poniedziałek, 23 grudnia 2024

Od Erico — „Slipping through my fingers all the time"

18 LAT TEMU

Jej jasne loki wiały na ciepłym wietrze. Promiennie uśmiechała się do każdego z przechodniów, którzy ją witali. Zielona długa sukienka podskakiwała wraz z krokami.
– Cześć Marzia! – Piekarz przywitał kobietę w drzwiach. – Wyglądasz cudnie, zresztą jak zawsze. – Mrugnął do niej, podając zamówienie, które złożyła wczoraj wieczorem.
Wzięła zapakowane pieczywo do rąk, zaciągając się jego świeżością. Podeszła do lady, zerkając co jeszcze Francesso ma. Jak zawsze, do koloru do wyboru. Nigdy jej nie zawiódł.
– Wezmę jeszcze to. – Wskazała na tartę.
Sprzedawca wziął słodycz, którą podał kobiecie. Podał cenę zakupów. W tym czasie odpalił radio. Francesso w rytmie muzyki zaczął tuptać nogą, co rozśmieszyło kobietę.
– Powinniśmy się kiedyś gdzieś spotkać, gdzieś indziej niż piekarnia – zaproponował.
– Jak będę miała czas wolny, na pewno się odezwę – odpowiedziała, wychodząc z budynku. – Do zobaczenia!
Wyjęła listę rzeczy do zrobienia. Cicho zaczęła czytać, co jeszcze musi kupić. Owoce już były, po pieczywo właśnie przyszła, teraz kolejny przystanek, warzywa.

 
Nie zaczął się jeszcze sezon na turystów, a już było głośno i ruchliwie. Choć nigdy Marzi nie przeszkadzali. Sprzedawcy na straganie wzajemnie się przekrzykiwali, że to u niego mają kupić owoce morza, nie u tego z naprzeciwka. Dzieci ciągnęły rodziców za torby, że chcą wracać, bo im się nudzi. Co jakiś czas bezdomny kot próbował ukraść przysmak. Przez jednego nawet kobieta się prawie wywaliła, ale złapał ją ktoś. Spojrzała do góry i ujrzała go. Michał anioł go drucikiem sam haratał. Sięgające do ramion blond włosy, które na słońcu przybierały złocisty odcień. Buzia lekko się jej sama otworzyła, zastanawiając się co odpowiedzieć.
– Pani bardziej powinna na siebie uważać – czarujący nieznajomy odrzekł melodyjnym głosem. – Daj mi chwilkę, zaraz to pozbieram.
Chciała mu pomóc, w porozwalanych zakupach wokół, ale nie mogła się nawet ruszyć. Było w nim coś niezwykłego coś… czego nigdy nie miał nikt. Jakaś aura, pełna słońca i ciepła. Jakby nie był zwykłym człowiekiem, a boskim bytem, zesłanym na ziemię.
Nie miała męża, narzeczonego, chłopaka, nawet byłego. Nie przejmowała się tym. Całe życie twierdziła, że sam przyjdzie. Aż przyszedł. Objawił się jej.
– Skąd jesteś? – zapytała, gdy podał jej kilka toreb, ponieważ resztę sam wziął. – Nie kojarzę cię.
– Na pewno nie stąd – odpowiedział, uśmiechając się swoimi idealnie białymi zębami. – Gdzie mieszkasz? Pomogę ci je odnieść.
– Sama sobie poradzę, naprawdę dziękuje.
Mężczyzna prychnął.
– Kultura ode mnie tego wymaga, żeby ci pomóc.
Zacisnęła usta, zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie potrzebowała nikogo. Żyła sama i było jej dobrze. Każdy dzień uważała za wyjątkowy i spędzała go tak, jak zawsze chciała. Przyciągało ją do niego, nawet sama nie wiedziała dlaczego.
– Dobra. To niedaleko. Warzywa kupię potem, chodź za mną.

 
– Ładne miejsce – odrzekł, rozglądając się wokół. – Więc jak dobrze rozumiem, pracujesz sama z małego domowego biznesu?
– Dokładnie tak. Pieniędzy mi nie brak, a jestem szczęśliwa.
Oparła się dłońmi o murek z piaskowych kamieni. Widok był prosto na zatoczkę i sycylijskie morze. – Nie chciałabym w życiu stąd wyjechać.
Ustał koło niej. Zerknął na kobietę ponownie.
– Na jak długo tu jesteś? – zapytała, nie odwracając wzroku od błękitnego morza.
– Całe wakacje, ale może zostanę, na dłużej. – Wzruszył ramionami. – Miło mi było cię poznać.
Na miłe słowa ponownie na jej twarzy pojawił się uśmiech.
– Jak będę potrzebował pomocy, wiem gdzie się zgłosić.
Roześmiała się.
– Jak ci na imię? 

 ***
 
Nie mogła przestać myśleć o nowym od momentu, kiedy ona wróciła do pracy, a on gdzieś poszedł. Mimo iż znali się krótko, czuła, że chce poznać go bliżej. Zresztą, mężczyzną również był nią zainteresowany. Wiedziała to. Czy on rzucił na nią czar?
Na zegarku wybiła dwunasta. Słońce grzało coraz bardziej, będąc w swoim zenicie. To był czas przerwy, kiedy mogła wszystko ogarnąć, aż skończy się sjesta, a słońce opadnie. Z narzutą na głowie, żeby nie dostać udaru, wyszła z domu, podlewając swoje roślinki, które hodowała.
– O Marzia! Szukałem cię!
Głos wyrwał ją z roboty. Odwróciła się, sprawdzić kto to.
– Co ty tu robisz? Jest gorąco i…
– Potrzebuje pomocy.
Podeszła do furtki, by wysłuchać problemu jej nowego znajomego. Odstawiła konewkę w paprotki na bok, zakładając ręce na biodra.
– Wiesz gdzie mogę ku–
– O tej godzinie nic nie kupisz – przerwała mu. – Sklepy zaraz się zamykają. Ponownie się otworzą koło piętnastej lub szesnastej.
– No to mam mały kłopot, bo potrzebuję—
– Czego?
– Czegokolwiek do zjedzenia.
– Chodź do mnie.

 
– I zapamiętaj. Rób zapasy wcześniej – pouczyła go, stawiając na stole cannoli. – Tylko nie jedz za dużo. To ma być dla klientów, gdy potem przyjdą.
Usiadła naprzeciwko gościa, również się częstując.
– I mam kolejną małą prośbę – gdy zaczął mówić, Marzia podniosła głowę. – Czy znasz jakieś fajne miejsca w okolicy lub nawet i tutaj, które można zobaczyć? Póki nie wiem, na ile tu jestem, to mogłabyś mi pokazać. Mieszkasz tu całe życie, prawda? Nie przyjechałem tu, żeby siedzieć cały czas w domu.
– Tak i nie ma problemu – zgodziła się.
Serce zaczęło jej szybciej bić. Miała okazję przypatrzeć się mężczyźnie, którego wczoraj poznała. Grecki nos, brązowe włosy, atletyczna sylwetka, jak u greckiego boga. Nawet imię miał z mitologii. Rodzice doskonale wiedzieli, jak ich syn będzie wyglądał, gdy dorośnie.
– To kiedy byś miała czas? Dzisiaj?
– Dziś nie. Jutro z rana. Zrobiłam dziś większe zakupy.
Wyciągnął rękę w jej stronę, sięgając do jej policzka.
– Jesteś brudna. O tutaj, nie ruszaj się.
Nie mogła się powstrzymać. Prychnęła śmiechem.
– Masz łaskotki na policzkach? To urocze. 

 ***
 
Mijały godziny, dnie, tygodnie. Minęły dwa miesiące od ich pierwszego spotkania. Zaczął się sierpień. Spotykali się, prawie że codziennie. Spacery po centrum miasta, szybko zamieniły się w romantyczne spacery po plaży. Marzia jak kocha, to całą sobą. I na zawsze. Nie wierzy w drugą miłość. Wierzy w pierwszą i jedyną.
Uspokajający szum fal odbijał się od skał. Morska bryza ochładzała, wręcz gorący wieczór.
– Apollo? – Popatrzyła mu w oczy. – Za miesiąc wyjeżdżasz?
Jedynie się uśmiechnął.
– Jeszcze kiedyś się spotkamy. Obiecuję.
Barki jej opadły. Przełknęła nerwowo ślinę.
– Nie odchodź. Proszę. Zmieniłeś moje życie na lepsze. Lubiłam, jak żyłam wcześniej, ale teraz je kocham. Mam ciebie, moją bratnią duszę. Kocham cię i będę cię kochać do końca życia. Nie widzę swojej przeszłości z nikim innym niż tobą. Co masz tam takiego w Nowym Jorku? Sam opowiadałeś, że nie masz zbyt wiele. Razem nam jest dobrze. Niczego innego nie brakuje, gdy jesteśmy razem. Nadałeś mojemu życiu światło, bo ty nim jesteś. Jak twój mitologiczny imiennik.
Zamiast odpowiedzieć, pocałował kobietę. Objął jej policzki, patrząc głęboko w oczy.
– Zostanę na dłużej. – Uśmiechnął się, gładząc prawy policzek Marzi. – Specjalnie dla ciebie. A teraz chodź. Nie będziemy tu tak siedzieć, prawda?
– Racja.
Wziął ją na ręce, na tak zwaną ‘’pannę młodą’’. Położyła głowę na jego torsie, przymykając oczy. Wiedziała, gdzie ją zabiera. Do ich ulubionego miejsca. Z dala od ludzi, na niezbyt popularną część plaży, gdzie będą tylko razem. Ona i sam bóg, który ją pokochał, znaczy, nie wiadomo czy bóg, ale czy zwykły śmiertelnik byłby w stanie zamieszać jej tak w głowie?

TERAZ

– Hej mamo! – Erico zadzwonił do swojej mamy. Jak codziennie. – Właśnie idę do Ano, znowu siedzi w tym szpitalu – zaśmiało się. – A jak u ciebie?
– Jak zawsze – odwzajemniła uśmiech swojego dziecka.
– Niedawno widziałem znowu tatę – zaczął mówić. Doskonale pamiętał, że to wrażliwy temat Marzi. – Pamiętasz jak…
– Tak i jak? Pamięta?
– Nie. Nic nie pamięta. Ani jednej waszej wspólnej chwili. Twierdził, że było to tak dawno, że…
– Rozumiem, rozumiem. – Kobieta zza ekranu telefonu ślepo zaczęła patrzeć przed siebie.
– Wiem, że to dla ciebie przykre. Kochałaś go naprawdę. I nikogo sobie innego nie znalazłaś, a może powinnaś? Wiesz skoro…
– Nie, naprawdę nie potrzebuje – szybko skończyła mówić. – Mam was, gdyby nie on, nie byłoby cię i Ano, moje dwa największe skarby w życiu. Jesteście najcudowniejsi.
– Odwiedzisz nas jeszcze kiedyś?
– Postaram się. Teraz muszę już znikać. Zaraz kończy się sjesta, ludzie przyjdą.
Odłożyła telefon, siadając przy krześle, koło okna. Widok na tę plażę, po której razem chodzili, gdzie wyznała mu prawdę, co czuje, co myśli, a on jej obiecał, że zostanie. Został, na parę miesięcy. Potem uciekł bez śladu. Sama w ciąży, dobrze, że pomagała jej siostra i przyjaciółka. Najgorszy okres w jej życiu. Położyła głowę na parapecie, zamykając oczy. Była jak pies. Nawet jak ktoś ją doszczętnie zrani, ona nadal kocha. Nie znajdzie nikogo innego, bo to Apollo jest jej miłością. Nieodwzajemnioną, ale miłością. Wie, że do niej nie wróci, ale nie umie przestać. Jej serce jest złamane. Na milion małych kawałków. Co noc się jej śni, a potem się budzi, bez niego. Sama, pozostawiona, z rozdartym sercem.
A morał z tej historii jest taki, że każdy ukochany Apollina, nie doczeka się swojego ,,długo i szczęśliwie’’. 

 ──── 
[1386 słów: Erico otrzymuje 13 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz