LATO
Gdyby Cherry zniżyła się do niezbyt wysokiego poziomu Vex, włączyłaby minutnik. Zamiast tego zajęła się myciem wymiocin na podłodze sfatygowanym mopem i zerkaniem co chwilę na wiszący na ścianie zegar z brokatowym jednorożcem, którego róg wskazywał godzinę.
Liczyła. Minuta po minucie. Przemknęło jej przez myśl, jakie to ironiczne jest powiesić w ambulatorium cokolwiek z jednorożcem, jeśli w pomieszczeniu obok proszek z ich rogów przerabia się na półboskie leki. Kolejna minuta. Pomyślała o tym, że zegar wskazuje błędną godzinę już od roku, ale nikomu nie chce się go z powrotem nastawiać. Tak cholernie ją to drażniło, że myślała o tym codziennie, ale za punkt honoru obrała sobie, że to nie ona będzie osobą, która przestawi zegar. Nawet jeśli tylko ona w ogóle zwraca uwagę na ten zegar. Albo jeśli tylko ona zauważyła, że nie chodzi tak, jak powinien.
Kolejna minuta. A potem kolejna. Cherry dwa razy wymieniła wodę i postanowiła umyć przy okazji resztę podłogi. Minęło przynajmniej piętnaście, zanim fioletowe stworzenie na łóżku nie przestało wydawać z siebie jęków i pluć śliną wymieszaną z wymiocinami do metalowego baseniku.
— Okej, wow — mruknęło. — To faktycznie zadziałało.
Vex odrzuciło z siebie cienką kołdrę, zostawiając na niej zabrudzenia po martensach. Położyło miskę na stoliczku, prawie wychlapując zawartość. Chwyciło plecak, upchało w niej butlę tlenową i zasunęło zamek tak szybko, że Cherry była pewna, że przecięło sobie palec.
A potem próbowało wstać. Tak po prostu. Spuściło z łóżka nogi i te ubłocone, cholernie brudne buty dotknęły posadzki, którą przed chwilą umyła Cherry. Nawet wyobrażenie sobie momentu wsadzania kija od miotły w dupę Vex nie dało jej wystarczającego upustu dla emocji, które poczuła.
— A ty gdzie? — mruknęła w końcu, gdy policzyła w głowie do pięciu, a perspektywa spędzenia dożywocia w więzieniu wydała się mniej atrakcyjna niż miotła w dupie.
— Już mi lepiej. Spadam stąd.
Tup, tup, tup. Perfidnie przeszło obok kubła z brudną wodą, nawiązało z nim kontakt wzrokowy i zostawiło po sobie kolejne kilka śladów buciorów.
— To, że brzuch cię już nie boli, nie znaczy, że zaraz znowu nie zaczniesz wymiotować.
— Wyrzygałom już całą zawartość żołądka. Powodzenia z tym syfem, tak w ogóle.
Vex trzasnęło za sobą drzwiami, a Cherry ostatkami siły woli powstrzymała się, żeby nie utopić swojej własnej głowy w wiadrze z brudną wodą.
Do baraku wróciła zdecydowanie później, niż skończyła się jej zmiana. Gdyby jeszcze miała pojęcie, o której porzuciła mycie podłogi po raz drugi, dezynfekowanie sprzętu i układanie z powrotem leków w akompaniamencie swojego załamania nerwowego i agresywnego wymiatania mopem — w ciągu kilku godzin zegar z jednorożcem nadal się nie naprawił. Spędzając tam kolejną godzinę, zapewne zaczęłaby halucynować i fikuśny jednorożec skończyłby przebity na wylot strzałą.
W baraku padła na łóżko. Nie miała siły nawet się przykryć czy przebrać w piżamę, o umyciu zębów nie mówiąc. Rzuciła się na pościel, uprzednio zdejmując buty, bo miała dwa razy więcej szacunku do siebie i innych legionistów niż miało Vex.
Myśli Cherry rozkosznie odpłynęły po kilku minutach do krainy Morfeusza. Nie trwało to długo, bo chwilę później została ponownie wybudzona, kiedy ktoś w pokoju obok wrzasnął, informując cały Obóz Jupiter:
— FUJ! VEX SIĘ NA MNIE ZERZYGAŁO!
ZIMA
Przez kolejne kilka miesięcy Cherry nie miała zbytnio czasu niańczyć Vex.
Pamiętny dzień zarzyganego łóżka zakończył się niewyspaniem wszystkich. Vex znowu wróciło do ambulatorium, ale tym razem trud użerania się z dzieckiem Marsa przejęła Elianne, bogom niech będą dzięki. Cherry o trzeciej w nocy urządziła wielkie sprzątanie baraku i następnego dnia, popijając kawę, rozporządziła wszystkim najtrudniejsze obowiązki obozowe, na jakie tylko udało jej się wpaść.
Od tego czasu Cherry i Vex wpadali na siebie tylko okazjonalnie. Może to ona była zbyt zajęta wszystkimi innymi sprawami, a może to Vex jej unikało, tego nie wiedziała — tylko raz zauważyła wymierzony w jej stronę środkowy palec, ale zdroworozsądkowo postanowiła go zignorować — w każdym razie w Obozie Jupiter po raz pierwszy tego miesiąca spadł śnieg, a ona zdążyła zapomnieć o słuchawkach. Dalsze ich posiadanie wydało jej się przecież absurdalne. Wystarczająco nastraszyła dzieciaka, żeby wiedziało, że to głupi pomysł, prawda? …Prawda?
Nieprawda. Cherry zawsze przyłapywała się na przecenianiu potrzeb statystycznego emo nastolatka w kwestii słuchania My Chemical Romance.
Słuchawki znalazła pewnego dnia smętnie porzucone w szatni przy łaźniach. Skłębiony, przerwany w dwóch miejscach kabel spoczywał w połowie pod ławką, jakby wypadł komuś z kieszeni podczas szybkiego przebierania się.
Nie była pewna, skąd wie, że to są słuchawki Vex. Widziała je tylko przez jakąś minutę kilka miesięcy temu. Miała jednak ze sobą przeczucie, tego typu, kiedy wiesz, że zaraz spadnie deszcz albo że ekspedientka w Walmarcie jest ukrytą najadą. Przeczucie to kazało jej podnieść słuchawki i wsunąć je sobie do kieszeni spodni, bo jak bardzo Cherry starała się tego wyzbyć, gdzieś w głębi serca nadal nękała ją nastoletnia złośliwość, podświadomie zakazująca jej zwykłego spalenia słuchawek czy cokolwiek półbogowie robią, żeby pozbyć się sprzętu elektronicznego. Zresztą, kto inny z Obozu Jupiter byłby w stanie w tak pruderyjny sposób paradować wszędzie ze słuchawkami, nie bojąc się, że zaraz nie zauważy ich wredna, różowa centurionka Czwartej Kohorty?
Mała złośliwość nie była taka zła. I tak miała zamiar oddać te słuchawki Vergilowi. Albo lepiej, zmusić samego właściciela słuchawek do oddania ich.
Założyła na siebie czystą obozową koszulkę, kiedy usłyszała skrzypienie drzwi. Fioletowe włosy za framugą ujrzała wcześniej, niż posiadacz fioletowych włosów ujrzał ją — dało Cherry to tyle przewagi, że mogła zauważyć, jak Vex skanuje pomieszczenie w poszukiwaniu czegoś, zanim wzrokiem znalazło tylko Cherry.
— O. Cherry — bąknęło niezbyt optymistycznie, jak mamrocze się pod nosem do gówna na bucie.
— Vex — zaświergotała — szukasz kogoś? Czegoś?
Wymienili się spojrzeniami jak dwóch kowbojów na prerii.
— Kurtki — potwierdziło w końcu. — Ale chyba jej tu nie ma. To, ten. Nara.
Sekunda wahania wystarczyła Cherry, żeby stwierdzić, że powtórzenie herbaty byłoby z jej strony już po prostu nudne.
Pstryknęła palcami, zanim Vex domknęło za sobą drzwi. Jakby nigdy nic się nie wydarzyło, wróciła do pakowania swoich rzeczy, dopóki gdzieś w oddali nie rozległo się bardzo głośne:
— Zejdź mi z drogi, leszczu, bo zmoknę na tym deszczu! Zaraz, co? Chujów sto! KURWA MAĆ, CHCE MI SIĘ SPAĆ.
Bycie dzieckiem Apollina nie musiało sprowadzać jej mocy do użyteczności w ambulatorium. Mogło dotyczyć też bezużyteczności. Bezużytecznej mocy rzucania rymowanych klątw.
────
[1010 słów: Cherry otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz