niedziela, 29 grudnia 2024

Od Lexi do Dicka — „Stary Donald farmę miał”

Lexi zawsze lubiła zimę. Nawet jeśli w gospodarstwie Roberta Faulknera nie było wtedy zbyt dużo pracy, było coś zajmującego w upewnianiu się, że zwierzętom nie jest zimno oraz że nic nie popsuło włókniny, którą owinięte były w celu ochrony przed przymrozkami drzewka owocowe. Zima była również czasem przetworów, a córka Ceres królowała wówczas w kuchni, która wypełniała się śmiechem i pysznymi aromatami. 
A teraz… Teraz nie było niewielkiej kuchni, nie było pękatych słoików pełnych dżemów czy pikli, których część sprzedawali na lokalnym targu. Nie było tubalnego głosu jej taty ani jego ulubionej płyty winylowej grającej w tle. Nie było wieczorów spędzonych wspólnie przed kominkiem, każde zatopione we własnej książce lub wspólnie pochyleni nad grą karcianą. 
Był za to prowizoryczny budynek gdzieś na uboczu Obozu Jupiter. Była jedna krowa, stadko kur, zgraja szczurów, które jakimś cudem zawsze kręciły się przy Lexi, mimo że nie należały do zwierząt gospodarskich, i kilka gołębi śpiących na belkach wspierających strop. Był też Dick, który pomagał jej właśnie dodatkowo ocieplić domostwo wesołej gromadki zwierząt. A tam, gdzie Dick, był również jego pech i chaos, który wprowadzał. 
— Mówiłam ci, żebyś nie dawał tego koca w kwiatki Pani Moo! — stęknęła. Przegrywali bowiem właśnie grę w przeciągnie liny z krową, która powoli przeżuwała ulubiony koc Lexi. 
— Lexi, po prostu użyj swoich mocy! — jęknął Dick, który z kolejnym silniejszym pociągnięciem wylądował butami prosto w krowi placek. 
— Przecież prosiłam ją już, żeby to oddała! Wiesz, jaka jest uparta, kiedy czegoś nie chce zrobić, to tego nie zrobi! 
— To użyj tej drugiej mocy! Pamiętasz, jak sprawiłaś, że szczury zaczęły tańczyć? 
— To było przez przypadek! — odburknęła, jak zawsze, kiedy wspominał tę historię. — Nie wiem, czy zadziała na krowę! A poza tym… to niehumanitarne tak je do czegoś zmuszać… 
— A chcesz odzyskać koc? 
Westchnęła. Dick miał rację. Puściła koc, a jej przyjaciel zachwiał się na nogach. Pamięć mięśniowa zadziałała wystarczająco szybko, by podtrzymać go, zanim wpadł twarzą w krowie fekalia. 
— Pani Moo — zaczęła zdecydowanym głosem, wyprostowana i ze spojrzeniem wbitym prosto w duże krowie oczy — wyplujesz teraz ten koc i ładnie przeprosisz za swoje zachowanie. 
Przez chwilę nic się nie działo. Co prawda krowa przestała przeżuwać, ale wciąż trzymała w pysku piękny polarowy koc w słoneczniki. Dopiero po chwili wydała z siebie przeciągły dźwięk, który w głowie Lexi stanowił nieco niechętne i obrażone „przepraszam”, a koc wypadł jej z pyska, wprost w ramiona Lexi. Brakowało mu jednego rogu, był pomięty i obśliniony, ale przetrwał. 
— No, dziękuję — mruknęła i poklepała łaciatą damę po boku. 
Zabrali się dalej do pracy. Nie zdążyli jednak zrobić zbyt dużo, nim przerwał im łopot skrzydeł. 
— Lexi! Lexi! Mam dla ciebie list! Suńcie się, Grrrusław, gołąb pocztowy, leci z barrrdzo ważną przesyłką! — krzyczał ptak już od progu. 
— Ooo, co to? — zainteresował się Dick, zerkając jej przez ramię, kiedy odczepiała zawiniątko od nogi Grusława. 
I tu właśnie pojawiał się problem. Lexi nie miała prawie żadnych sekretów przed Dickiem. Prawie. Od momentu, kiedy poznali się 2 lata temu, byli jak dwa łyse konie. Poza tą jedną, małą kwestią. Nikt, nawet Dick, nie wiedział nic o jej ojcu. Unikała mówienia o nim jak ognia i szybko zmieniała temat za każdym razem, kiedy ktoś pytał o jej pochodzenie. 
Naprawdę chciała mu powiedzieć, po prostu za każdym razem, kiedy uznawała, że jest na to gotowa, magiczny moment mijał, a ona znowu dusiła w sobie zatęchły odór farmy, którą kiedyś przecież tak kochała i kochałaby nadal, gdyby nie lepsze pochodzenie innych legionistów. 
— To… To list od mojego taty — wyjaśniła po chwili milczenia. Odwinęła paczuszkę, czując potrzebę zajęcia czymś dłoni. — Zawsze wysyła mi też coś małego z domu, czasem zdjęcia… Grusław pomaga mi się z nim kontaktować. Myśli, że jestem w jakiejś starodawnej szkole z internatem, w której zabraniają nam używać telefonów, ale trzymają gołębie pocztowe — wyjaśniła i prychnęła z nutą rozbawienia. 
 Pod najzwyklejszym szarym papierem kryła się równie przeciętna biała koperta z listem oraz kilka zdjęć ze starego polaroidu. 
— To mój tata — wyjaśniła cicho, niepewnie podając mu pierwsze ze zdjęć, z którego szeroko uśmiechał się do nich posiwiały już mężczyzna z sumiastym wąsem i w kraciastej flanelowej koszuli. Na głowie siedziała mu jarzębata kura. — No i Nancy, jedna z jego kur — dodała, a na jej ustach zagościł słodko-gorzki, tęskny uśmiech. — Nie wspominałam ci o nim wcześniej, bo… chyba się go trochę wstydziłam. To znaczy… Kocham go, wskoczyłabym za nim w ogień, ale… Twój tata jest bukmacherem, ciotka Philip to instruktorka jazdy konnej, a tata Rickiego to naukowiec, chemik! A ja… Ja jestem po prostu córką biednego farmera — mruknęła, unikając jego wzroku. 
 Aż do momentu, kiedy poczuła jego zawsze zimną dłoń chwytającą za jej dłoń i podniosła na niego rozszerzone w zdziwieniu oczy, a jej serce zabiło mocniej.

Dick?
 ──── 
 [771słów: Lexi otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz