Życie głównego lekarza w Obozie Herosów nie jest łatwe.
Ignorując brak bliźniaka, wyszedłem z domku. Letnie słońce przyjemnie szczypało moją skórę, a delikatny wiaterek powiewał włosy. Wstałem dość późno, reszta mojego rodzeństwa już zajmowało się swoimi sprawami. Z kuchni wyczułem zapach czekolady.
Zerknąłem w kierunku ogródka, gdzie Pheobe właśnie nauczała resztę mojego młodszego rodzeństwa, choć jak dobrze kojarzyłem, były jeszcze dzieci Demeter i Asklepiosa, a także inne.
– Cześć Fifi! – Podbiegłem do koleżanki, przytulając się z nią na przywitanie. – Widzę, że nasza grupa w całym składzie?
– Oczywiście, a aktywni jeszcze bardziej niż wcześniej. Zadowoleni z lata, prawda? – Na twarzy Kanadyjki pojawił się uroczy uśmiech, a dzieciaki chórkiem krzyknęły ,,taaak!!’’.
– Co dzisiaj macie? – Usiadłem koło córki Demeter, na korze drzewa.
– Powtórzenie sprzed tygodnia – odpowiedziała, wyjmując z torebki liście lipy szerokolistnej. – Pamiętacie, co to było?
Blond dziewczynka o bujnych lokach podniosła natychmiast małą dłoń.
– Lipa! Szerokolistna!
Zerknąłem na parapet z tyłu mnie. Sięgnąłem po ciastka, które stygły na parapecie.
– Jak wszyscy dobrze odpowiecie, dostaniecie po ciasteczku – zaproponowałem, oczekując reakcji najmłodszych obozowiczów.
To był znakomity pomysł. Dzieci były jeszcze bardziej chętne do odpowiedzi, a co każdą roślinę, podnosiła się kolejna, jeszcze dziecięca, pulchniutka dłoń.
– A ktoś wie co to? – Fifi wyjęła z torebki białą delikatną roślinkę.
– To jasnotka biała!! – Z daleka usłyszałem odpowiedź kogoś jeszcze innego.
– Bardzo dobrze! Chodź do nas!
Chłopiec o bujnej czuprynie i brudnej od smaru twarzy podbiegł do nas. Wziął pieguska, którego od razu wziął całego do buzi.
– Jakie pyszne! A mogę dołączyć do waszego kółka medyków? Może mój boski rodzic nie ma nic wspólnego z leczeniem, ale…
– Ależ nie ma problemu! – Pheobe wskazała głową miejsce, gdzie mógłby usiąść. – Mamy nie tylko dzieci Apollina, Demeter, Asklepiosa czy Posejdona. Tu, obok ciebie siedzi na przyład Miles, syn Hermesa.
– Hej, chciałbyś się zaprzyjaźnić? – Miles wyciągnął dłoń do syna Hefajstosa. – Proszę!
– Tak! Będę mieć pierwszego przyjaciela! – Rozczochrany chłopiec wybuchnął szczerym, dziecięcym uśmiechem.
Również i na naszym, moim i Fifi twarzy pojawiły się uśmiechy. Zdobywanie przyjaciół to wspaniałe uczucie, a kto wie, może zostaną nimi na całe życie?
– Ludwik! Tu jesteś! – Przybiegła do nas, jak dobrze mi się wydaje, starsza siostra niejakiego Ludwika, którym musi być nowy przyjaciel Milesa. Jej błękitne włosy falowały na wietrze. – Przez ciebie Andrea skończyła z oparzeniem!
Usta małego chłopczyka zaczęły się trząść, a w oczach pojawiły się łzy. Podbiegł do starszej siostry, tuląc się do niej.
– P-Przepraszam! Nie chciałem! Nie wiedziałem, że…
– Mogę jej pomóc – przerwałem, nie mogąc nadal słuchać i widząc, jak Ludwik zaczyna płakać – Zaprowadź mnie do niej, ty Fifi, zostań z nimi.
Pobiegłem do pokoju szpitalnego, biorąc ze sobą wszystkie najbardziej potrzebne rzeczy. Apteczkę, ambrozje, nawet ubrałem mój fartuszek lekarski.
– Prowadź! – Wybiegłem z pokoju, kierując się za dziewczyną.
– Myślałam, że to było wyłączone – leżąca na swoim łóżku, Andrea lewą ręką poprawiła grzywkę – a rękawic nie było.
Na dłoni córki Hefajstosa pojawiły się czerwone rany, wyboiste i bardzo opuchnięte, a skóra, świecąca.
– Na szczęście to dopiero pierwszy stopień. Najbardziej bolesny, ale najmniej bezpieczny – wytłumaczyłem na spokojnie. Mógłby mi ktoś przynieść trochę letniej wody?
Kiedy jedne z dzieciątek boga kowalstwa, pobiegło po wodę, poszukiwałem środka przeciwbólowego.
Kiedy woda była mi dana, polałem nią ranę pacjentki. Założyłem środek przeciwbólowy. Dla dodatkowego ochłodzenia założyłem jeszcze zimną gazę, a na sam koniec, opatrunek hydrożelowy, różowy, z nadrukiem Hello Kitty.
– Może być na skórze przez 2-3 doby – zacząłem tłumaczyć. – Skrapiać często wodą.
Pierwszy pacjent dzisiaj wyleczony! Dumny i przede wszystkim, zadowolony z siebie, wyszedłem z domku dziewiątego. Przekierowałem się w kierunku mojego rodzeństwa, trenującego strzelnictwo.
– Erico! Super, że jesteś! – Jeden z moich braci przywitał mnie radośnie. – Mógłbyś… pomóc Afrodyzjuszowi?
– Chyba nie mam wyboru, co? – prychnąłem ze śmiechu, idąc w kierunku mojemu młodszemu braciszkowi. – Ah, dopiero zaczynasz. Potem będzie lepiej, obiecuję ci. Trening czyni mistrza! Mam nawet opatrunek z kociętami!
Po Afrodyzjuszu cały dzień leciał w miarę spokojnie. Nic wielkiego nie robiłem, trochę pograłem na gitarze i pospacerowałem przy jeziorze, tam, gdzie pierwszy raz spotkałem Avery. Myślałem nawet nad odwiedzinami dziecka Ateny, kiedy przechodziłem koło marmurowego domu bogini mądrości.
Idąc koło domku dziesiątego, usłyszałem porządny nie płacz, a ryk.
– Biegnijcie po lekarza! Szybko!
– Już biegnę!
Specjalnie zostałem przy drzwiach, czekając na któreś z dzieci Afrodyty.
– Proszę, potrzebujemy cię! – Młoda dziewczynka, złapała moją dłoń, ciągnąc mnie w kierunku wejścia.
– Moja koleżanka Tira… z nią coś się dzieje… – Koleżanka pacjentki wydusiła z siebie trzęsącym głosem.
– A gdzie reszta? – spytałem, rozglądając się.
– Reszta twierdzi, że to nic takiego – odpowiedziała, siadając na rogu. – Ale… nie wiem, porozmawiaj… zrób coś z nią, proszę, nie chcę, by umierała.
– Tira?
,,Poszkodowana’’ przytaknęła.
– Co się dzieje?
– Brzuch mnie boli – wydusiła z siebie. – Głowa też.
– Coś jeszcze? – dopytałem. Mało mi to mówiło.
– Przytyłam. – W oczach córki Afrodyty pojawiły się łzy. – I… pojawił mi się dziś pryszcz na czole! Pryszcz!
– A dlaczego wasze rodzeństwo nie chce wam pomóc?
Nie wiedziałem, czy to oby na pewno dobre pytanie. Złączyłem dłonie, zastanawiając się nad urazem jednej z najmłodszej córki Afrodyty.
– Bo mówią, że to normalne, że spotyka to każdą dziewczynę.
– Czyli już wiem, co ci dolega.
Oczy dziewczynek skierowały się w moim kierunku.
Zacisnąłem usta, klikając nerwowo długopis. Nigdy tego nie doświadczyłem, nie wiedziałem jak to powiedzieć, by nie zabrzmiało to strasznie.
– Tak jakby to powiedzieć, nie jesteś już dziewczynką, a pomału robisz się kobietą.
Cisza. Niezręczna cisza.
Nie spodziewałem się, że to będzie takie trudne. Włożyłem dłonie do kieszeni fartucha, gniotąc materiał. Już chciałem coś powiedzieć, aż znowu usłyszałem łkanie.
– W toalecie pewnie macie takie… coś, co tam może ci pomóc. Takie białe, nie papier, tylko… jak to się nazywa, różowa skrzyneczka?
Koleżanka przerażona przytaknęła.
– Na pocieszenie ci powiem, że teoretycznie, nie jesteś chora, nie masz o co się martwić
Nawet nie spoglądałem za siebie. Wybiegłem z różowego domku. Takiego wezwania nigdy nie miałem.
Ziewnąłem, wchodząc do pomieszczenia szpitalnego, zdejmując płaszcz lekarski. Wyciągnąłem ręce do góry, rozciągając się.
– A ty co, z drzemki wróciłeś? – Z drugiego końca usłyszałem Ano.
– Ed! Wróciłeś!
Pobiegłem do bliźniaka, rzucając mu się na szyję.
– Tyle cię ominęło!
– Ciebie też. – Odsunął mnie od siebie. – Gdzie ty byłeś, podczas gdy Arnar się cały porzygał?!
– Słucham?
To była prawda. Koło nas leżał. Na półce obok leżały papiery, z wypisanymi badaniami. Jak dobrze przeczytałem, zauważyłem, że Arnar miał większe niż normalnie ciśnienie krwi i akcje serca.
– Przyprowadzili jeno tu całego obrzyganego. – Wzruszył ramionami, czyszcząc jakimś papierem jego twarz. – Bądź cicho, bo zasnął.
Faktycznie. Spał jakby nigdy nic.
– To co, idziemy się czegoś razem napić? Tak wiesz, na koniec dnia – zaproponowałem, oczekując odpowiedzi brata.
Raptem ktoś zapukał do drzwi. Ano (najprawdopodobniej unikając odpowiedzi na moje pytanie) poszedł sprawdzić kto to.
– H-Hej Ano. – Czternastoletnia dziewczynka, którą wcześniej najprawdopodobniej widziałem w domku Hekate, stała cała czerwona na twarzy. Jej głos się łamał, a wzrok leciał raz na bliźniaka, potem na bok, jakby ktoś tam był.
Emiliano, zamrugał parę razy, krzyżując ramiona.
– Nie mam całego dnia. Czego chcesz małolato?
Córka Hekate uciekła w stronę, w którą się wcześniej patrzyła. Zapomniała o otwartych drzwiach. Na cały głos zaczęła się chwalić swoim koleżankom, jak to udało się jej zagadać do Emiliano i nazwał ją małolatą.
– Spojrzał się na mnie, rozumiecie!!! Spojrzał! Nie zasnę dziś!
– Niech ten dzień się już skończy.
– Pierwszy raz od dawna się z tobą zgodzę, braciszku Erico.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz