niedziela, 29 grudnia 2024

Od Arnara CD Luciena — „Romantyczna gra w podchody”

Poprzednie opowiadanie

WIOSNA

Arnar zaliczył coś w rodzaju zwarcia. Przez cały wieczór na zmianę wiedział i nie miał pojęcia, co się dzieje, a gdy wreszcie myślał, że zrozumiał i w miarę poukładał to w głowie, wszystko się rozsypało. Chyba z jego winy, ale nie wiedział, co zrobił źle.
Chciał delikatnie wytrzeć łzy, gdy zaczęły płynąć po policzkach Luciena, chciał powiedzieć coś mądrego, co na pewno by pomogło i chciał go przytulić, albo znowu pocałować, albo… jakoś przekazać mu to, co siedziało mu w głowie, ale nie zdążył zrobić żadnej z tych rzeczy. Zanim Arnar wydukał choć jedno słowo, Lucien poderwał się z miejsca, a dźwięk jego szybkich kroków wypełnił przestrzeń między nimi. Arnar reagował zbyt wolno, nie zdążył go nawet złapać, zanim znalazł się za daleko. Zostawił za sobą niedokończone chrupki, zatoczył się, wstając i pobiegł za Lucienem, najszybciej, jak potrafił. Zazwyczaj to on był uciekającym, a nie goniącym i ta zmiana ról ani trochę mu się nie podobała. Podeszwy jego butów ledwo dotykały ziemi, półświadomie prawie wzniósł się w powietrze, choć w niczym by mu to nie pomogło.
Na pokazie fajerwerków zebrał się całkiem spory tłum ludzi, których na początku zdecydowanie tutaj nie było, a przynajmniej Arnar ich nie zauważył. Sprawiali mu ogromny, irytujący problem. Musiał zwolnić, przeciskając się między nimi i wypatrując mignięcia szarych włosów w półmroku. Jednak gdy tłum trochę się przerzedził, Arnar zdał sobie sprawę, że stracił Luciena z oczu. Stawał na palcach, rozglądał się dookoła, ale ludzie skutecznie ograniczali powodzenie jego poszukiwań. Szedł dalej z rozbieganym wzrokiem, jego serce huczało mu w klatce piersiowej, przecież nie mógł odbiec zbyt daleko, to było niemożliwe…
— Widzieliście może biegnącego chłopaka? — spytał pierwszą lepszą parę trzęsącym się głosem. — Szare włosy, niski…?
— Chyba tak? — Nieznajomy machnął ręką w stronę wjazdu na węższą ulicę. — Gdzieś tam pobiegł.
Arnar zapomniał o podziękowaniach. Jeszcze zanim mężczyzna skończył mówić, puścił się biegiem we wskazanym kierunku, mając nadzieję, że znajdzie tam Luciena.
Ludzi było tutaj zdecydowanie mniej, latarnie uliczne rzucały na przechodniów rozproszone, żółte światło. Na jednej z ławek Arnar dostrzegł skulony kształt, blade palce zaplątane w szare włosy, czoło oparte na kolanach.
Zwolnił kroku, spróbował uspokoić oddech. Powoli podszedł do ławki i po chwili wahania usiadł obok Luciena. Przez chwilę po prostu tam siedział, bawiąc się palcami i próbując wymyślić cokolwiek, co sprawiłoby, że sytuacja przestałaby być tak… napięta? Stresująca? Ale nie wiedział, co byłoby właściwe, co by mogło pomóc, zamiast pogorszyć sprawę. Lucien powoli uniósł głowę, żeby na niego spojrzeć, a jego szkliste oczy odbijały światło ulicznych latarni, gdy Arnar próbował znaleźć w nich podpowiedź, która powiedziałaby mu, co ma zrobić. Co byłoby właściwe? Co robiło się w takich sytuacjach? On nie był… dobry w takie rzeczy. Nie potrafił nic wymyślić.
Dlatego skończył, robiąc pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy i nie wydawała się być czymś okropnie głupim i niepasującym do sytuacji. Wyciągnął do Luciena dłoń odwróconą wnętrzem do góry, ciche zaproszenie, które na szczęście zrozumiał. Ich palce splotły się ze sobą, choć po chwili Arnar stwierdził, że to jednak było okropnie głupie i mógł sobie odpuścić.
— Nie musiałeś za mną biec — mruknął Lucien. Arnar miał problem z rozszyfrowaniem jego słów, bo na początku nie skupił się na tym, że w ogóle coś mówił.
— Ale…
— Po prostu o tym zapomnijmy, okej? — Gwałtownym ruchem przetarł wilgotną od łez twarz rękawem swetra i spojrzał w krzywo wybrukowaną ulicę, byleby nie musieć patrzeć w twarz Arnara. — Nie stało się. Nie musimy o tym rozmawiać, nie musimy o tym pamiętać, nie musimy o tym myśleć. Tak. — Wyplątał dłoń z uchwytu Arnara i udał, że próbuje usiąść wygodniej, ostatecznie bezsensownie wiercąc się na ławce, aż wrócił do poprzedniej pozycji.
— Czemu myślisz, że chciałbym o tym zapomnieć?
Lucien uniósł głowę i zaskoczony wbił wzrok w Arnara. Nie tylko z powodu wypowiedzianych przez niego słów, ale przez to, jak brzmiał ton jego głosu. Smutny i gorzki, na granicy niedowierzającego prychnięcia. Brwi Arnara zbiegły się na jego czole, jego słaby uśmiech nadawał jego twarzy wyraz psa, którego właściciel wyrzucił za próg w deszczową noc.
Nie znał odpowiedzi na to pytanie.
Siedzieli obok siebie, czekając, aż drugi coś powie. Oczekując, że którykolwiek z nich wie, co powiedzieć i wie, co zrobić.
Przez głowę Arnara przebiegło milion pomysłów, ale nie potrafił zmusić się do wykonania żadnego z nich. W tym momencie, w przeciwieństwie do każdej innej chwili, którą spędził z Lucienem, wydawało mu się, że coś blokowało jego myśli i czyny, że coś stawiało opór jego ciału i nie chciało, żeby wykonał jakikolwiek ruch. Nerwowe myśli przesuwały się przed jego oczami, zlewały się ze sobą, nie pozostawiały jasnej odpowiedzi, jasnego pomysłu, który rozwiązałby wszystko i uratowałby ich obu.
— Kocham cię — powiedział w końcu, cicho, prawie na granicy szeptu. — Po prostu chyba… nie jestem dobry w okazywaniu tego — wymamrotał.
Nie wiedział, czemu wyszarpał z siebie te słowa. Wyciągnął je spod budowanego nad nimi więzienia złożonego z niedomówień, okłamywania samego siebie i odganianych myśli, które nachodziły go przed snem. To nie był dobry moment na takie wyznania, nigdy nie było na nie dobrego momentu, zawsze kończyło się tak, że te słowa wypływały trochę wyżej, prawie wypowiedziane, ale plątały się na języku Arnara albo były duszone, przepędzane z jego umysłu, jako coś głupiego i kompletnie nieistotnego. Nie miał swojej definicji miłości. Nie potrafił przyznać przed sobą, że kogoś kocha, bo… co jeśli nie?
Przez chwilę Lucien nie odpowiadał. Przez zbyt długą chwilę. Arnar zaczynał powoli rozważać, w jaki sposób najlepiej zniknąć z powierzchni Ziemi.
— Ja ciebie też.
Arnar uśmiechnął się już weselej (jednak jego spanikowany umysł myślał nad tym, jak ludzie powinni reagować na takie wyznania i odkrył, że nie potrafi dojść do żadnej konkluzji). Czuł, jak jego ciało pęka w szwach, nie potrafiąc utrzymać w sobie wszystkich emocji, które przysporzył mu ten wieczór. Wciąż nie wiedział co zrobić, mieszał się we własnych myślach, których nie potrafił ułożyć. Nie wiedział, co powiedzieć, żeby nie zabrzmiało to idiotycznie i jak z głupiego serialu dla nastolatek. Chciał po prostu przejść nad tym wszystkim, wrócić do oglądania fajerwerków i jedzenia tanich chrupek serowych, kwalifikując to wydarzenie jako jeden z najszczęśliwszych dni jego życia.
Albo po prostu przejść nad tym wszystkim, odłożyć swoje dziwactwa na bok i pocałować Luciena, ale żeby tym razem żaden z nich nie uciekł z płaczem. Ale mimo tego, że chciał, to nie wykonał żadnego ruchu w tę stronę. Mógł przysiąc, że prędzej powiedziałby, żeby Lucien znowu go pocałował (co brzmiało jak naprawdę kusząca możliwość, przez którą zakopałby się pod ziemią), niż sam to zrobił.
Dlaczego? Sam chciałby wiedzieć.


Lucien?
────
[1071 słów: Arnar otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz