TW: PRÓBA MORDERSTWA
Nie w moich zamiarach było Cię zabić, słodka Wando.
Gdybym powiedzieć miał proste przepraszam, wolałbym ułożyć wiersz pożegnalny, który przeczytałbym na twym pogrzebie, lekko zgniatając kartkę dłońmi poplamionymi w twojej wiśniowej krwi.
Równie dobrze możesz wyrwać moje serce, Wando
i ofiarować je Hadesowi, by jego dusza mogła spotkać się z ciałem.
— Wando? — Nieciężko było go usłyszeć z drugiego końca korytarza. Towarzyszyły mu z resztą skrzypiące drzwi i nutka samotności, która stała się częścią tej budowli. Nikt tu zwykle nie bywał i nikt się nikogo tu nie spodziewał, zapowiedział dlatego Colin to spotkanie przed godzinę. Pot spływał z czoła, gdy wyobrażał sobie on limbę próchniejącą spoczywającą obok krzaku róży. Gdy jest się ludzką rośliną, limbą lub różą piękna, likwidować się powinno wszystkie chwasty, by nie umrzeć samemu. Czy tak nie nakazuje botanika i czy tak nie jest słusznie?
Jednak chwast go objął, zanim cokolwiek zdążył powiedzieć, zabierając jego zdrowy rozsądek i własną wolę. Próbowała go zwieść od swych decyzji i udowodnić, że to nie ona uśmierciła Damiena, kwiat sąsiedni, by uśmiercić i jego.
— Nie dotykaj mnie. — odepchnął ją od siebie lekko i pochwycił dziewczę za ramiona, przymrużając złowrogo oczy. — Brzydzę się tobą. Dlaczego nie mogłaś z nim tam zostać, tylko musiałaś zrobić mi coś takiego? — zamilknął. Oboje zamilknęli. Czekał on na odpowiedź, ale wydawało się, że ona nie chciała nic mówić. Nie miała w końcu co powiedzieć.
— Kurwa mać. Ty, ty jesteś po prostu jakaś pierdolnięta. — przełknął ślinę i począł prowadzić Wandę, popychając ją, w stronę ściany, co chwilę próbując coś ze swoich ust wyrzucić. Z rozczarowaniem powalił dziewczynę na dół i przykucnął nad nią, wciąż szczując ją wzrokiem pełnym nienawiści i obrzydzenia. Wydawało się, że on nie spał kilka dni. Drżała lekko jego górna powieka wraz z rytmem bicia serca. Szybciej i szybciej, gdy dłoń posuwał do kieszeni. — Wando, to frustrujące, wręcz męczące. Nie dajesz mi spać po nocach. Zobacz, ile ja myślę o tobie. To już obsesja. To twoja wina. —
Ze swojej kieszeni wynurzył nóż — nóż dzisiaj wyostrzony, dosyć długi, szeroki, którym bez problemu mógłby wyrżnąć jej serce i oddać je wraz z ciałem w zamian za swojego kochanka. O, bogowie! Znienawidziłby on go przecie! Jednak on nie robił tego dla Lermana, lecz dla samolubnego, cholernego poczucia spełnienia. Doszły do niego jego samolubne motywy, jednak nie zaprzestał nadal. Już ruszał do zamachu, silnie swoją dłonią obejmując drewnianą rączkę i z lekka obstawiając już, czy w serce trafi.
Obejrzał jej twarz i powstrzymał się na chwilkę, marszcząc brwi. — Nie płacz, kurwa!
Kurwa.
Ja nie potrafię... przestań płakać, bo ja przez Ciebie kurwa nie potrafię! To twoja wina! — Cały pobladł i w dłoniach stracił siły, wypuszczając nóż ze swojej ręki. Nie rozumiejąc, dlaczego, odsunął się i czołem stuknął się z ziemią, obejmując jej zimne kostki. Ucałował jej stopy i począł płakać, zwąc się ciągle mordercą i wspominając w kółko, że on nie wie, co on robi, że on nie rozumie, dlaczego robi — jak odpowiedź była prosta, przecież przed chwilą wciąż o rozwiązaniu myślał.
Już nie pamiętał.
Błagał bogów o wybaczenie.
Błagał Wandę o wybaczenie.
[505 słów: Colin otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz