Sony spojrzała na to, co miało w dłoniach. Trochę materiału, drutów i ładna, rzeźbiona rączka. Chyba nawet drewniana. Nie mieli pojęcia, ale wyglądała, jakby kosztowała dużo pieniędzy i sprawiało to, że jeszcze gorzej się czuł z całym tym zamieszaniem.
Ale po co herosowi parasol? Cóż, to całkiem proste. Sony uparło się, że odegra wspaniały skecz, do którego bardzo, bardzo potrzebny był mu parasol.
— Ale… powiedz, do czego tak dokładnie ci potrzebny?
— To oczywiste — mruknęłu, przeszukując swoją walizkę i wyrzucając z niej, co popadnie i gdzie popadnie. Erico starał się łapać niektóre rzeczy, które leciały za daleko, ale w pewnym momencie przypominało to bardziej grę w zbijaka niż próby uratowania koszulek przed śmiercią na podłodze domku Hermesa. Nawet nie spojrzału na kolegę, który wyczekiwał dalszej odpowiedzi. — Chodzi o to, żeby móc nim, wiesz, wymachiwać i tak dalej. Grozić innym aktorom. Albo z nim tańczyć. Albo… Wiem! — krzyknęło podobnym tonem, jakim naukowcy wykrzykiwali ,,Eureka!”. — Potrzebuję też kapelusza! I garnituru! Albo chociaż koszuli i spodni! I wiesz, wtedy to będzie jeszcze bardziej…
— To zwykłe zajęcia teatralne! — oburzył się Erico. — Nie potrzebujemy… Sony, wiesz, nie wystawiamy tego przed całym obozem. To tylko takie… ćwiczenie na improwizację. Minimum rekwizytów i… i no. — Sony spojrzała na niego błagalnie. Nie był pewien, o co… tak właściwie go prosił. — Tak, twoje pierwsze zajęcia, dobrze to rozumiem. Ale, uh, okej, doceniamy entuzjazm, ale… może bez garnituru? Nie wiem, czy znajdziemy coś, co będzie na ciebie pasowało.
— No dobra — westchnął Sony i włożył bardzo wymiętą kremową (już od lat nie była biała) koszulę z powrotem do walizki. Nie składając jej. Bardziej zwijając w jeszcze bardziej pomięty kłębek. — Ale kapelusz chcę mieć. Muszę mieć. I parasol. — Z dumą pomachało koledze parasolem w brązową kratę tuż przed twarzą.
— Ano może mieć jakiś kapelusz… — zasugerował Erico. Nie miał pewności, ale jego brat sprawiał wrażenie takiego, który posiadałby coś takiego. — Mogę go…
— Dzięki! — krzyknęli Sony, zanim wybiegli z domku Hermesa, żeby błagać Emiliano o jego kapelusz, który być może nawet nie istniał.
Erico rzucił okiem na cały ten bałagan, który zostawiły po sobie Sony. Może przyjmowanie go na zajęcia teatralnie nie było najlepszym pomysłem. Jeżeli będzie takie podekscytowane na każde, najmniejsze ćwiczenie… No, jakoś sobie z tym poradzą. Przecież nie wyrzucą kogoś za entuzjazm.
Bez pukania weszli do domku Apollina.
Był pusty.
Wzruszyłu do samenu siebie ramionami i zaczęłu przeszukiwać rzeczy, które wydawały się należeć do Emiliano. Może nie będzie zły, w końcu starało się odkładać wszystko tak, jak było. A jeśli zauważy… Cóż, trudno. Przeżyje.
Koszule, koszule, koszule, eleganckie spodnie iiii kolejne spodnie, ale żadnego kapelusza.
Sony zajrzała pod łóżko, ale tam leżała tylko zapomniana, wełniana czapka, którą z chęcią by sobie przywłaszczyła, bo była w zielono-czerwone paski. Jednak patrząc na kilogram kurzu, jaki na niej spoczywał, zostawiły ją w spokoju.
Podniosło się z kolan i jeszcze raz zajrzało do szafy, ale i tam była tylko różowa czapka z daszkiem, która już prędzej należała do Erico.
Kto w tym obozie może mieć kapelusz? — myślało, gdy wyszło z domku z pustymi rękoma.
Nic nie przychodziło mu do głowy.
Do zajęć chyba zostało jeszcze trochę czasu, więc Sony zrobiło jedyną rzecz, jaka przyszła wu do głowy.
Zaczęli biegać po obozie, żeby znaleźć kogoś, kto akurat miałby na głowie kapelusz.
W nieherosowym obozie szanse na znalezienie takiej osoby pewnie były przerażająco niskie, ale w Obozie Herosów znajdował się chyba każdy rodzaj ludzi. Łącznie z Violet, która lubowała się w ogromnych i spiczastych kapeluszach. Nie było to coś, co dokładnie wyobrażał sobie Sony, gdy mówił o kapeluszu, którego potrzebował, ale lepszy rydz niż nic, jak mawiają.
Podbiegła do dziewczyny, zanim stracił ją z oczu i wydyszał:
— Cześć!! Jeju, masz naprawdę, naprawdę piękny kapelusz! Czy mogę go pożyczyć? Na godzinkę albo dwie? Bo, wiesz, wymyśliliśmy taki skecz i bardzo potrzebujemy do niego kapelusza, a mamy już mało czasu i... — Przerwa na oddech. — ...I nikt nie ma takiego jak ty. Oddam go bez skazy, obiecuję!
Violet uśmiechnęła się lekko i ściągnęła nakrycie głowy.
— Jasne, proszę — powiedziała, chociaż widać było, że już zbyt długo nie pobędzie na zewnątrz. Z takim dostępem do światła słonecznego nie dało się wytrzymać, lepiej skryć się we własnym domku albo wyciągnąć kolejny, jeszcze większy kapelusz.
— Dziękuję!! — Sony o mało co nie podskoczyłu i od razu wcisnęło sobie kapelusz na dredy.
— Jak wyglądam?
— Jak praktykująca wiedźma — odparła Violet, a Sony wydało się ogromnie zadowolone z odpowiedzi.
— Nie… — Sony oparło się na swoim parasolu jak na lasce i pochyliło się do przodu. — To… kurwa!
Rozległ się trzask i Sony gwałtownie poleciał do przodu. Kapelusz nie zdołał nawet zlecieć z jej głowy, tylko wsunął się bardziej na oczy, gdy uderzyło o trawę. Nie to było najgorsze, lubili trawę. Tylko że coś bardzo nieprzyjemnie wbijało im się w brzuch.
— Wszystko okej? — spytał Erico, pomagając mu się podnieść. — Nic ci nie jest?
Sony już miała odpowiedzieć, że w sumie jest w porządku, tylko ją brzuch boli, ale jego wzrok padł na parasol i w oczach stanęły wu łzy.
Nie przypominał już parasola. Materiał miał w sobie dziury, druty wystawały we wszystkich możliwych miejscach, a rączka złamała się w pół.
— Nie jest okej — wyszeptało i pozbierało z ziemi to, co zostało z jeno rekwizytu. — Widzisz, co mu się stało…? — zapytał żałośnie, a parę łez potoczyło się po ich twarzy.
— Hej, ale to… to tylko parasol. Będzie okej. I tak tutaj nigdy nie pada, więc spokojnie. Nie będzie ci potrzebny. — Erico używał wszystkich swoich sił, aby jakoś pocieszyć Sony, ale ona tylko pokręciła głową, a rozpuszczone dredy zatańczyły dookoła jego twarzy.
— To nie był zwykły parasol — pociągnęło nosem — bo to był parasol babci Effie. Mama mi mówiła, żeby go nigdy nie zniszczyć, bo jej duch się na mnie zezłości i wtedy będę mieć pecha, bo ten parasol to jedyna pamiątka po niej i…
— Jestem pewny, że babcia Effie nie będzie miała ci tego za złe. — Poklepał Sony po ramieniu, a onu momentalnie się do niego przytuliłu. Odwzajemnił uścisk i dodał jeszcze: — Zrobiłoś go przypadkowo. I, wiesz, może ktoś z domku Hefajstosa mógłby ci go naprawić...?
Na tę propozycję Sony odsunęła się od Erico z lekkim uśmiechem na twarzy i otarła łzy.
— Okej. — Wstało z ziemi i otrzepało się z trawy. — Dziękuję.
— Nie ma sprawy. — Uśmiechnął się Erico i pomachał Sony na pożegnanie, gdy pobiegli w stronę domków.
Zdecydowanie za dużo dramatów jak na jeden dzień — pomyślał i odwrócił się do reszty obozowiczów, którzy zgromadzili się wokół miejsca wypadku w kółeczku.
— Wracamy do naszych improwizacji! — zarządził, również podnosząc się z trawy. — Kto miał być następny?
Sony otworzyła sobie drzwi do domku Hefajstosa, w którym jak zwykle było trochę cieplej niż na zewnątrz, wokół unosił się metaliczny zapach, a gdzieś w kącie tryskały iskry. Do tego słychać było głośne zgrzyty i piski, na które Sony lekko się skrzywiło. Jak oni tu wytrzymywali? Mieli jakieś zatyczki do uszu czy jak?
Nikt nie zwrócił na niego uwagi, bo każdy skupiony był na swojej robocie, więc pewne siebie weszło głębiej i stuknęli w ramię pierwszego lepszego obozowicza, który wyglądał, jakby był mniej więcej w wieku Sony.
— Hej! — powiedziało z lekkim uśmiechem, choć drżały mu kąciki ust i przy jeno oczach nadal widać było ślady łez. — Czy ja, wiesz, mogę cię o coś poprosić?
Popatrzył na Sony ze zmarszczonymi brwiami i odłożył narzędzia, którymi majstrował przy jakiejś metalowej konstrukcji, która nie przypominała niczego więcej niż jakiejś abstrakcji. Lekko uniósł dłonie i coś zamigał, a zaskoczona Sony tylko zamrugało oczami.
— Wolniej? — zapytali, ale szybko się zreflektowali i położyli resztki parasola na blacie. Uniosły dłonie, żeby szybko przeszukać pamięć i przeliterować to słowo, bo nie bardzo pamiętało, jak to się robiło inaczej.
Dziecko Hefajstosa uśmiechnęło się i również przeliterowało to, co chciało powiedzieć, na tyle wolno, żeby Sony udało się zrozumieć, co chcą przekazać.
„M-i-h-a-l. C-o-ś p-o-t-r-z-e-b-n-e?”
W odpowiedzi Sony bezczelnie wskazała palcem na materiał, druty i trochę drewna. Mihal spojrzał na nie z pytaniem w oczach, a ono powoli zamigało: „P-a-r-a-s-o-l”. Dodało jeszcze: „S-o-n-y” i wskazał na siebie, żeby wszystko było w miarę jasne.
Mihal wskazał na drzwi do domku i wyszedł na zewnątrz, kiwając na Sony, żeby poszło za nim. Na zewnątrz westchnęła z ulgą, bo było tam znacznie ciszej. Chociaż... nadal trochę szumiało jej w uszach.
— O, już. — Sony zrobił wielkie oczy, gdy usłyszał, że Mihal jednak mówił. — Aparat słuchowy — zaśmiał się lekko. — W domku jest zbyt głośno, żebym go tam nosił.
— Doskonale cię rozumiem! — odrzekło Sony. — Okropnie tam macie.
Mihal uśmiechnął się słabo.
— Co do... parasola, to... Wiesz, że tutaj go nie potrzeba? Nigdy nie pada — wyjaśnił, ale Sony już kręciła na to głową.
— Tyle że to parasol babci Effie — powiedzieli twardo. — Jej duch zezłości się, że go popsułom i wtedy zacznie mnie prześladować, i będę mieć pecha, i będę wszystko niszczyć, a potem jeszcze mama będzie miała do mnie pretensje... bo to ostatnia pamiątka po babci Effie i wiesz, to duże zaufanie, żeby mi go w ogóle dawać, a ja go złamałum — wyrzucił z siebie, powstrzymując łzy. — To *ważne*.
— Hm, okej — niepewnie odpowiedział Mihal. — Spróbuję... go naprawić.
— Super! — powiedziało Sony, starając się nie mówić zbyt głośno. Tym bardziej nie krzyczeć. — Można cię tulić?
Nie doczekało się odpowiedzi, tylko od razu zostało przytulone.
────
[1508 słów: Sony otrzymuje 15 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz