piątek, 2 grudnia 2022

Od Colina — „Mała syrenka”

PROLOG


Bo on był słońcem, a ja księżycem. Niczym księżyc blask sukcesu odbijam i pokazuje innym, a bez niego niczym jestem.
AKT 1


— Tak myślałem. — Damien przyklęknął tuż przed nim, by obejrzeć ową ranę „otwartą”, cokolwiek znaczyła przedstawiona fraza. Wystająca kość naprawdę dużo mówiła swoim milczeniem, a na słowo warto uwierzyć w takiej sytuacji. — Trzeba będzie obciąć.
— Sądzisz, że to zabawne, tak? Uważasz, że jesteś zabawny? Dupek. — Jęknął, z sił całych zmuszając swoje ciało do bezruchu. Było ono wprost bezwładne, jakby stwardniało w miejscu bolesnym, lekko pobladło. Na jego twarzy malował się rumień malinowy dekorowany łzowymi perłami.
Lerman swoją rękę poprowadził do dolnego końca skrawka materiału, który można by chwilami podkoszulkiem nazwać. Zdjął go i rozerwał wzdłuż na trzy pasma: dwa cienkie i jeden wystarczająco gruby, by owinąć nim rękę. Zwinął w rulony tworzywo i usztywnił nim kość, całość związując ze sobą zupełnie tak, jakby robił to bandażem. Szarość nabyła prawie czarnej barwy z czerwonymi akcentami, nasiąkając dość szybko. Nie mógł się chłopak nadziwić gładkości skóry dłoni greka, które nieumyślnie smyrał od czasu do czasu łokciem, starając się zawiązać supła.
„Rybeńka” zdążył już jednak rozgryźć swoją wargę, próbując powstrzymać się od jakichkolwiek pisków, pojękiwań i innych, przedziwnych objawów kłującego bólu. Nerwowo począł ręką, która mu pozostała badać swoje kieszenie w poszukiwaniu złotej butli, której kropla zabiłaby jednego człowieka. On miał nadzieję, że jego niezrozumienie i intuicja doprowadzą do pewnego sortu ulgi, chwili relaksu i odpoczynku. Colin nigdy przedtem nie spadł z konia i czuł się jak idiota, gdy to się stało. On się jednak swoich błędów nie obawiał, serca bóle wywoływała u niego taka myśl, że ktoś obcy mógł je dojrzeć.
— Już puść, proszę. — mruknął, odnalazłszy butelkę wspomnianą, której korek zdjął prędkim ruchem kciuka i połknął trzy krople. Była to jakby misja samobójcza, ale wolał śmierć od wstydu.
— Używasz jakichś nawilżaczy? — przerwał wyższy ciszę pełną myśli, darując dotykiem ramiona poszkodowanego. On doprawdy nie mógł się powstrzymać od zadziwienia jej teksturą, gładkością i nieskazitelnością, której wyjątkiem były rany, obejmujące całe jego ciało w odstępach kilkunastocentymetrowych.
— Nie mam pojęcia. Dlaczego ciebie to interesuje?
— Żebyś miał zagadkę. Chodź, rybciu, trzeba cię chyba poważnie opatrzeć, co? Może jakieś małe czary-mary?
— Tak, wiesz? No czary-mary. Po prostu przezabawnie, ha, ha! — przedrzeźniał go z miną dość marną. — Ja zdecydowanie poradzę sobie, ale bez ciebie.
— Rybciu, beze mnie ciebie nawet komar będzie w stanie zabić. No, nie bądź tak skromny, dobra? Coś kręcisz. Nie wytrzymasz beze mnie ani chwili, bo jestem pewien, że w głębi duszy marzysz o tym, żebym z tobą został.
— Wmawiaj sobie. — parsknął, rozglądając się niepewnie dookoła. Podniósł się z wilgotnego mchu kłody i ruszył przed siebie. Zdecydowanie wyższy brunet pobiegł za nim, krążąc wokół chłopaka i o mało pięciokrotnie nie potykając się o własne stopy.

[…]


My byliśmy oboje księżycami. On Ganimedes, wielki i świetlny, a ja Europą.


◇──◆──◇──◆
[466 słów: Colin otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz