JESIEŃ
Gwałtownie otwiera oczy, natychmiast otrzepuje się z resztek snu. W żadnym razie nie wygląda, jak gdyby ledwo co się obudziła — oddycha nierówno i szybko, jej rozbiegany wzrok nie skupia się na niczym szczególnym, przetrząsając pogrążony w półmroku i ciszy barak w poszukiwaniu zagrożenia. Powoli się uspokaja, przecież zdołała wyrwać się z koszmaru, już nie ma się czego bać. Jest bezpieczna, na tyle bezpieczna, na ile może być. Obóz jest chroniony, nic jej tutaj nie dorwie…
Przewraca się na drugi bok, kuli pod ciepłą kołdrą. Znajduje dla siebie wygodne, chłodne miejsce na poduszce, zamyka oczy i wszystko jest w porządku. Jedynymi dźwiękami, które słyszy, są równe oddechy innych legionistów, ewentualnie ich chrząkania przez sen czy wymamrotane bezsensowne urywki zdań. Przez chwilę nasłuchuje, a potem odpręża się, bo nie słyszy nic szczególnie dziwnego, nic, co by ją zaniepokoiło.
Nie trwa to długo.
Gdy próbuje usnąć, jej głowa wybucha. W jej umyśle rozbrzmiewa przedziwna orkiestra głosów, muzyki i dziwnych odgłosów: tłuczonego szkła, białego szumu, skrzypienia drzwi…
Podrywa się z łóżka, rozgląda dookoła. Wszystkie dźwięki milkną, zastąpione martwą ciszą. Jej powieki są tak ciężkie, że ma problemy z utrzymaniem ich w górze, same powoli się zamykają, a Kuźma walczy ze swoim ciałem, żeby pozostały otwarte.
Prędko upewnia się, czy wszystko jest okej, czy wszystko wygląda bezpiecznie. To tylko wymysły jej własnego mózgu, jej dziecięcej wyobraźni, która znowu postanawia z nią igrać. Z szybko i głośno bijącym sercem szczelniej owija się kołdrą i tym razem leży odwrócona plecami do ściany. Gdyby coś miało ją zaatakować, przynajmniej nie wbije jej noża w plecy.
W jej głowie na nowo rozbrzmiewa kakofonia różnych dźwięków, których nie potrafi wyłączyć.
Bose stopy opadają na zimną podłogę baraku, Kuźma przeciera oczy i twarz, próbuje pozbyć się dyskomfortu własnego przerażenia.
***
W ambulatorium na pozór jest cicho i spokojnie, przez co Kuźma czuje się, jakby próbowała niepostrzeżenie wślizgnąć się w miejsce, w którym pod żadnym pozorem nie powinno jej być. Gdzieś z boku słyszy odgłosy towarzyszące przeszukiwaniu szafek z jakimiś… pewnie metalowymi przyrządami. Zagląda za zasłonę i widzi Elianne, odwróconą do niej plecami. Dziewczyna wygląda, jakby też nie przespała tej nocy szczególnie dobrze. Jej warkocze są splecione nieco niedbale i trochę luźno, nie widać w niej tej jej codziennej energii, z którą zawsze wita wszystkich legionistów. Chociaż Kuźma może się mylić, w końcu nie widzi jej szczególnie dobrze. Ani też jej zbyt dobrze nie zna. Są z innych kohort, w dodatku dziewczynka jest in probatio, co stanowi jedyną rzecz, przez którą inni legioniści mogą ją znać. Raczej efekt jest odwrotny — wolą jej nie znać, bo jest in probatio. Może się kojarzą, na pewno kiedyś się widziały, może nawet zamieniły parę zdań, ale nie poznały się na tyle, żeby nazwać swoją relację chociażby „znajomością”.
Elianne nagle się odwraca. Równie nagle dostrzega Kuźmę i wydaje z siebie zduszony okrzyk zaskoczenia. Dziewczynka nie miała zamiaru jej przestraszyć, ale… nie do końca jeszcze rozumie, jak nie straszyć ludzi. Ta sztuka wydaje się być znacznie trudniejsza niż rzeczywiste straszenie ich, a nigdy nie widziała poradnika, jak przestać przerażać innych. Zawsze tylko te głupie halloweenowe magazyny z wypunktowanymi wskazówkami, jak siać jeszcze większy terror wśród swoich znajomych. Wolała ich nawet nie czytać, żeby nie pogorszyć sprawy.
— Jeju, nie strasz mnie tak — mówi Elianne, strach szybko znika z jej twarzy, na jego miejscu pojawia się profesjonalny, miły uśmiech, ale Kuźmie albo się wydaje, albo rzeczywiście nadal jest w stanie dostrzec niepokój w jej oczach.
Dziewczynka nie przeprasza, bo nie ma w zwyczaju przepraszać. Zamiast tego stoi w milczeniu, lekko kiwa się na piętach i patrzy na Elianne z góry, chociaż tak naprawdę jest od niej dużo niższa.
— Masz koguta — mówi wreszcie, celując wyprostowanym palcem wskazującym w głowę Elianne.
— Co?
— No, koguta. Włosy ci sterczą. Chujowo to wygląda — tłumaczy Kuźma znudzonym tonem.
— Nie musisz mnie obrażać — mruczy Elianne, próbując przyklepać sobie włosy, co, według Kuźmy, jedynie pogarsza sprawę.
— Nie obrażam. Stwierdzam fakt. — Wzrusza ramionami. — Przydałaby ci się szczotka.
Elianne z irytacją przewraca oczami i zostawia swoje włosy w jeszcze gorszym stanie, niż były. Lekkie rumieńce wykwitają na jej policzkach, łapie się pod boki.
— Potrzebujesz czegoś? — pyta nieco niecierpliwym tonem. — Po co tu przyszłaś?
— Czegoś na sen — odpowiada szybko i prosto z mostu, jakby nic się nie stało i wcale nie słyszała zirytowanych nut w tonie Elianne. — Najlepiej takiego, co ucina ci film tak kompletnie i szybko, potem się nie budzisz przez co najmniej parę godzin i nie masz koszmarów. Najlepiej żadnych snów. Z naciskiem na ostatnie — wyrzuca z siebie jak karabin maszynowy, a oczy Elianne otwierają się coraz szerzej z każdym wypowiadanym przez Kuźmę słowem.
— Chcesz kogoś znokautować…? — Bardziej od złości w tonie Elianne słychać jawny niepokój o zdrowie i życie innych legionistów.
— Siebie.
Zapada między nimi nieco niezręczna cisza. Kuźma znowu kiwa się na piętach, mistrzowsko zachowując równowagę, choć wielu pewnie już by się przewróciło. Elianne gapi się na nią, przez jej twarz przelatuje wiele emocji, które dziewczynka ignoruje. Oczywiście, że jej pierwszym strzałem było, że Kuźma zamierza kogoś uśpić i pewnie zrobić z nim coś złego. Drugim pewnie będzie zabicie samej siebie, albo coś podobnego.
— Przykro mi — mówi Elianne, a Kuźma marszczy brwi w niezrozumieniu.
— Bo? — bąka nieprzyjemnie zirytowanym i ofensywnym tonem.
— Bo nikt nie powinien chcieć zażywać takie leki — odpowiada Elianne i Kuźma już jest prawie pewna, że żadnych magicznych tabletek nie dostanie. Ale dziewczyna otwiera jakąś szufladę i przeszukuje kartonowe pudełeczka z tabletkami, pobieżnie rzucając okiem na etykiety. Wygrzebuje jedno z nich, białe z motywem różnych zielonych krzaków i paru kwiatków. — Masz, powinno pomóc.
— To nie wygląda na leki nasenne — stwierdza Kuźma, przyglądając się wręczonym jej pudełeczku. Coś takiego zażywała jej matka, gdy miała dość patrzenia na córkę i coraz bardziej trzęsły jej się ręce.
— Nie mogę ci dać takich silnych leków bez… wiesz, takie rzeczy to raczej są na receptę. I nie powinny być dawane… dzieciom…? — Ostatnie słowo wypowiada powoli i ostrożnie. — To leki uspokajające. Na bazie ziół. Powinny pomóc ci zasnąć.
— A sny?
— Powinny być trochę… mniej natężone — kłamie Elianne, bo tak właściwie nie ma pojęcia, czy te tabletki mogą tak działać. Trochę placebo nie zaszkodzi, prawda?
— No, dobra. Niech będzie — wreszcie godzi się Kuźma i wpycha pudełeczko do kieszeni jej skórzanego płaszcza, który może nie jest najcieplejszy i najbardziej przystosowany do życia w Obozie Jupiter, ale przynajmniej jest ładny.
— Poczekaj jeszcze sekundkę — zatrzymuje ją Elianne, gdy dziewczynka już wbiła dłonie w kieszenie i odwróciła się w stronę drzwi. Niechętnie odwraca głowę i patrzy za siebie przez ramię. — Muszę zapisać, że ci to dałam. — Grzebie w papierach zgromadzonych na najbliższej powierzchni zdatnej do pisania i wyciąga stamtąd sponiewierany zeszyt z twardą okładką i wieloletnim stażem w ambulatorium. Zapisany do tego stopnia, że Elianne kartkuje go od tyłu, żeby znaleźć ostatnią stronę z notatkami. — Przepraszam, że nie kojarzę, ale jak masz na imię?
Kuźma wzdycha z frustracją. Podchodzi bliżej Elianne i zagląda jej przez ramię. Nie potrafi rozczytać większości kulfonów, którymi usiane są strony, ale przynajmniej przypilnuje, żeby dobrze zapisać jej imię.
— Kuźma.
— Co? — pyta Elianne, jej długopis zawisa nad pustym miejscem na stronie. — Powtórzysz?
— Kuźma.
Chwila ciszy, mierzą się wzrokiem.
— Coo… smie? — Elianne marszczy brwi, a Kuźma zaciska wargi, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Tego jeszcze nie grali, akurat „Coosmie” słyszy po raz pierwszy w życiu. Nie, żeby jej się podobało. — Czekaj, jak to się…
— Kuźma. Kuź-ma — powtarza swoje imię trochę wolniej, nawet poświęca się, żeby podzielić je na sylaby.
— Przeliterujesz…? — niepewnie pyta Elianne.
— K-u-ź… „Z” z kreską na górze. Nie, nie taką. — Odbiera dziewczynie długopis i skreśla nieudany zapis swojego imienia, obok pisząc je poprawnie. — M-a — kończy literowanie, oddaje Elianne długopis. — Albo, czekaj. Nazwisko też?
— Też.
— Oddawaj. — Wyrywa Elianne długopis po raz kolejny. — Grzegorczyk — mówi, gryzmoląc w zeszycie.
— Przepraszam — mamrocze dziewczyna, dopisując nazwę leku obok nazwiska Kuźmy.
Dziewczynka wzrusza ramionami. Przyzwyczaiła się. Odwraca się do wyjścia, unosi dłoń w górę na znak pożegnania.
Gdy Elianne zostaje sama, zanurza nos w zeszycie, palcem śledząc obce połączenia liter. Marszczy brwi w skupieniu, bezgłośnie rusza ustami, próbując przypomnieć sobie sposób, w jaki wypowiadała to Kuźma.
Przez cały dzień chodzi po ambulatorium, pod nosem powtarzając imię dziewczynki. Następnym razem wyjdzie jej lepiej.
───
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz