Popatrzył na nie spod zmarszczonych brwi z największą nienawiścią, na jaką potrafił się zdobyć. Zacisnął dłonie na swoim xiphos tak, że pobielały mu kłykcie. Rozejrzał się, czy na pewno wokół jest bezpiecznie i wyszedł ze swojej kryjówki w krzakach. Bardzo nie podobało mu się to, że urządziły się na otwartej przestrzeni, ale jakoś sobie z tym poradzi.
Powoli do nich podszedł. Krok za krokiem, byle ich nie spłoszyć.
Ponoć miały trzy żołądki. Albo cztery. Nie pamiętał, bo zazwyczaj sypiał na lekcjach. Ale poza tym, to nadal jakieś dziwne wynaturzenie. Jeszcze gorsze od… uch, od modliszek. Modliszki były dziwne. Bardzo. Nie wyobrażał sobie jeść swojego męża albo samemu zostać zjedzonym. Chyba nie na tym polegała miłość, z tego, co się orientował.
Zlustrował je badawczym spojrzeniem, a one nawet na niego nie spojrzały.
Nie uciekały.
To dobrze.
Wybrał pierwszą ofiarę i powoli się do niej zbliżał. W spokoju spożywała pokarm (samo to już było ohydne). Wzdrygnął się, bo z bliska wyglądała jeszcze gorzej. Już unosił miecz, żeby zadać pierwszy cios…
— Stój!
Ktoś wrzasnął na tyle głośno, że Arnar zachwiał się, o mało co nie wywrócił i prawie wbił sobie miecz w oko. Krowa popatrzyła na niego ze znużeniem i poczłapała parę kroków w bok. On popatrzył na nią z wściekłością i też trochę się odsunął, bo im dłużej stał przy niej, tym bardziej zbierało mu się na wymioty. Poza tym, skoro atak z zaskoczenia mu nie wyszedł, to teraz nie było już większego sensu w kolejnych próbach. Jego najlepszy atut został mu wyrwany z rąk i został, jakby to powiedzieć, z niczym (w skrócie, bez żadnego innego planu). Teraz już pewnie całe stado wiedziało, że były w niebezpieczeństwie. Grunt, żeby traktować swojego przeciwnika na równi. Pewnie teraz już nie dadzą złapać się tak łatwo.
Spojrzał spod byka na chłopca, który na niego krzyknął, ale on chyba tego nie zauważył, bo grzebał przy swoim uchu. Arnar spróbował wytężyć wzrok, żeby dojrzeć, co robił, ale ostatecznie wyszło na to, że i tak nie zrozumiał. Udał przed sobą, że nie bardzo go to interesowało. Najwyżej później przyjrzy się jego uszom, o ile będzie pamiętał.
— Czego chcesz? — burknął do chłopca, który wydawał się bardzo zadowolony z obrony tej okropnej krowy. Nawet pogłaskał ją po pysku, co Arnar uznał za odrażające. Niech ją jeszcze pocałuje.
— Nie możesz ich ot tak zabijać — powiedział z wyrzutem, jakby nie jadł kiełbasek podczas obozowego ogniska. Kiełbaski robiono z krów? Z czegoś na pewno i Arnar bardzo wątpił w to, że były to jakieś rośliny.
— Mogę — wymruczał swój sprzeciw, ale chłopiec nawet na niego nie spojrzał. — Poza tym, to ty nie możesz wtrącać się w nie swoje sprawy.
— Mogę — spapugował ton Arnara. — A, i w ogóle, jestem Mihal — rzucił, ale nie wyciągnął ręki do uścisku, tylko nadal skupiał się na obrzydliwym stworzeniu, które postanowił uratować. Może trochę kultury?
— Arnar — warknął i zaczął zbliżać się do kolejnej krowy.
— Na bogów, weź ty je zostaw. Patrz, jakie są milusie! — krzyknął za nim Mihal, ale Arnar tylko przewrócił oczami.
— Nie mogę pozwolić, żeby takie okropne stadko pałętało się niedaleko obozu. Wiesz, obowiązki grupowego i tak dalej — wytłumaczył, dziko gestykulując. — Bo, widzisz, one są jakieś takie… — skrzywił się, bo znalezienie odpowiedniego słowa było trochę trudne — no, takie… takie nieteges. Nietentegowate. Rozumiesz? I chyba nie powinieneś ich dotykać.
— A to czemu?
— No, bo… no, bo one są… ten… no, wiesz. Mogą cię czymś… zarazić, i takie inne — plątał się w swoich wyjaśnieniach.
Mihal patrzył na niego jak na wariata. Nic dziwnego, ludzie często tak na niego patrzyli. Chociaż, jakby się zastanowić, to częściej było tak, że gapili się na niego bardzo oskarżycielskim wzrokiem, gdy zobaczyli, że płaci za swoje zakupy ich kartą kredytową. Na ich oczach. W sklepiku osiedlowym. Zawsze potem oddawał, oczywiście. Nie trzeba go było nawet gonić. Były to bardzo rzadkie momenty, gdy w ogóle płacił za coś, co kupował.
— Chodzi ci o… toksyczne krowy? — spytał Mihal tonem człowieka, który przed chwilą zdał sobie sprawę z tego, o czym oni w ogóle rozmawiają. Arnar energicznie pokiwał głową, ale nie spodziewał się tego, że chłopiec wybuchnie śmiechem.
— To poważna sprawa!
— Ale to nie te! — wydusił z siebie Mihal. — Te są… no, zwykłe.
Arnar przyjrzał się zwierzętom. Były tak niewyobrażalnie brzydkie, że z trudem był w stanie uwierzyć Mihalowi. Takie były zwykłe?
— To jakie niby są te toksyczne?
— Uwierz, pozna… — zawiesił się. — Nie poznałbyś. Ale ja je z pewnością rozpoznam.
Zapadła cisza.
Arnar zamrugał.
Gapił się dalej na Mihala.
On nadal nie mówił.
— No? — zachęcił go Arnar (bardzo niechętnie i tonem ojca, który dopytuje swoje dziecko, jak było w przedszkolu).
— Nooooo i mogę, wiesz, cię do nich zaprowadzić, na przykład…?
— To to zrób? — Schował miecz do pochwy i popatrzył na Mihala wyczekująco. — Proszę? — dodał. Tak na wszelki wypadek.
— Jesteś w tym okropny.
Wiedział. Ale i tak wywrócił oczami i poszedł za swoim nowym przewodnikiem. Przecież to oczywiste, że Arnar był okropny, jeśli chodzi o jakiekolwiek prace związane ze zwierzętami. Podobnie było z małymi dziećmi. Jedno i drugie podobnie go irytowało.
Szli w ciszy między stadem normalnych krów (Arnar próbował lawirować między nimi tak, żeby na pewno nie podejść do żadnej na bliżej niż dwa metry, co i tak było dla niego granicą wytrzymałości), aż wreszcie Mihal zatrzymał się i wskazał coś przed sobą.
— To są toksyczne krowy — powiedział z dumą.
— Kurwa — inteligentnie odrzekł Arnar. — Nie wiedziałem, że może być jeszcze gorzej. Od tych… zwykłych. Wiesz. Rozumiesz, prawda?
Mihal spojrzał na niego spod przymrużonych powiek. Chyba nie rozumiał.
────
[900 słów: Arnar otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz