Naleśniki na śniadanie były ostatnią przyjemną rzeczą, która spotkała Atlasa tego dnia.
Na ogół wymykał się szybko. Wystarczyło, żeby ktoś rozpoczął na stołówce walkę na jedzenie (tak, siedemnastolatkowie w zbrojach to robili i tak, dziwnym trafem często byli to potomkowie Marsa) albo żeby ten jeden dzieciak z Piątej Kohorty wygrzmocił się na skórce po bananie. Wystarczyłoby, gdyby jedna centurionka Czwórki poszła skorzystać z latryny. Był dzieckiem Merkurego i naprawdę niewiele brakowało mu do pełni szczęścia, ale najwyraźniej skończyło się ono na podaniu mu wyjątkowo ciepłych naleśników, podczas gdy osoba obok dostała zimne.
Pocieszał się więc, że wymknie się po dobieraniu obowiązków. Nagle okaże się, że zapomniał miecza z baraku. Albo że strasznie, ale to strasznie boli go brzuch. W zasadzie miał wiele pomysłów — kiedy jesteś typem uciekiniera, musisz być kreatywny — ale ostatnie, czego się spodziewał, to tego, że Cherry Amoret odciągnie go na bok i przytrzyma za ramię jak małe, niespokojne dziecko z problemami ze skupieniem.
— Atlas — zaczęła, podobnym głosem, jak mówili do niegrzecznych dzieci ludzie z opieki społecznej, ale w jej zmarszczonych brwiach i iskierkach w oczach kryła się taka wściekłość skierowana prosto na niego, że cieszył się, że półbogowie nie posługują się dubeltówką. — Chcą cię wywalić z Obozu Jupiter.
— Och.
Było to najmądrzejsze stwierdzenie, na jakie było go stać.
Jego wzrok musiał wyglądać fatalnie, bo Cherry od razu złagodniała. I nagle zalała go fala uczuć, sprzecznych ze sobą i strasznie wymieszanych, tak, że Atlas nie wiedział, gdzie jest początek jednego a gdzie koniec drugiego. Najpierw poczuł ulgę: bo to znaczy, że nie będzie się musiał użerać z obowiązkami. Nie będzie musiał codziennie wstawać, przychodzić na stołówkę, uciekać, bo tylko na to go stać i spotykać potem spojrzenia innych legionistów, że jak zawsze gówno zrobił. Potem zdał sobie sprawę, że znowu wyląduje na bruku, a życie na bruku wiązało się z całą masą zupełnie nowych i innych obowiązków. Pomyślał o tych wszystkich przypadkowych ludziach z Obozu Jupiter, którzy czasem wyciągali do niego rękę, a on ich odtrącał jak ostatni kretyn. Dotknęły go wyrzuty sumienia i żałość nad swoim własnym losem, bo te trzy lata temu mógł się nie zachowywać jak idiota i nawiązać przyjaźnie, nie opierdalać się i trenować, bo to przecież wcale nie tak, że tego nie lubił. Po prostu nie potrafił się przemóc.
Tak samo, jak nie potrafił się przemóc do tego, żeby odpowiedzieć Cherry coś innego niż zwykłe „och”.
Cherry wywróciła oczami, westchnęła i założyła ręce na piersi w teatralny sposób.
— Posłuchaj. Jakkolwiek leniwy byś nie był, nadal jesteś członkiem Czwórki. Gadałam już z Vergilem. Jeśli… jeśli tylko będziesz skłonny do współpracy, to mam plan.
— Tak. Tak, jasne — wymamrotał i został w odpowiedzi poklepany po ramieniu, zanim Cherry nie odeszła do koła fortuny.
Przez chwilę przestał myśleć o ucieczce. Człapał, z rękami w kieszeniach bluzy, obserwował obłoczki pary wydobywające się z jego ust. Buty chlupotały w błocie pozostałym po roztopionym śniegu. Myślał o trywialnych rzeczach, bo nie miał zamiaru zastanawiać się nad tym, że pewnie i tak nawet staranie się mu nie wyjdzie.
Myśl o ucieczce wróciła bardzo szybko. Nagle propozycja mieszkania na ulicy wydała się atrakcyjniejsza niż mycie podłóg w latrynach.
Niezaprzeczalnie nie było to czyszczenie szczurów w akwedukcie — tym się pocieszał. Czasami myślał, że całe to jego uciekanie ze służby zaczęło się od tego. Żeby nie było, nieczęsto jako swój obowiązek w pierwszym dniu w Obozie Jupiter dostaje się chodzenie po kolana w brudnej wodzie i wyławianie z niej martwych szczurów. Stało się to jednak w przypadku Atlasa i uważał to za swój trzynasty powód.
Ale, bogowie mu świadkiem, w męskich toaletach działy się różne rzeczy. A Atlas miał sprzątać ich konsekwencje.
— Normalnie myciem latryn zajmuje się jedna osoba, ale akurat tobie nie ufam na tyle — rzuciła Cherry. Kilku legionistów prychnęło śmiechem. — Dlatego tym razem poniańczy cię Arisu.
Prawie się zdenerwował. Trzymał na języku ripostę, za którą zaraz zostanie utopiony w kiblu albo wychłostany na oczach widowni — nie miał pojęcia, co Rzymianie robili z dezerterami, bo zawsze spieprzał, zanim miał się tego dowiedzieć — ale jego wzrok instynktownie powędrował w kierunku, gdzie spojrzała Cherry i zajęło mu kilka dobrych sekund, żeby zorientować się, że patrzyli właśnie na wspomnianą Arisu.
Chciał parsknąć śmiechem. Zwrócił uwagę na parę rzeczy na raz. Lustrował dziewczynę wzrokiem, podczas gdy Cherry wróciła dalej do swojej paplaniny, a sama Arisu udawała, że chłopak jest powietrzem. Lampił się niezbyt grzecznie, uśmiechając pod nosem, bo Arisu nie wyglądała nawet na metr pięćdziesiąt wzrostu i przy nim przypominała raczej śmiesznego karzełka. Nie umiał określić jej wieku, bo coś w jej postawie mówiło mu, że ma dwanaście lat, coś w jej aurze, że mogą być z tego samego rocznika, a coś w jej mimice odzwierciedlało, że widziała rzeczy, które doświadczeniem można porównać tylko do osoby starszej.
Miała przy sobie gastrafetes. Czy kiedykolwiek wcześniej zwrócił na nią uwagę na treningach? Musiała być z innego baraku, bo chociaż kojarzył ją z wyglądu, to był pewien, że nie wymienili nigdy wcześniej żadnego dialogu. A może wymienili, sam nie wiedział. Nie był zbyt popularny wśród kolegów z kohorty, a wszystkie twarze mu się mieszały.
Na swój sposób była urocza. Może nawet mogliby się dogadać, gdyby Atlas znowu nie zamierzał czegoś zniszczyć.
Stałby dalej, jak kołek, z kompletnie głupią miną analizując dziewczynę, jak gdyby była to jego pierwsza interakcja z przedstawicielem tego gatunku w jego życiu, ale ludzie zaczęli się rozchodzić do swoich obowiązków i Cherry podeszła tylko do ich dwójki.
— Klucze do składziku z miotłami — napomknęła. Już, już miała podać Atlasowi do ręki klucze, kiedy nagle cofnęła palce.
No tak.
— Jakby był niegrzeczny, masz moje pełne pozwolenie, żeby walnąć go mopem. — Klucze trafiły w dłoń Arisu.
Najwyraźniej rozmawiały o tym już wcześniej. Ilu osób wymagał plan odwiedzenia go od ucieczki, do cholery?
Kiedy Arisu uraczyła go wreszcie szybkim, ukradkowym spojrzeniem, Atlas prędko zrozumiał, dlaczego niegdyś palono kobiety o zielonych oczach.
Miał do czynienia z wiedźmą. I właśnie szli do składziku na miotły.
Kontynuacja horroru zaczęła się w momencie, w którym Atlas i Arisu przeszli obok ów latryn, które mieli sprzątać. Zapach wydobywający się z toalet nie tylko potwierdzał, że ludzie nie umieli po sobie sprzątać, ale też stawiał przed nim teorię, że legioniści prawdopodobnie chowali tutaj trupy. Gdzieś między jego butami przebiegł szczur i Atlas głęboko w sobie schował próbujący się wydobyć z jego gardła pisk.
I to była właśnie ta chwila, kiedy w jego mózgu zaświeciła się czerwona lampka. Czemu on w ogóle daje im się wykorzystywać? Czemu ma czyścić za kogoś cholerne toalety? Czemu w ogóle przez sekundę pomyślał, że to może być jego dom, że chciałby umrzeć, zabity przez jakiegoś potwora, a reszta legionistów zapewniłaby mu godny pochówek?
Nie był jednym z nich, czy tego chcieli, czy nie.
Arisu nie wyglądała na szczególnie rozmowną. Nie mógł odczytać jej twarzy. Coś w niej sugerowało, że nie podoba jej się czyszczenie latryn prawie tak samo, jak jemu; a może po prostu chodziło o jego towarzystwo. Cokolwiek to nie było, nie przedstawiła się jako osoba, która lubi pozytywne rozładowanie napięcia. A on nigdy nie był typem, który robi coś, czego inni by chcieli.
— To ten, Atlas jestem, pewnie już wiesz. Atlas Walker, no. Arisu…?
— Hayashi. — Otworzyła drzwi od składziku, nie zwracając na niego zbędnej uwagi.
— Ahaaa. — Świetnie mu szło.
Arisu zignorowała i jego, i szczura, który przepełzł jej obok stopy, po czym wkroczyła do ciemnego składziku i wyciągnęła z niego wiadro.
— Pójdę po wodę — mruknęła. — Ty w tym czasie wyciągnij mopa.
Czerwona lampka w mózgu Atlasa zaczęła szaleć.
— To ja pójdę po wodę — podjął szybko, patrząc to na Arisu, to na trzymane przez nią klucze, to na drzwi od składziku. — Jestem dżentelmenem. Nie mogę pozwolić, żeby taka piękna kobieta męczyła się z tym cholernie ciężkim wiadrem. — Ukłonił się wpół i zaśmiał się niezręcznie.
Dotknął nerwu. Arisu najwyraźniej bardzo nie lubiła, kiedy ktoś jej nie doceniał. Ewentualnie przejrzała jego zamiary, sam nie wiedział. Ruchem, który wskazywał, że gdyby nie podjęła się dzierżenia kuszy, mogłaby być też całkiem dobrą szermierką, chwyciła kij od miotły i przyłożyła Atlasowi w plecy, tym samym zmuszając do wyprostowania się i popychając go w stronę składziku.
Bolało. A wszystko wskazywało na to, że użyła tylko połowy siły.
— Nie ma opcji — syknęła.
— Nieprawda. Zawsze są jakieś opcje. — Pomasował się po krzyżu. Adrenalina szumiała mu w uszach. Czerwona lampka szalała tak bardzo, że doznała awarii i się wyłączyła. Na jego usta wpełzł firmowy uśmiech dziecka Merkurego. — Na przykład patrz na to.
Trzy sekundy. Zgrabnym ruchem wytrącił jej klucze z ręki, złapał je w powietrzu i wykorzystując chwilę, podłożył jej nogę, popychając w stronę mioteł i zwinnie zamykając drzwi od zewnętrznej strony.
— Bajerancki trik, nie? — zawołał do niej przez drzwi. — Miłego dnia, Arisu Hayashi!
────
[1424 słowa: Atlas otrzymuje 14 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz