sobota, 18 maja 2024

Od Artema CD Edgara — ,,Sober to death"

Poprzednie opowiadanie

Mimo swojej osobowości Artem nie był fanem niezapowiedzianych wizyt. Wolał zawsze się z kimś umówić, by odpowiednio przygotować mieszkanie lub też nie pozwolić sobie samemu na drzemkę; a teraz musiał użerać się z Edgarem, którego nie powinien nawet wpuszczać do środka.
Wyrwał się z niekomfortowego uścisku i spojrzał na przyjaciela oceniająco. Bardzo oceniająco. Wyglądał jak jury, który po bardzo słabym występie musiał wygłosić swoją opinię.
— Nie wiem, czy powinienem dziękować własnemu stalkerowi — odpowiedział, zaglądając do reklamówki. Kilka opakowań tabletek na gardło, lek zbijający gorączkę oraz syrop na kaszel dla dzieci. — Nie czuję się tak źle, żebyś mnie pilnował, więc możesz już iść.
Tak naprawdę czuł się okropnie. Od rana walczył z silną migreną, przeplatającą się z mrożącym bólem gardła. I byłoby miło, gdyby Edgar zechciał mu pomóc, ale w głębi duszy czuł, że to niezbyt dobry pomysł. Niezbyt dobry, bo chodzi o Edgara.
— A co jak zemdlejesz? Jestem jedyną osobą, która mogłaby ci pomóc. — Zamrugał, patrząc z wyczekiwaniem na Artema. Próbował przekonać mężczyznę własnym urokiem.
Kłócenie się z Edgarem nie miało sensu. I tak nie przekona go do wyjścia. Mówiąc szczerze — Edgara nie da się przekonać do niczego, jeśli się uprze.
— Daje ci godzinę. — Odwrócił się, by odłożyć reklamówkę na stolik, po czym poszedł do drugiego pokoju po laptopa. Nawet będąc chorym, nie mógł odpocząć od pracy.
Usiadł na samym końcu kanapy, nie patrząc nawet na przyjaciela. Czuł się na tyle martwo, że nie mógł pozwolić sobie na rozpraszanie się obecnością tego cholernego flirciarza.
Do dokończenia miał kilka arkuszy w excelu oraz akurat dzisiaj wypadło, że musiał zrobić podsumowanie wydatków firmy. Nienawidził tego zajęcia, nie dlatego, iż wymagało to wykonania wielu obliczeń, ale z racji poświęcania zbyt dużej ilości czasu na zrobienie tylko i wyłącznie tego. Jedno podsumowanie wyżerało nie raz trzy godziny z życia.
Włączył odpowiedni program i pociągając nosem, próbował skupić się na pracy. Pewnie byłby zdrowy, gdyby nie stare baby, które chore lub bez zabezpieczeń wychodziły na miasto. W dzieciństwie zapadał na różne przeziębienia tylko z winy zasmarkanych dzieciaków.
— Co to? — Edgar ułożył głowę na ramieniu Artema i wetknął wskazujący palec w ekran urządzenia.
— Próbowałem podzielić przez zero. — Przetarł zewnętrzną stroną dłoni spocone czoło. Wpatrywał się w bardzo popularny, ale zarazem bardzo żałosny błąd. — Nie leż na mnie. — Gwałtownie przesunął się w bok, strącając tym samym głowę przyjaciela.
Edgar zamruczał coś do siebie, brzmiąc przez chwilę jak kot, po czym usiadł obok, jakby wcale nie dostał wyraźnego znaku, by zanadto się nie zbliżał. Artem to zignorował, chociaż nie poprawiało to jego skupienia ani nie niwelowało cisnącego bólu głowy.
Minęła godzina, ale Edgar wcale nie wyglądał na kogoś, kto zbiera się do wyjścia. Wyłożył się na trzech czwartych kanapy i świdrował wzrokiem Artema, co jakiś czas wskazując na coś na ekranie, by zapytać ,,co to?”.
— Edgarek. — Artem chwycił przyjaciela za kolano. W myślach zamordował się już pięć razy. — Już pora iść, okej? — Uśmiechał się słodko, zaciskając palce na materiałowych spodniach.
Czuł, jak zaczyna drgać mu powieka i nie wiedział, czy to wina choroby, czy tego, co teraz robił. Manipulowanie Edgara było proste, bo z jakiegoś powodu, ten irytujący idiota pozwalał się kontrolować w taki sposób; ale z drugiej strony, ilekroć Artem musiał wcielać się w tę śmieszną ,,rolę” odczuwał sprzeczne emocje.
— Jesteś pewien, że mnie nie potrzebujesz?
— Na sto procent. — Wstał i zaczął iść w stronę drzwi z nadzieją, że Edgar za nim pójdzie. — Chodź, odprowadzę cię na korytarz.
I Edgar jak w amoku przyleciał do drzwi, by Artem odprowadził go całe pięć kroków. Najwyraźniej te pięć kroków było dla niego niczym wygrana w totolotka.

Ciężki tydzień choroby, a późniejszy ciężki tydzień pracy przełożył się na ogólnie samopoczucie Artema. Siedział przed komputerem, próbując znaleźć coś ciekawego do oglądania, ale zmęczenie wyraźnie dawało o sobie znać — miał ochotę po prostu położyć się spać, chociaż zegarki wskazywały dopiero siedemnastą.
Kiedy w końcu zdecydował się, że ma ochotę na durnowaty horror, coś, a raczej ktoś musiał mu przeszkodzić. Sięgnął po leżący obok telefon i głośno westchnął, gdy spostrzegł, kto wypisuje do niego na messengerze.

 
“Ej, Artem, przyjdę dzisiaj, oki?”

Żadnego cześć, żadnego pytania typu “hej, czy jesteś dzisiaj wolny” ani nawet wytłumaczenia, dlaczego chce przychodzić. Było to bardzo w stylu Edgara.
Odłożył telefon. Odetchnął. Wziął telefon z powrotem do ręki.

 
“aktywny godzinę temu”

Był w drodze. To nie podlegało żadnym wątpliwością.
Artem próbował na szybko ogarnąć śmieci, walające się po podłodze i wysprzątać zagracony dywan. Mimo wszystko byłoby mu bardzo wstyd, gdyby wpuścił kogoś do nieogarniętego mieszkania.
Dzwonek do drzwi.
Jeden.
Drugi.
Pukanie.
— Co ty chcesz? — rzucił od razu, kiedy otworzył drzwi. Spocona twarz Edgara wskazywała na to, że biegł. — Dlaczego tak wyglądasz? — Uniósł brwi.
Przyjaciel nawet mu nie odpowiedział, wpychając się do środka.
— Co znowu zrobiłeś?! — krzyknął, zamykając drzwi. Edgar leżał już na kanapie z twarzą schowaną w poduszkach. — Jak się najebałeś, to wykopię cię za drzwi. Przysięgam.
— Naprawdę wyglądam jak najebany? — odezwał się stłumionym głosem. — Po prostu bardzo się spieszyłem.
— Chujowy z ciebie kłamca — mruknął.

Edgar?
────
[816 słów: Artem otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz