Antylopa w Central Parku — głosił nagłówek gazety, w którą Louise zawijała śmierdzącą rybę. Ciocia uparła się, że uwędzi tuńczyka, i energii starczyło jej tylko na próbę uwędzenia i dwa pierwsze kęsy, które potem wypluła do zlewu. Ryba nadawała się niestety tylko do wyrzucenia. Początkowo zasugerowała dokarmienie rybą kota, którego mały George przyniósł ostatnio do domu. Chłopiec rósł coraz szybciej, miał już sześć lat, co oznaczało pójście do szkoły. Jednak dopiero po wakacjach — na razie był czerwiec, wczoraj poszli na lody, dziś było słoneczne przedpołudnie a na stole leżała torba Louise — jutro wybierała się do Obozu Herosów.
Właśnie wspomnienie o Obozie kazało jej przerwać zawijanie nieszczęsnej ryby i przeczytanie nagłówka jeszcze raz.
Antylopa w Central Parku.
Poniżej zamieszczone było mało wyraźne zdjęcie, bo z oddalenia. Zgodnie z treścią artykułu, piękna, ale dość agresywna antylopa pojawiła się dwa dni temu w parku. Sprawa robiła się poważna, bo rogi zwierzęcia zostały splamione krwią paru kaczek, które zwykle irytowały turystów i sądziły, że z antylopą będzie tak samo — ucieknie przed ich dziobami. Rozwścieczone zwierzę miało jednak inne zdanie. Początkowo sądzono, że antylopa sama sobie pójdzie, autor artykułu jednak zakończył swój tekst słowami nadziei, że ktoś się tym zajmie i usunie zwierzę, które zdaniem wielu stwarza zagrożenie.
Lata w Obozie nauczyły ją, że takie sytuacje, choć czasami okazują się nieistotne, powinny zwrócić jej uwagę. Nawet jeśli to tylko nieszkodliwa mućka, nie mogła odpuścić, jeśli jej przypuszczenia się potwierdzą — i po Nowym Jorku grasuje potwór
— Wychodzę, ciociu! Wrócę pewnie późno, nie czekajcie na mnie.
Rosemary, poprzez burzliwe dzieciństwo i dorastanie bratanicy wypełnione nadprzeciętnymi przygodami przyzwyczaiła się do takich słów. Nie znaczy to, że akceptowała zwyczaje Louise. Zmarszczyła brwi, zarówno w irytacji, jak i zmartwieniu.
— Uważaj na siebie. W zeszłym tygodniu powiedziałaś tak samo i wróciłaś ze stłuczonym kolanem.
— Ciocia no, mówiłam… — Louise zatrzymała się przy drzwiach, chowając za sobą gladius.
Nastąpiła chwila ciszy. Rosemary westchnęła. Był to zbyt złożony problem, żeby zdołała go rozwiązać jedną rozmową, do której nie zdoła zmusić gotowej do wyjścia, notabene dorosłej już dziewczyny. Mogła mieć tylko nadzieję, że kiedyś to wszystko jej wytłumaczy. Pocałowała Louise w czoło. Była teraz troszkę wyższa od niej, ale Rosemary dała sobie radę, jedynym problemem okazał się nie wzrost, ale niespodziewana łezka w oku. Moja mała dziewczynka, już dorosła, a pamiętam jakby wczoraj przerażoną ją po śmierci ojca, wtuloną w jego marynarkę…
***
— Nie będę cię zatrzymywać.
Louise dotarła bez większych przeszkód do Central Parku. Uśmiechnęła się do starszej pani.
— Przepraszam, słyszała pani może o tych antylopach? Tutaj, w parku — zaczęła może trochę niezbyt kulturalnie, bowiem pani skrzywiła się.
— Niechże mi panienka nawet nie przypomina. Przebrzydłe bydło, nie da się wyprowadzić. Niby jedna, a tyle z nią problemu. — Machnęła ręką kobieta.
— Rozumiem…
Louise wprawdzie nie dowiedziała się nic nowego, ale nie musiała. Coś zdecydowanie tu śmierdziało, teraz była tego pewna. Musiała działać szybko. Starsza pani jednak mimo początkowej niechęci odkryła w sobie nagle chęć do rozmowy o problemach z nerkami Pimpusia. Louise, dzięki specjalnym technikom psychologicznym i wiedzy tajemnej dostępnej tylko dzieciom Ateny i tym, co czytali jej posty na Reddicie, udało się szybko zakończyć rozmowę. Na pożegnanie pomachała parasolem i skierowała się w kierunku wskazanym drżącą dłonią pokrytą plamami.
Przynajmniej dla starszej pani był to parasol — kiedy tylko ona i cała reszta ludzi znikła z pola widzenia córki Ateny, blondynka chwyciła gladius tak, jak powinno się trzymać broń. W jej żyłach zaczęła krążyć adrenalina.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz