Czytałem właśnie książkę o mitologii greckiej (zważywszy na okoliczności, w jakich się znalazłem, chciałem się jak najwięcej dowiedzieć o swym pochodzeniu), gdy usłyszałem odgłosy bólu, dobiegające ze strzelnicy, oraz poczułem zapach spalenizny. To może oznaczać tylko jedno.
Mój brat znów próbuje strzelać z łuku.
Z westchnieniem irytacji odłożyłem książkę na szafkę nocną, po czym wyszedłem na zewnątrz. Zgodnie ze swoimi przypuszczeniami, zastałem Aidena leżącego przed tarczą strzelniczą, ze strzałą wbitą w łokieć.
Nie pierwszy raz mu się już zdarzyło coś takiego i zawsze wracał później do siebie, więc jeśli mam być szczery, byłem w stosunku do niego bardziej rozbawiony, niż współczujący.
Stanąłem przed nim i położyłem rękę na tarczy strzeleckiej.
— Wiesz, że to tu miałeś strzelać, prawda? — Spytałem przyjaźnie.
— Ach, nie ciesz się już tak, z cudzego nieszczęścia, tylko mi pomóż — warknął na mnie Aiden, udręczonym głosem. Uśmiechnąłem się. Za dobrze go znałem, by nie być w stanie rozpoznać, kiedy mój brat naprawdę jest poważnie ranny, a kiedy tylko przesadza.
— Jasne, jasne, młody Apollo — dodałem jeszcze szyderczo, po czym pozwoliłem mu oprzeć się na moim ramieniu. — Zabiorę cię do Chejrona.
Odeszliśmy ledwie kilka kroków, gdy Aiden spojrzał na mnie z wdzięcznością.
— Dzięki za pomoc, bracie — powiedział.
Odwróciłem się do niego, uśmiechając promiennie.
— Nie ma za co. Ale postaraj się nie bawić strzałami przynajmniej przez najbliższy tydzień. Centaurowi może nie starczyć bandaży.
— Może na tym właśnie polega mój nikczemny plan. Najpierw zbiorę cały bandaż w Obozie Herosów, a później to już tylko zdobyć władzę nad światem i czas umierać.
Zaśmialiśmy się wspólnie z tej wizji. Otarłem z oka łzę radości. Jak dobrze jest mieć brata.
— No już, chłopcy — mówił chropowaty, głęboki głos, którego właściciel trzymał mnie za ramię. — Spodoba wam się moje stado. Już ja was wychowam, na prawdziwych mężczyzn. Już ja was nauczę, jak przetrwać. — Spojrzał w dół, napotykając moje spojrzenie. — Umiecie już czarować, prawda?
Pokręciłem przecząco głową, cały spięty. Chciałem, by ten mężczyzna nas puścił. Mnie i Aidena. To znaczy, wiedziałem, że jest on naszym ojcem, ale… bałem się go. Nie wyglądał jak ojciec, którego zawsze sobie wyobrażałem. Bardziej jak któryś z tych czarnych charakterów kina akcji, którzy chcą zabić część populacji, a pod koniec filmu giną z ręki głównego bohatera. Czułem, że dużo lepiej było mi u dziadka, niż kiedykolwiek będzie z nim.
Wstrzymałem oddech, by nie zacząć płakać, na myśl o dziadku. W pewnej chwili nasz ojciec zatrzymał się przed jakimiś drzwiami.
— Zaczekajcie tu, pójdę uprzedzić resztę, o waszym przybyciu. To idioci, więc jeśli się ich zawczasu nie poinformuje, będą strzelać do wszystkiego, czego nie znają.
Spojrzałem w kierunku brata z paniką w oczach. Znajdowaliśmy się w szemranej uliczce, wszędzie znajdowało się pełno zbirów ojca. Nie mieliśmy szans uciec.
Aiden skupił nagle na czymś wzrok, po czym poklepał mnie w ramię. Patrzył na wielkie, kartonowe pudło. Dość duże, by zmieściło się w nim dwoje dzieci.
Skinąłem głową, po czym obaj schowaliśmy się w pudle. Obserwowaliśmy, jak ojciec wychodzi ze swojej kryjówki i rozgląda się z niepokojem w oczach.
— Chłopcy? — zawołał, a gdy nie usłyszał odpowiedzi, jego wzrok się zmienił. Stał się nie tyle zaniepokojony, ile wściekły. — A to małe łobuzy. Jak ja was znajdę?! — Odwrócił się ponownie, wysuwając głowę za drzwi kryjówki. — Wyłazić, sfora. Młodzi gdzieś uciekli. Macie je znaleźć, inaczej, cała grupa będzie głodować przez tydzień.
Z budynku wybiegła grupa około siedmiu mężczyzn w grubych, czarnych marynarkach. Ruszyła śladami ojca. Poczułem dreszcze, a patrząc na Aidena, zdałem sobie sprawę z tego, że mój brat również się boi.
— Spokojnie — szepnąłem, przytulając go. — Uciekniemy im.
— Andrew, musisz o tym usłyszeć — krzyknął Aiden, biegnąc w moim kierunku. — Dostałem misję!
— To wspaniale! — Ucieszyłem się, ze szczęścia brata. — Na czym polega?
Aiden spuścił ze skruchą wzrok.
— Wiesz, to tajemnica, nie mogę ci powiedzieć — mruknął, a ja poklepałem go po ramieniu.
— Grunt, że idziesz wypełniać misję. Będziesz bohaterem — uśmiechnąłem się.
Ponownie spojrzałem w oczy brata i ujrzałem w nich coś, czego nie chciałem zobaczyć. Wątpliwości. Wzdrygnąłem się.
— Boisz się — zauważyłem.
— Nie, ja… — zaczął Aiden, ale ja mu przerwałem.
— Sam bałbym się przed swoją pierwszą misją. Każdy się boi — spojrzałem mu w oczy. — Prawdziwą odwagą nie jest apatia wobec strachu. Niewiele się to różni od głupoty. Prawdziwą odwagą jest dążenie do celu, mimo strachu.
Aiden uniósł wzrok, uśmiechając się.
— Dzięki Andrew. Już mi lepiej — spojrzał w kierunku naszego domku. — Lepiej zacznę się pakować. Zobaczę, co może być mi potrzebne. Wyruszam już jutro.
Patrzyłem, jak biegnie do domku, czując zarówno dumę, jak i strach, jaki los czeka mojego brata.
— Powodzenia Aiden — powiedziałem, mimo że chłopak już mnie nie słyszał.
[745 słów: Andrew otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz