WIOSNA
Przepracowywanie traumy polegało na tym, że leżał na kanapie brzuchem do góry i obserwował sufit. Zapach kadzidła drażnił go w nozdrza. Nie był fanem intensywnych zapachów, dlatego też nienawidził zapachu wszelkich, szczególnie tych duszących i kwiatowych perfum, podobnie jak zapachowych świec. Powinno to przywodzić na myśl, że pewnie mocny zapach kadzidełek byłby dla niego przekleństwem, ale, pomimo migren wywoływanych nimi, z jakiegoś powodu je ciągle zapalał.
Niby miał być to aromat białej herbaty, ale znacznie bardziej przypominał konopie. Gdy wchodziło się do mieszkania Judasa, to wszystkie inne zapachy były przesiąknięte przez kadzidła, co właśnie było celem — raczej nie śmierdziało u niego, bo nie miało czym, może pomijając psią karmę, ale i tak chciał sprawiać wrażenie, że nawet w jego domu panuje pewna atmosfera porządku, opanowania i oczyszczenia, choć nie wszystko było nawet u niego poukładane, ku zdziwieniu niektórym.
Książki może i były ułożone — alfabetycznie, jak w bibliotece, ale nawet naczynia w kuchni były pomieszane. Mały talerz i duży na przemian, zamiast mały na małym, a potem duży na dużym, niektóre sztućce w szafce ze szklankami zamiast w przeznaczonej do tego szufladce, dużo rzeczy pozostawionych na blacie kuchennym, chociaż powinny się znajdować w pokoju, płaszcze i lekkie kurtki wszędzie, tylko nie na wieszakach. Środek jakichkolwiek mebli błagał o pomstę do nieba — poskładane ubrania? Nie u niego. Wyglądał na pedanta, ale w oczach pedanta to miałby on burdel w mieszkaniu.
Dopiero po czasie doszło do niego, co głupiego znowu zrobił. Wywietrzył pokój, patrząc co chwilę kątem oka na milczący telefon. Pomimo ciemnoty, nie zapalił świateł i musiał mrużyć oczy, by cokolwiek dostrzec.
Szesnasta.
Nadmierna niezależność (bywająca jednak złudna) właśnie została zburzona przez wewnętrzne słabości, których nie chciał ujawniać. I przez coś, a raczej kogoś, po czym (kim) by się tego nie spodziewał. Samowystarczalność mówiła mu, że powinien sam sobie poradzić z problemem, a rozsądek, żeby dał temu wszystkiemu spokój, bo już nic nie zmieni. Śmierć jest nieodwracalna. Śmierć jest okrutna, oczywista, nieprzewidywalna i nie do ominięcia. Nic nie mógł przeciw niej zdziałać, lecz wnętrze mężczyzny zawodziło żałośnie o odpowiedzi.
Czemu to zrobił?
Czemu do niego w ogóle dzwonił?
Czemu to wszystko go tak zaczęło nagle obchodzić? (Przez Havu? Przez jego bezsensowne gadanie? Czy Havu ma na tyle perswazyjne umiejętności?)
Czemu czuje potrzebę zobaczenia go?
Czemu czuje znowu tę dziwną potrzebę zemsty, której wcale nie chce odczuwać?
Po jaką cholerę, w ogóle, chciał iść znowu na ten cmentarz? (Polegał na Havu, że ten go na wszystko naprowadzi?)
Im więcej próbował wymyślać ,,czemu”, tym mniej już miał pomysłów, a tym więcej gubił się w sobie i w szukaniu odpowiedzi (odpowiedzi nie miał żadnych, jakby ktoś wyjął mu mózg i odebrał zdolność rozumowania, pozostawiając czarną dziurę.
Siedemnasta.
Garnitur skończył pognieciony, wepchnięty po brzeg szafy. Zrobił kawę, wsypał do niej dwie płaskie łyżeczki cukru, znowu patrzył co sekundę z bezsensem na telefon i na godzinę, czując, że nie wytrzyma do północy. Nie potrafił się niczym innym zająć przez ten czas i z trudem przeczekiwał godziny. W nieskończoność krążył wokół pokoju, choć mógł znaleźć z łatwością jakiekolwiek zajęcie.
Osiemnasta.
Zrobił kolejną kawę, pomimo że o tej godzinie nie powinien.
Dziewiętnasta.
Zaraz uschnie z oczekiwania.
Dwudziesta.
Czy to Aiden go nadal obchodził, czy bardziej chodziło o Havu?
Dwudziesta pierwsza.
Napisał do Havu — nie dostał odpowiedzi, co wpędziło go w następne niepewności.
Dwudziesta druga i dwudziesta trzecia.
Cmentarz nie był nawet bardzo oddalony, ale i tak wolał zaoszczędzić czas (by wykorzystać go na dalsze ruminacje), dlatego podjechał samochodem. Możliwe, że wcale się nie zjawi, że został wystawiony. Na myśl o tym zawahał się przed wyjściem z pojazdu, pomyślał, czy by nie zawrócić, iż z pewnością, na tysiąc procent został wystawiony, a nawet jeśli nie, to kolejne spotkanie z Havu nie może skończyć się niczym dobrym. I dziesięć minut po północy nadal czekał, opierając się o drzwi auta, wpatrując w nagrobki oświetlane przez przysłabnięte odbicie księżyca i gwiazdy chowające się za poszarzałymi chmurami, wyglądającymi, jakby miały za chwila moment dać deszcz. Zaczynał mordować w głowie mężczyznę — za swoje własne głupstwo.
— Spóźniłeś się — odparł Judas, gdy usłyszał za sobą niespiesznie przybliżający się dźwięk kroków.
Mógł rozpoznać je po tym, że chód Havu był nieco żywszy od zwykłego, bardziej pewny siebie i jednocześnie niemożliwie zwinny, jakby nie był pół bogiem i pół człowiekiem, a w całości kotem. Jego czarne, ciężkie buty sunęły po żwirowym piasku z widoczną niechęcią.
— Spałem.
Rzeczywiście, jak kot.
— Kto normalny śpi wieczorem?
— Musiałem odespać noc na zapas, bo jakiś kretyn mnie wyciągnął.
Judas zaśmiał się krótko i słabo, odsuwając się od samochodu. Rudowłosy wyminął go i ruszył pierwszy w kierunku uchylonej bramki.
— I co masz zamiar zrobić? — Havu spytał, nie patrząc na niego.
— Nie wiem, dlatego cię tu wziąłem.
Nie wyglądał na zbytnio zadowolonego z tej odpowiedzi i to przywiodło Judasowi na myśl, że niemożliwe, by chodziło mu w tym wszystkim tylko o Havu (jak proponowała mu wcześniejsza, absurdalna myśl), bo to tylko dzieciak (nie do końca, lecz swoim zachowaniem go przypominał), którego osobowość nawet nie jest zgodna z jego własną, dzieciak, który wywołuje cień irytacji jakąkolwiek swoją wypowiedzią i ekspresją. I to było jeszcze bardziej problematyczne, bo najwyraźniej to przyciągało go do niego.
— No, więc? Nawiązać kontakt? — odparł cierpko. — Chcesz coś konkretnego się dowiedzieć?
Judas zamilkł, idąc za niższym mężczyzną. Rozejrzał się, jak w obawie, że ktoś ich obserwuje. Czuł, że robi coś nieodpowiedniego, niezgodnego z jego moralnością, jakakolwiek ona by była — jakby coś nadzorowało jego decyzje i ruchy i było gotowe, aby wydać mu konsekwencje. Udawał niewzruszonego i niezbyt przejętego, starając się zmusić swoje wewnętrzne słabości, by także przejęły taką postawę, lecz gdy mówił, jego głos był niepewny, a postawa ciała zdradzała niezdecydowanie. A przebywanie znowu nad jego grobem wywoływało ogromny dyskomfort.
Nie chciał tu być.
— Skoro niby powiedział ci, że ktoś go zabił, to możesz dowiedzieć się więcej.
— Musisz mi powiedzieć, co będę z tego miał. — Uśmiechnął się złośliwie Havu, odwracając w stronę księdza.
— Moją wdzięczność? — odpowiedział z wyczuwalnym sarkazmem.
— Wysoko się cenisz. Bardzo wysoko.
— Postawię ci piwo.
— Wolę drinka.
— To postawię ci drinka.
Zapewne postawiłby mu więcej niż drinka, ale w tej chwili nic nie przyszło mu innego na myśl. Rudowłosy mężczyzna nadal nie wyglądał na wniebowziętego, ale przecież tu przybył i nie miał zamiaru zawracać. Był tu z nim, choć wcale nie musiał.
Havu?
────
[1030 słów: Judas otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz