WIOSNA II
Niezręczna cisza rozrywała siedemnastoletniego Ziona od środka. Biuro dyrektora ewidentnie nie pasowała do reszty liceum. Zewsząd biła sztuczna ekstrawagancja. Drewniane boazerie na ścianach za biurkiem zasłaniały różnorakie dyplomy, czy to przyznane szkole, czy samemu dyrektorowi. Po lewo i po prawo od wejścia stały ogromne półki wypakowane po brzegi książkami, ładnymi, obitymi w skórzane okładki, z grawerowanymi tytułami i autorami, których Zion ewidentnie nie kojarzył. W końcu w centralnej części pomieszczenia stało masywne biurko z ciemnego, błyszczącego się niemiłosiernie drewna. Na biurku leżały masy papierów, zdjęcie lub dwa, odwrócone od Blondyna w taki sposób, że nie zauważył, co na nich widniało, telefon stacjonarny i pojemny, metalowy segregator na długopisy, ołówki i inne pierdoły, z których korzystał dyrektor. W tamtym momencie przy biurku na razie siedziało dwóch mężczyzn, a raczej mężczyzna i chłopiec, ramię w ramię, po tej samej stronie. Jednym z nich był oczywiście Zion McQueen. Przydługawe, blond włosy ułożone były à la Leonardo DiCaprio i zasłaniały mu większość czoła. W skórzanej ramonesce, pod którą nosił koszulkę sygnowaną Metallicą, spranych Levi’sach po ojcu i w mocnych, wysokich martensach próbował wyglądać groźnie. Po jego prawicy siedział nauczyciel historii Herosa. Jego brązowy, wypłowiały garnitur i okulary o cienkich, stalowych ramkach i grubych szkłach dodawały mu trochę inteligencji, choć jego obłąkane oczy psuły cały wizerunek człowieka wykształconego.
W końcu do pomieszczenia wszedł trzeci mężczyzna. Ewidentnie niższy (choć przy Zionie, który już wtedy mierzył prawie sześć i pół stopy, każdy wydawał się niższy) i starszy od towarzyszących mu teraz jegomości. Siwe, kończące mu się już włosy były ładnie zaczesane do tyłu, a skrupulatnie przystrzyżona broda dodawała dyrektorowi profesjonalizmu. Przeczłapał cały gabinet w ciszy i zasiadł przy biurku. Z głębokim westchnięciem założył na nos okulary i przywitał syna Ateny i siedzącego obok niego nauczyciela zimnym spojrzeniem i zaczął mówić:
***
──── [700 słów: Zion otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]
— Podobno są z tobą problemy, Zion. — Przerwał ciszę chropowatym głosem. — Nie słyszałem jeszcze, by któryś z moich uczniów wyłudzał pieniądze od nauczyciela.
— Nie byle jakie pieniądze! Mówimy tutaj o pięćdziesięciu dolarach! Dla kogoś z taką pensją, jak moja to jest naprawdę spora suma! — Swoje trzy grosze musiał dodać nauczyciel historii.
Starsi mężczyźni zwrócili swoje oczy ku Młodzieńcowi.
— Zacznijmy od tego, że pieniądze wygrałem w uczciwym zakładzie i w mojej klasie znajdzie się na to wielu świadków. — I wtem Zion rozpoczął tłumaczenie się z powodu wizyty w gabinecie dyrektora. Sytuacja wyglądała następująco: pan Davis, nauczyciel historii zarzucił uczniom, że niewystarczająco uczyli się na sprawdzian wiedzy z mitologii starożytnych Greków, na co Blondyn, z dozą kpiny odparł, że z łatwością mógłby wymienić więcej mitologicznych stworzeń niż Davis. Nie wiedział jednak, że w taki sposób niezwykle obrazi starego fanatyka greckiej cywilizacji, który obruszony słowami Nastolatka zaproponuje mu prosty układ: oboje mają pięć minut na wypisanie jak największej liczby mitologicznych stworzeń, a ten, który napisze więcej, wygrywa pięć dyszek. Heros bez zastanowienia się zgodził. Po pięciu minutach wyłoniono zwycięzcę, z pięćdziesięcioma czterema podpunktami na kartce — Ziona.
Przegrana oczywiście nie zadowoliła pana Davisa (w szczególności, że w ciągu tych pięciu minut udało mu się zapisać jedynie dwadzieścia jeden stworów) i ten udał się do dyrektora, wmawiając mu, że Młodzieniec próbuje od niego wyłudzić pieniądze.
— …a najgorsze w tym wszystkim jest to, że nadal nie mam tych pięciu dych! — Skwitował całą historię McQueen. — Wcześniej byłem tylko biedny, a teraz jestem, i biedny, i oszukany.
Zmarnowany dyrektor nie wiedział, czy się śmiać, czy płakać, widząc, jak bardzo jego szkoła spadła na psy. Wyciągnął on zza pazuchy skórzany portfel i wręczył Zionowi obiecane przez pana Davisa pięćdziesiąt dolarów.
— Robercie, pozwól, że porozmawiamy. — Zwrócił się do nauczyciela siedzącego naprzeciw. — Zion, możesz wracać na lekcje.
I właśnie to wspomnienie wierciło mu w mózgu, napawając go jakimś dziwnym lękiem i tą samą, co wtedy niechęcią, gdy tylko z Winterem przekroczyli mury szkoły. Choć korytarze były wysokie i puste, to wydawały się też niezwykle klaustrofobiczne w oczach Dwudziestosześciolatka. Analizował przebywane przez siebie pomieszczenia, by w jakikolwiek sposób zrozumieć, co czuł w tym momencie zniesmaczony tym miejscem Winter. W końcu, po paru minutach, które wydawały się, że ciągnęły się w nieskończoność, dotarli pod pracownię matematyczną. Dzieciak Chione próbował jeszcze coś powiedzieć synowi Ateny, ale ten bez zastanowienia wparował do klasy, przerywając odbywające się tam zajęcia.
— Dzień dobry, nazywam się Zion McQueen i chciałbym porozmawiać o pańskich chujowych metodach nauczania.
Winter?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz