LATO
Jak na dziecko Tyche, Blanche ostatnimi czasy miała dołująco wręcz niewiele szczęścia. I tym razem jej błagalne manifestacje zdały się na nic. Być może była to kwestia złego sformułowania? Słyszała kiedyś (co prawda od zwykłego śmiertelnika, który jednak ogromnie pasjonował się wszelkimi zagadnieniami związanymi z mistycyzmem i, jak zdawało się pannie Lemieux, mógł prawdopodobnie widzieć przez Mgłę), że tego typu afirmacje działały lepiej, gdy używało się w nich czasu przeszłego.
No, w każdym razie po prostu dupa blada z tego wyszła, ale przynajmniej miała jakiś kolejny trop.
— Dziecko Marsa? — mruknęła, a kawa nijak nie pomagała na senną mgłę, która otaczała jej umysł.
Kofeina nigdy na nią nie działała tak, jak powinna. Z jednej strony wiedziała, że była to konsekwencja typowego dla półbogów ADHD, z drugiej oczekiwała czegoś, czegokolwiek od losu za picie tej siekiery, która w tym lokalu nie była nawet szczególnie dobra. W tym przypadku odpowiedzialność za swą senność mogła też choć częściowo przerzucić na konto siedzącej naprzeciwko niej kobiety. Lana zawsze miała na nią taki efekt, częściowo uspokajający, częściowo usypiający. Jedni powiedzieliby, że to pewnie sprawka jej pochodzących od Somnusa cech, inni, że był to dowód, że Blanche w jakiś sposób czuła się przy niej bezpiecznie. Biała mogła tylko westchnąć, wiedząc, że w innej rzeczywistości mogłaby czuć się tak codziennie i tworzyć z panną Wilson całkiem zgraną parę.
— Wilk to święte zwierzę Marsa. Zdarza się, że w ramach błogosławieństwa daruje on umiejętność zmiany w niego niektórym swoim potomkom. Pamiętasz Florence, znajomą z kohorty, o której ci czasem opowiadałam?
— Pamiętam. Została centurionem, a potem prawie pretorem, ale mocno oberwało jej się w walce z wilkołakami. Nie była już w stanie sprawnie się poruszać, walczyć i, w konsekwencji, objąć tak ważnego stanowiska. Przykra historia.
— Uratowała tamtego dnia wiele ludzi. Kilka z ran, które odniosła, przyjęła na siebie, własną piersią zasłaniając najmłodszych obozowiczów in probatio. Mars docenił to i pobłogosławił ją właśnie tą umiejętnością. Jako wilk było jej znacznie łatwiej się poruszać niż jako człowiek.
— No dobrze, ale wątpię, że to była Florence. Nie wspominałaś, że wyjechała gdzieś na drugi koniec świata?
— Nie do końca. Zaszyła się gdzieś w głuszy, właśnie jako wilk, i słuch po niej zaginął — sprostowała Lana, odkładając na stół z cichym brzdękiem kubek po swej herbacie.
— Czyli nadal śmiem wątpić, że mogła kręcić się gdzieś po Bronxie. A tego typu błogosławieństwa pewnie nie zdarzają się zbyt często, co?
— Masz rację, to dość rzadka sprawa. Żaden bóg nie trzaska błogosławieństwami na prawo i lewo. Za moich czasów zdarzyło się to tylko raz. Słyszałam o kilku takich sytuacjach z przeszłości, ale ci ludzie już pewnie poumierali, albo są staruszkami, więc pewnie nie mieliby po co nawiedzać małych dziewczynek. No, chyba że to kwestia ich pojebania i powinni zostać wsadzeni za kratki.
— Czyli jestem w kropce? — westchnęła Blanche i przełknęła ostatni łyk stygnącej już kawy.
— Niezupełnie. Jakiś czas temu obiła mi się o uszy w miarę świeża plotka z obozu. Jakiś syn Marsa zdobył posadę pretora i właśnie za to udało mu się zgarnąć błogosławieństwo tatusia.
— Czyli teraz mam się uganiać za jakimś dzieciakiem?
— Nastolatkiem.
— Jeden pies. Czy, w tym przypadku, wilk — mruknęła, pocierając dyskretnie skroń, w której czuła ucisk zbliżającej się migreny.
— A masz coś lepszego do roboty? — Uniosła brew.
— Nie. No dobra, czyli wygląda na to, że teraz czeka mnie wycieczka do Obozu Jupiter — rzekła z udawanym entuzjazmem.
— Nie mówię, że to ten młody, ale nawet jeśli to nie on, to może będzie miał lepsze informacje ode mnie w temacie swojego rodzeństwa z błogosławieństwem. O ile w ogóle z tym mamy do czynienia. Przepraszam, Blanche, naprawdę nie mam co do tego pewności — dodała, gdy zapłaciły już i zbierały się do wyjścia.
— No coś ty, nie przepraszaj! Naprawdę bardzo mi pomogłaś. Gdyby nie ty, kręciłabym się w kółko, a teraz mam przynajmniej jakiś trop. Powinnam zresztą poszerzyć swoją wiedzę na temat bogów i półbogów z twojej strony podwórka. To nigdy nie była moja mocna strona. Ale teraz, jeśli Grace do nich należy to… — urwała w środku zdania, widząc wyraz twarzy Lany.
— Przywiązałaś się do tej młodej — zauważyła. Najgorsze jednak nie było samo to zdanie, a ton, którym je wypowiedziała, taki, jak gdyby przytaczała coś najbardziej oczywistego i normalnego na świecie. — To dobrze — Uśmiechnęła się delikatnie, choć w jej oczach dostrzec można było coś, co Blanche zdawało się być smutkiem.
— Daj spokój, to przecież nie ma znaczenia. Muszę po prostu dowiedzieć się, kim jest i bezpiecznie zaprowadzić ją do obozu, jeśli tego wymaga jej pochodzenie. Wtedy najprawdopodobniej nasze ścieżki się rozejdą.
Chciała jak najszybciej ukrócić tę rozmowę, która niebezpiecznie przeszła na stronę uczuć. Panna Lemieux nienawidziła rozmawiać o uczuciach, zwłaszcza tych swoich. Podziękowała więc Lanie jeszcze raz i oznajmiwszy, że nie chce tracić czasu, pożegnała się z nią.
By nie być gołosłowną, do własnego domu wróciła jedynie na chwilę i niedługo później znalazła się w Obozie Herosów. Potem wystarczyło już tylko przejść przez Labirynt i jakoś wytłumaczyć się Terminusowi, w jakim celu przybywa do Obozu Jupiter (gdzieś w trakcie tego ostatniego niestety tracąc swą przypinkę, która najwyraźniej spodobała się małej dziewczynce towarzyszącej posągowi).
Kolejnym punktem programu było zaś odszukanie pretora.
[840 słów: Blanche otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia, +10 za zlecenie]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz