Na przełomie jesieni i zimy, każdego roku, następował niesamowity wysyp wydarzeń, spotkań i pokazów związanych z koleją. Rok w rok, od kiedy Chait zaczął angażować się we wszelkiego typu festyny i imprezy, w tym okresie lawirował i kombinował, byle tylko uniknąć przydziału.
Zwykle nie było to jakoś bardzo trudne. Byli inni chętni, nie przygniatała go też wizja przymierania głodem czy braku innego zajęcia w te dni. Zajęć zawsze miał zbyt wiele, to czasu było za mało.
W tym roku jednak sytuacja nie wyglądała tak kolorowo. Organizator potrzebował ludzi do pracy, a co gorsza, w drugą stronę, Chait też potrzebował… no, pracy. Nawet słabo płatnej. Nawet w towarzystwie znienawidzonego środka transportu.
To nie chodziło nawet o to, że bał się pociągów. Bo nie bał się samych pociągów. Bał się nimi podróżować. To była istotna różnica, bo na ich widok czuł tylko bardzo silny dyskomfort. Makiety nie były aż takie złe – wywoływały tylko nieprzyjemny ucisk na żołądku.
Taki ucisk czuł w tej chwili, mając problem nawet ze złapaniem głupiego łyku wody. Spojrzał z pretensją na plastikowy kubeczek, jakby to on był wszystkiemu winien.
Siedział na zamkniętej hali, oparty o długą ławę. Bębnił opuszkami palców o blat, nie próbując wybijać żadnego konkretnego rytmu. Za ścianą już zaczęli wpuszczać ludzi, słyszał szum głosów, stukanie butów i od czasu do czasu czyjeś okrzyki. Powinien w tej chwili stać przy wejściu, pilnując porządku. Nawet jeśli zgłosił się do ogarnięcia sali na zajęcia dla dzieci – tej właśnie sali, w której teraz stał – to i tak powinien już tam wrócić.
Znowu uniósł kubeczek do ust i przełknął z trudem. Był żałosny. Jego zachowanie było żałosne.
Odgłosy nasiliły się, kiedy ktoś uchylił drzwi. Chait uśmiechnął się do dzisiejszego kierownika, odstawiając wodę na bok.
– Już idę – powiedział od razu, nim ten zdążył odezwać się pierwszy.
Mężczyzna wszedł do środka i kiwnął głową. Był niższy od Chaita, trochę bardziej tęgi i na pewno starszy, ale Chait nie pytał go o wiek. Nie wypadało. I bez tego miał groźne spojrzenie.
– Spóźniasz się, Murray.
– Przepraszam, przepraszam.
Zaczął szybko szukać jakiejś wymówki, nie do końca przekonany do swojego prawdziwego powodu. Ktoś, kto boi się pociągów, nie idzie pracować przy pociągach. A jeśli idzie, to nie powinien się nad sobą użalać.
– Pospiesz się, bo osobiście cię stąd wywalę.
– Ale to chyba decyzja góry.
Nie ugryzł się w język i prawie tego pożałował. Prawie, bo nawet nie powiedział nic strasznego.
Kierownik nie podzielał jego opinii. Zmarszczył napuszone brwi tak mocno, że prawie zasłoniły mu oczy i wydał z siebie jakiś niesprecyzowany dźwięk, który gryzł w uszy.
– Przepraszam, już idę – Chait poprawił się szybko, szczerząc zęby w przepraszającym uśmiechu.
Nim mężczyzna zdążył znowu się odezwać, zacząć krzyczeć, albo, co gorsza faktycznie wywalić Chaita do domu, ten wyminął go, wrzucił kubeczek do kubła na śmieci i wypadł za drzwi.
Nie miał powodu do niepokoju. Na miejscu nie czekało nic groźniejszego od otyłego mężczyzny. Mimo to wahał się jeszcze chwilę.
Nie, musiał w końcu wziąć się w garść. Przynajmniej na chwilę.
Rozejrzał się po hali. Ludzi jeszcze nie było tak dużo. Kilka osób kręciło się przy stoiskach, a przy makietach zauważył grupkę dzieci i stojącego gdzieś z boku, mało zainteresowanego tym opiekuna. Tym razem zignorował powracający ucisk w żołądku.
Przeszedł między stoiskami, przepraszając jakąś zakochaną parkę, o którą prawie zahaczył ramieniem. Dopiero kilka kroków od głównego wejścia zdał sobie sprawę z tego, że prawie biegnie.
Tchórz.
– Sorry – rzucił do stojącej przy wejściu koleżanki. Przyjrzał jej się uważnie, by upewnić się, że wszystko w porządku, i nagle odnosząc wrażenie, że o czymś zapomniał.
– Identyfikator.
Pokiwał głową. Nie zrozumiał, co właśnie do niego powiedziała.
– …Załóż identyfikator.
Potrzebował jeszcze kilku sekund. Zaśmiał się nerwowo i sięgnął do kieszeni.
– Dzięki – mruknął.
– Idę na przerwę. Chyba sobie poradzisz.
Przytaknął tylko. Nie mógł teraz protestować, nawet gdyby chciał. Nie zachował się w porządku.
Zresztą, z tego miejsca nie musiał mieć na oku tych wszystkich makiet i innych takich obiektów. Mógł sterczeć tu do samej nocy, nawet i całkowicie sam. Spojrzał na powoli rosnącą kolejkę ludzi.
Bywało znacznie gorzej. I miał na myśli – znacznie, znacznie gorzej. Powinien dać radę.
Zaczął wpuszczać kolejne osoby, do każdej z nich uśmiechając się i życząc jej dobrej zabawy. Niektórzy odpowiadali takim samym uśmiechem i dziękowali, inni burczeli coś pod nosem.
W odpowiedzi uśmiechał się jeszcze szerzej, tak szeroko, że zaczynała boleć go szczęka. Zaczynali się peszyć i albo przepraszali, albo uciekali jeszcze szybciej.
Po kolejnych trzydziestu osobach – tak, liczył każdą – wróciła jego koleżanka ze stanowiska. Razem z kierownikiem.
– Murray.
– Co jest?
Wydał kolejną opaskę, uśmiechając się do małego chłopczyka i jego mamy. Dzieciak roześmiał się i już go nie było.
– Idź pomóc z drugą halą.
Znowu? Skinął głową i oddał stanowisko w ręce koleżanki. Uśmiechnęła się do niego, więc chyba nie była zła za jego wcześniejsze spóźnienie. Zawsze wydawało mu się, że mają raczej w porządku relacje – nie pracował z nią po raz pierwszy.
Odniósł wrażenie, że kojarzy drugą wpuszczoną przez nią osobę, ale bardzo szybko odrzucił od siebie ten pomysł.
Nie, nie mógł mieć racji. Ludzi było tu od cholery.
Nie. Był przekonany, że ją zna. Przecież potrafił rozpoznać ludzi, których kiedyś poznał. Chociaż czasami sam w to wątpił.
Dołączył do innego pracownika, który właśnie ogłaszał otwarcie hali, którą z rana Chait sprzątał. Przynajmniej jego wysiłek na coś się przydał.
– Przepraszam! W drugiej hali zaraz udostępniona zostanie druga makieta. Będą też warsztaty, więc zapraszamy.
Ludzie zaczęli kierować się we wskazanym przez niego kierunku, niektórzy, szepcząc coś między sobą, inni, łapiąc dłonie dzieci, by nie zgubić ich w tłumie.
Dalej nie potrafił sobie przypomnieć, skąd kojarzy tę osobę. Był przekonany, że ją zna. Nie jakoś dobrze – na pewno nie, wtedy by jej nie zapomniał. Na pewno nie byli znajomymi z żadnej poprzedniej pracy, nie kojarzył też, żeby poznali się na imprezie.
W zamyśleniu zmarszczył brwi. Wiedział, że teraz nie da mu to spokoju.
– Ej, słuchaj – zawrócił, żeby ją dogonić. – Głupie pytanie. Kojarzę cię. I nie da mi to spokoju, dopóki nie zapytam.
Gdyby nie robił tego często, to w tej chwili zrobiłoby mu się głupio. Na szczęście robił to często.
Aye?
────
[1000 słów: Chait otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz