnych zbiegów okoliczności, który ułożyła dla niego Jenny. Terry był dla niej alibi, kimś, kto zawsze stawał w jej obronie, tłumaczył ją i zawsze znajdował się w odpowiednim miejscu i czasie, żeby w porę siłą wyciągnąć ją z klubu i zaciągnąć do domu. Wszystko to sprowadzało się do kłamstw, tak wielu kłamstw, że Terry przestał już to wszystko liczyć i po prostu miał nadzieję, że Jenny przemyślała to na tyle dobrze, żeby nic się nie wydało.
To zdecydowanie za dużo dla zwykłego dwunastolatka, który nie wiedział, w co się pakuje, gdy pierwszy raz wymienił uścisk dłoni z dziewczyną o połamanych paznokciach i skołtunionych włosach.
Zbyt głośny śmiech wbija się w głowę Terry’ego, z jego uszu zsunęły się słuchawki. Przez chwilę świat wokół niego wiruje, mocny uścisk na klatce piersiowej wysysa z niego całe powietrze. Pole widzenia zasłaniają mu zniszczone, rozjaśnione włosy, w policzek wbijają się oprawki krzywych okularów.
— Niespodzianka — wydusza z siebie, gdy uśmiechnięta Jenny nareszcie go puszcza i pozwala mu samodzielnie stanąć na chodniku.
[607 słów: Terry otrzymuje 6 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz