LATO
— Ubrałem się tak na specjalną okazję — odparł żartobliwym, sugestywnym tonem.
Havu w odpowiedzi zmarszczył brwi i zacisnął wargi. Wyglądał, jakby polizał cytrynę. Odwrócił wzrok od mężczyzny i westchnął.
— Zgodziliśmy się na coś. Przynajmniej tak mi się wydaje. — Bawił się rękawem bluzy, którą Judas na niego założył.
Nie mógł oderwać od niego wzroku, przypominając sobie, jak mógł wcześniej, w stanie nietrzeźwości Havu, dotykać ognistych włosów, piegowatej skóry na polikach i szczupłych ramion. Nie robił nic niewłaściwego, bo każde zetknięcie z mężczyzną spowodowane było próbą doprowadzenia go do domu, a potem do łóżka, między tymi dwoma punktami przytrzymując mu głowę nad toaletą, wycierając oraz przepłukując jego usta od wymiocin. Same dobre intencje. Nie miałby do niego nigdy złych.
Wspomnienia miękkiej skóry i puszystych loków wywoływały tęsknotę, bo jedyne, co mógł teraz zrobić, to na nie właśnie patrzeć i to dało mu do zrozumienia, że udawanie, że nic się między nimi nie stało będzie trudne i mu nie wystarczy. Chciał policzyć każdy pomarańczowy pieg na nim, pojedynczo dotykając każdego, jaki istnieje, też w tych miejscach, których wzrokiem nikt nie sięga. Byłby zazdrosny, gdyby w nie sięgał ktoś inny od niego. Pomimo tego, prawdopodobnie nawet lepiej, jeśli by o tamtym nie rozmawiali, gdyż jeszcze Judas dopuściłby do siebie myśli, które tak tłumił, które były czymś gorszym, niż pragnienia bliskie erotyki. Nawet nie bliskie, jeśli ktoś chce być bezpośredni.
A Havu o nic nie pytał.
I tak by nie odpowiedział. Wszystko było zbyt nagłe, zbyt chaotyczne. Zbyt nagłe było i takie pogodzenie się, o ile można nazwać to wybaczeniem, o ile można nazwać to wszystko kłótnią. Wolał pozostać przy tej gwałtowności i niedoinformowaniu. Wolał już nie mówić. On w jego własnym łóżku, bezbronny, podatny na jego opiekę jedynie wywoływał kolejne spazmy zniecierpliwionej nerwowości. Przez to nie chciał go wypuszczać ze swojego domu, bo, broń boże, znowu by mu zniknął, a drugiej takiej sytuacji by nie przeżył, więc chciał go tu uwięzić na zawsze.
Nie wyglądał, jakby znowu chciał uciekać. Inaczej — jakby wciąż głęboko w środku chciał, ale nie wiedział, jak to zrobić. I to Judasowi odpowiadało.
— Już myślałem, że mnie nienawidzisz — zażartował.
Z przekąsem. Nie do końca żartując. Chciał rozluźnić atmosferę, a zamiast tego, bardziej się spiął z obawy. Lustrował zniesmaczoną twarz rudowłosego, unikającego sukcesywnie kontaktu wzrokowego, a ciężki kamień stojący w jego przełyku na przemian cofał się w górę i coraz bardziej zagłębiał w żołądek. Czekał na odpowiedź jak na ścięcie głowy, a serce biło mu w zwolnionym tempie.
— Ciężko cię lubić — mruknął niezręcznie Havu. — Nie masz jeszcze… jakichś leków?
— A co, wyglądam źle? — zapytał, jakby dotarła do niego tylko pierwsza część wypowiedzi. — Nie podoba ci się?
— Pytam o coś.
— Mogę je zawsze kupić — powiedział z wahaniem, a mężczyzna pokiwał głową, poprawiając się w ciepłej kołdrze. — To wrócę za piętnaście minut. Ale jeśli będziesz próbował sobie pójść, to Krucyfiks cię zje.
— Wymyślasz najgłupsze imiona na świecie.
ZIMA
Chciał dystansu, co było widać od razu. Judas trzymał ludzi na dystans, a oni jego i był do tego przyzwyczajony. Było mu z takim stanem rzeczy całkowicie w porządku — lecz nie był to dystans zbytnio daleki, natomiast dla zabawnej odmiany, by nie było nikomu nudno, Havu odpychał go na sam skraj i jedynie spoglądał w jego kierunku, nie pozwalając mu się zbliżyć ani o krok, za to on sam także nie chciał odsuwać się jeszcze dalej. Trzymał go w jednym punkcie, a Judas wiedział, jak to może się skończyć w każdym, niespodziewanym momencie.
Ulice San Francisco były jeszcze znudniejsze niż zazwyczaj, gdy robiło się chłodniej. On za to zauważał, że sezonowe zaburzenie afektywne może go dotyczyć. Zaczynał myśleć nad kupnem lampy do fototerapii, bo faszerowanie się proszkami nie wchodziło w grę, a czucie się w taki przytłumiony sposób było przeszkadzające. Czuł ogromne zmęczenie. Spał nawet dziesięć godzin, nie mógł się na niczym skupić. Z roku na rok te objawy były coraz gorsze, ale musiał pracować, dlatego nie mógł o tym myśleć. Nie chciał wierzyć, że coś takiego może go osłabiać. Tęsknił za latem, za przyjemnym ciepłem — kojarzącym się mu tylko z jednym — które tak szybko zniknęło, zastąpione zimnymi płomieniami. Miękkie promienie zaginęły, speszone ostrą temperaturą. Zimny wiatr wbijał się w wystarczająco wysuszone dłonie, bo nie miał żadnych wygodnych rękawiczek, które byłby skłonny nosić, przez co miał skończyć (znowu) z popękaną, zaczerwienioną, obolałą skórą, na którą nie działały żadne maści — na którą nie było żadnego leku.
Panował mróz w każdym zakątku miasta. Nie było dla niego nigdzie miejsca, w którym mógłby ostać się na dłużej bez potrzeby doraźnego założenia płaszcza. Nie powinien się więc spodziewać, że na cmentarzu będzie mu w jakimkolwiek sensie bardziej komfortowo. Zmarli mogą jedynie chcieć zaprosić go do swego ponurego świata, bo sami są samotni.
Obejrzał się, a właściwie kątem oka spojrzał w bok, gdy usłyszał czyjeś kroki na strudzonej, oziębłej ziemi. Rude włosy zraziły go w jasne oczy, dlatego przymknął powieki. Mężczyzna podszedł do niego i w milczeniu patrzył na jego plecy.
— Co ty tu robisz? — spytał naburmuszonym głosem.
— Ja, wiesz… — zaciął się Havu. — Może się trochę przejmuję. Przechodziłem niedaleko i pomyślałem o tobie… i miałem przeczucie, że może tu jesteś. Głupie, ale się sprawdziło.
— I czemu miałbyś się przejmować? — zaśmiał się słabo, odwracając do niego.
Havu wzruszył ramionami, przyciskając do siebie bardziej swoje skrzyżowane na piersi ramiona. Od tamtego czasu unikał jego wzroku. Odcień zielonych oczu stał się dla Judasa zamglony, bardziej przypominając mech w środku zamglonego lasu, który jednak nie wskazuje ci dobrej drogi i tylko bardziej cię gubi, niżeli dawny, limonkowy, wyrazisty aromat lekkiego kwasu.
— Masz jakąś żałobę, albo…
— Nie mam żadnej żałoby. Nie potrzebuję twojej opinii. Ani empatii.
Przyniósł ze sobą jeszcze większe zimno, przez co ksiądz aż okrył się bardziej szalem, zakrywając bardziej wrażliwą skórę szyi. Nie poruszał już tego tematu przy Havu, dlatego nie rozumiał, czemu w taki sposób próbuje mu coś wypominać, jakby robił coś złego. Nie robił nic złego. A może on odbierał wszystko w zły sposób, bo nie chciał przed sobą przyznać, że może odczuwać jakiekolwiek słabości wobec innej osoby.
— Wiesz, jaką mam opinię, Judas? Że jesteś kurwesko samotny — burknął. — Może dlatego się tak… nieważne. Przepraszam, w końcu nie prosiłeś o to — dodał, już ze szczerą empatią w głosie, której jednak ksiądz usłyszał, bądź nie chciał usłyszeć.
***
Przez parę dni żaden z nich się do siebie nie odzywał po tym incydencie. Judas był zbyt uparty, żeby pierwszy wykonać krok, nawet jeśli z taką ciszą było mu źle, bo wcześniej tak bardzo starał się o uwagę Havu. Jednocześnie, był pewien, że i tak ma go przy sobie, więc nie musi się aż tak obawiać — gdy to drugi mężczyzna sam się przełamie, odczuje większą satysfakcję. Było to jak opóźniona gratyfikacja.
Kiedy wrócił tego dnia do mieszkania, uderzyło go dziwne uczucie, przez które stanął jak na szpilkach. W powietrzu unosiło się coś obcego. Spojrzał na swoje psy uważnie, ale te, zamiast dać mu jakieś oznaki, spokojnie merdały ogonem przy nogach właściciela, jakby tylko sobie wyobraził to nieistniejące zagrożenie. Rozluźnił trochę ciało, wychodząc z korytarza do salonu. Wtedy zorientował się, że intuicja go nie zmyliła. W jego domu, w pokoju, na kanapie ktoś był i siedział w taki sposób, jakby był u siebie. I był to jakiś niegroźnie wyglądający dzieciak, który mógł mieć maksymalnie jakieś szesnaście lat. Zamiast ostrożności, poczuł zdezorientowanie. Jak on się tu dostał? Drzwi i okna były zamknięte. Nic nie było zbite. Przeszedł przez ścianę? Musiał być jakimś potworem.
— Chyba się zgubiłeś. — Dotknął pierścienia, by w razie potrzeby móc się obronić spathą. — Jak się tu dostałeś?
— Uciekłem z domu — powiedział jakby nigdy nic z przytłumionym głosem, wywołując zmarszczenie brwi u Judasa. Pogłaskał siedzącego z nim psa.
— Znalazłem adres u swojego taty.
— Co?
Patrzył na niego, oczekując konkretniejszej odpowiedzi, jednak chłopak nie wyglądał na chętnego do rozmowy, pomimo iż sam wtargnął do domu mężczyzny. Siedział w jednym miejscu, wbijając zmęczony wzrok w podłogę. Pierwszą myślą było, że musiał się jakoś o nim dowiedzieć przez kościół. A jeśli uciekł, to prawdopodobieństwo jest duże, że już rodzice zgłosili zaginięcie syna.
— Okej, na spokojnie — powiedział bardziej do siebie samego, niż do obcego. — Czemu uciekłeś? Potrzebujesz pomocy?
— Pośrednio.
Westchnął ciężko w odpowiedzi. Nie był zbyt gadatliwy. Wsadził rękę w kieszeń spodni, aby wyjąć telefon. Dopiero wtedy dzieciak poruszył się niespokojnie i zwrócił całą uwagę na znerwicowanego księdza.
— Nie dzwoń na policję, bo ucieknę — burknął — a… to z tobą chciałem pogadać. Jesteś Judas? Znałeś mojego ojca, Aidena.
Uchylił usta, lecz nic mądrego z nich nie wyszło. Podczas dobijającego milczenia w jego głowie toczyły się niewyobrażalne, zwięzłe procesy, łączące ze sobą wszelkie kropki z wydarzeń ostatnich miesięcy i stwierdził jedynie, że czuje się, jakby Aiden ciągnął się za nim jak duch, bo co do jasnej cholery miało to znaczyć?
Ta informacja była dla niego zbyt dużym obciążeniem, by mógł ją od razu przetrawić, a równocześnie nie mógł kłamać. Judas wiedział, że niestety, ale nie kłamie.
— Czego chcesz ode… Poczekaj. — Wyjął telefon, rzucając chłopakowi uspokajające spojrzenie. — Nie możesz być w moim domu.
Zakręciło mu się w głowie, gdy się gwałtownie odwrócił. Poszedł do kuchni, by nie musieć na niego patrzeć, w duszy pragnąc, żeby okazał się halucynacją — wytworzoną jako wynik całego stresu niedawnego czasu — która zaraz zniknie.
— Hej — zatrząsł mu się głos, gdy usłyszał głos Havu po drugiej stronie telefonu. No do cholery. — Potrzebuję twojej pomocy. Mogę do ciebie potem wpaść? Z czymś… czymś dużym, bo nie mogę tego trzymać u siebie.
Havu?
────
[1538 słów: Judas otrzymuje 15 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz