WIOSNA
Spojrzenie ciemnookiego syna Iris, od niemal dwóch dni nieustannie wypełnione niepokojem, również na krótki, naprawdę krótki moment powędrowały ku wskazanemu budynkowi. Te pstrokate witraże, te wielobarwne ściany… cały domek numer czternaście, choć minął dopiero jeden dzień, stanowił już dla chłopca nowy dom, bezpieczną przystań, nowe ,,sanctum sanctorum”. Odkąd przekroczył granicę obozu, czuł się oderwany od tej zupełnie nowej rzeczywistości, zupełnie jak niepasujący puzel i dopiero wewnątrz tegoż niepozornego budynku zdołał ukoić nerwy podrażnione przez natłok informacji, zmęczenie i brak leków. Jedna drobna łezka opuściła jego oko, ale Domi zdążył skorzystać z chwili nieuwagi ze strony obozowej weteranki i szybko wytarł policzek, modląc się do swej boskiej matki, by Tira nie zwróciła na to uwagi.
Choć jego wzrok spoczywał na domku numer czternaście przez naprawdę długą chwilę i nie był w stanie tego ujrzeć, syn Iris wyraźnie poczuł na swej skórze, jak pstrokato odziana dziewuszka spogląda na niego niemal oceniająco. Plecy Everesta nawiedzone zostały wyjątkowo nieprzyjemną falą gęsiej skórki, co chłopiec starał się ukryć za wszelką cenę. Choć jego cichutki głosik, zauważalnie zaniepokojone i rozlatane oczy, zasadniczo cała jego mowa ciała krzyczeć mogła ,,BOJĘ SIĘ, POMOCY, JA CHCĘ W TO WEJŚĆ POWOLI” do każdego, kto specjalizował się w odczytywaniu tego rodzaju znaków, młody Wilde wolał nie zdradzać swoich odczuć, trzęsąc się na samą myśl, że ktoś może chcieć go ocenić w takim miejscu. Choć przechodził przez to wiele razy, nigdy nie przyzwyczaił się do faktu, że ktokolwiek mógłby chcieć ocenić, czy warto się z nim zadawać. Gdzieś z tyłu głowy chłopca nagle pojawiła się niezwykle natrętna myśl, którą Domi starał się bez ustanku odpychać, nawet zadając Tirze pytanie o jej domek. ,,A co gdybyś poszedł, schował się pod jakże ciepłą kołderkę i pozwolił temu wszystkiemu samodzielnie wejść do twojego życia w odpowiednim czasie?” jego podświadomość pytała w kółko, ale za każdym razem odpowiedź brzmiała ,,nie”.
Wszystko to wydarzyło się ledwie w ciągu kilku sekund. Potem chłopiec na powrót odwrócił się w stronę Tiry, czując się jak totalny idiota. Po naprawdę krótkim momencie zastanowienia jego własne pytanie skierowane ku dziewczynie wydawało się tak bezsensowne, jak zakładanie sandałów na skarpety. Te wszystkie kolory, które miała na sobie… ,,marny z ciebie jednak detektyw, młody detektywie Wilde” skarcił samego siebie w myślach. ,,Przecież to jasne jak słońce! Skoro jest tak kolorowo ubrana, musi też być dzieckiem Iris, bo dziecko, którego innego boga założyłoby na siebie aż tyle kolorów?”. Dość logiczny tok rozumowania, nieprawdaż? Szkoda tylko, że okazał się mylny i przez to ciemnowłosy nastolatek poczuł się jeszcze bardziej głupio. Duma i pewność siebie, jakie wręcz biły od Tiry na odległość, gdy odpowiadała na pytanie, sugerowały, że bynajmniej nie jest to żart, choć Everestowi naprawdę ciężko było w to uwierzyć. Córka Afrodyty ubierająca się aż tak… niemodnie? Czy dzieci tej bogini nie posiadały przypadkiem najlepszego wyczucia stylu pośród wszystkich herosów? Jak doszło do tego, że córka bogini piękności stwierdziła, że nie pasujące do siebie kolory tworzą idealny zestaw? Tyle pytań kłębiło się w młodym umyśle syna Iris, jednak żadne nie opuściło jego ust. Był pewny, że za każde z nich dostałby w łeb mieczem albo stalową tarczą. Przemilczał więc jedynie odpowiedź Tiry i podreptał za nią grzecznie do pawilonu jadalnego, tracąc pierwszą okazję do nawiązania dłuższej konwersacji.
Oczy chłopca, wbite w ziemię dokładnie tak, jak przy każdej pierwszej przechadzce po sąsiedztwie nowego miejsca zamieszkania, śledziły ruch pięt Tiry. Trzymanie się blisko córki Afrodyty stanowiło w tamtej chwili priorytet dla młodego detektywa i bynajmniej nie dlatego, że mimo wszystko wyglądała co najmniej dobrze i na pierwszy rzut oka wydawała się … interesująca i… nawet fajna mimo braku zgodności z Dominowym wyobrażeniem starszego obozowicza czy dziecka bogini piękności. Jeszcze parę minut temu święcie przekonany był nawet, iż tak pstrokato ubrany ktoś może jedynie denerwować inne osoby samą swoją obecnością, miło zatem się zaskoczył, odkrywając, że dziewczyna bynajmniej nie jest upierdliwa i nie rozmawia się z nią ciężko, choć te urywki konwersacji ciężko w ogóle nazwać rozmową. Włosy po raz drugi opadły mu na czoło, zostały jednak odgarnięte szybkim ruchem.
,,Może warto będzie dać temu szansę, może będzie chciała się zakolegować , skoro zgodziła się oprowadzić mnie po obozie…” zaczął jeden z typowych dla siebie wewnętrznych wywodów, gdy nagle dziewczyna zatrzymała się, co Domino powtórzył ledwie sekundę później. Dopiero wtedy dostrzegł, że jej futrzasty sweterek był teraz zawiązany wokół jej pasa. Ten jeden niewinny akcent, zupełna drobnostka, głupota… umysł ciemnookiego syna Iris na krótki moment najechany został przez armię wspomnień. Nie był nawet w stanie policzyć, ilu koleżankom z różnych klas zdarzało się nosić bluzy czy kurtki w taki sposób. Nagle na ten jeden moment obóz stał się znacznie bardziej przyziemnym miejscem. W następnej chwili wszystko wróciło jednak do “normy”.
— Macie pegazy tutaj?! — niemal krzyknął głosem tak piskliwym, że aż samego siebie zadziwił.
Ekscytacja, którą ujrzeć można było wcześniej w jego ciemnych oczach, zaczęła niespodziewanie rosnąć. ,,PEGAZY! AAAAAAAAAAAAA!” chłopiec krzyczał w myślach, zupełnie niczym nastolatka na widok młodego Justina Biebera. Mityczne konie ze skrzydłami z opowieści Bricka… Everestowi niełatwo było uwierzyć, że te cudowne stworzenia mogły być gdzieś w obozie. Byłby pobiegł ich szukać, gdyby nie ponowne odwrócenie uwagi.
— Siatkówka? Ale jaki to ma sens w obozie dla herosów, skoro mamy się tu uczyć walczyć żeby przeżyć poza obozem? Nie lepiej by było załatwić boisko do jakiegoś sportu, w którym trzeba wysiłku? Przecież… — Tym razem wywód wybrzmiewać zaczął na głos, chłopiec mruczał jednak pod nosem, mówiąc bardziej do siebie niż do Tiry.
Ona zresztą nawet nie zdawała się zwracać uwagi na jego nieszczególnie sensowny monolog. Właściwie sam również na moment odciął się od otoczenia i nawet nie zauważył, że włosy znów przysłoniły mu oczy. Dopiero po chwili podświadomie przypomniał sobie, że ktoś właśnie miał dalej oprowadzać go po obozie. Olawszy włosy, nie mając już chęci na ponowne odgarnianie ich, wiedząc, iż pewnie w którymś momencie znowu zasłonią mu oczy, ruszył za żwawo dreptającą przez błoto Tirą. Sam nie posiadał obuwia odpowiedniego do takich warunków, trampki jego wyglądały zatem jak zniszczone, wytarte piłki.
— Macie tu amfiteatr… Gra ktoś tutaj czasami jakieś przedstawienia? I dlaczego nie lubisz sportów? Przecież sport to zdrowie, a wy podobno wiecie najwięcej o zdrowiu i urodzie… — Chłopiec wyrzucił z siebie, mając na myśli dzieci Afrodyty mówiąc “wy”. Jego kroki przyspieszyły, zupełnie jakby nie dbał o to, jak bardzo ubrudzi sobie trampki. Ledwie kilka sekund zajęło mu zrównanie się z oprowadzającą go po obozie Tirą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz