Idąc za Panem Przewodnikiem, z którego obecności w sumie ostatecznie była wdzięczna (bo jak inaczej zorientowałaby się, gdzie co jest?), rozglądała się dookoła. Zarówno dlatego, że wzięła sobie do serca przestrogę Lucasa o możliwym zgubieniu się w tym miejscu, jak i dlatego, że chciała chłonąć tę cudną przyrodę całą sobą. Kochała takie klimaty. Kochała lasy, kochała drzewa, kochała też mech. Tak więc, gdy przechodzili obok okazałej brzozy, nie mogła się powstrzymać, aby nie przejechać palcami po jej gładkim, czarno-białym pniu. Wiatr szumiał wśród liści, mówiąc dwójce herosów, że wiosna już dawno przyszła, a teraz będzie tylko cieplej. I lepiej. Truskawki urosną większe… Właśnie. Eleanor nie do końca rozumiała, o co chodziło z tymi owocami. Tak więc jej myśl szybko przekształciła się w mimowolnie zadane pytanie:
– Dlaczego akurat truskawki? – mogło się to wydawać dla chłopaka trochę wyjęte z kontekstu…
Takie też chyba było, bo jego odpowiedź opatrzona była na końcu małym, niewerbalnym znakiem zapytania, który dziewczyna albo tam usłyszała, albo go sobie bezwiednie dorobiła.
– Dlaczego akurat ten owoc czy dlaczego w ogóle hodowla? – spytał Lucas, nie wiedząc, o co dokładniej chodzi Hiszpance.
– Wszystko – rzekła krótko – opowiedz mi wszystko.
Zatrzymali się na chwilę przy wiekowym już na pewno, rozłożystym dębie, którego dwa główne konary utworzyły coś w rodzaju półkolistej ławeczki. Dziewczyna, zachwycona tym naturalnym tworem, zaproponowała chwilę odpoczynku.
Nie, nie była zmęczona, po prostu przyroda tego miejsca, choć wciąż nie umiała poczuć się w Obozie Herosów jak w domu, zachwycała ją. Po chwili więc siedzieli obok siebie na drzewie. Eleanor radośnie majtała nogami. Dbała jednak przy tym oto, aby nie uderzać ani w pień, ani w nogi Lucasa. Nie chciała sprawiać bólu towarzyszowi, a nie miała również w zamiarze niszczenia drzewa... Wzięła głęboki oddech, wciągając łapczywie świeże, wiosenne powietrze, nie tak zimne, jak zimowe, ale też nie tak duszne, jak letnie. Według niej — idealne. Rzuciła Lucasowi pełne żądzy wiedzy spojrzenie. Ten uśmiechnął się, widząc jej ciekawość.
– Truskawki – odchrząknął teatralnie i zaczął od sprawy, o którą Eleanor się pytała z największym zaintrygowaniem – hodujemy je. Nie wiem czemu akurat tak — odkąd tu trafiłem, a było to parę ładnych lat temu, sprzedajemy je, jak wyrosną. Nawet zimą.
– A-ale jak…? – w to właśnie Hiszpanka nie mogła uwierzyć najbardziej. Jak zimą? Jak w tym mrozie? Jak w tych niekorzystnych warunkach, wśród zawiei i wszechobecnego chłodu?
– Nie wszystko jest tu takie jak na zewnątrz… – odpowiedź chłopaka była krótka i nie tłumaczyła za wiele. Dziewczyna uznała jednak, że musi na razie przyjąć to do wiadomości, że będzie musiała odzwyczaić się od normalnych, ludzkich zasad świata, zanim zacznie uczyć się świata na nowo.
– Wiesz… – Eleanor zabrała głos, nie chcąc, aby rozmowę zastąpiła głucha cisza – Obóz Herosów to takie dziwne miejsce… Nie wiem, czy kiedykolwiek poczuję się tu normalnie… – westchnęła, unosząc wzrok ku bezchmurnemu niebu. Wydawałoby się, że powiedziała już wszystko, co miała, po chwili dodała jednak pospiesznie – Nie zrozum źle, po prostu dopiero co dowiedziałam się, że to wszystko, czego uczyłam się na historii, to prawda.
– Rozumiem – o dziwo, co ucieszyło dziewczynę, Lucas wcale nie odebrał jej słów jako dziwne czy obrażające obóz – na pewno w końcu przywykniesz – starał się ją pocieszyć – a ja ci w tym pomogę.
W tym momencie oboje się zaśmiali. Trwało to aż do momentu, gdy Hiszpanka niespodziewanie kichnęła. Równocześnie czarny punkcik przeleciał z niewiarygodną prędkością z jej nosa w kierunku podłoża. Cóż, sprawcą całego zamieszania była mała muszka, która nie wiadomo czemu wleciała tam, a nie gdzie indziej. Eleanor posłała chłopakowi zakłopotane spojrzenie.
– Wybacz…
– Nic nie szkodzi – uśmiechnął się łagodnie – zdarza się.
Dziewczynie wydawało się w pewnych momentach, że pokazywała się jako nietaktowna i niezbyt obeznana, ale najwidoczniej Szwedowi to nie przeszkadzało. Jak dobrze, że trafiła akurat na tak dobrą duszę… W Obozie Herosów znajdowały się pewnie jeszcze różne inne, bardziej mroczne i niebezpieczne typy, z którymi ona najpewniej nie chciałaby mieć do czynienia. Ciekawe czy Lucas odziedziczył wrodzoną dobroć i empatię po boskim rodzicu… Tak ją to intrygowało, że aż musiała zapytać:
– Ty… Hm… Jesteś już uznany, prawda? – spytała dla bezpieczeństwa – czyim synem jesteś?
Spojrzała na niego wzrokiem tak ciekawym, ale jednocześnie pełnym uwagi, że chłopak nie miał wyjścia — musiał odpowiedzieć.
– No… Hm… – miała wrażenie, że lekko się krępuje – Ateny… Może tego po mnie nie widać, ale… – zaczął się pospiesznie usprawiedliwiać, lecz Eleanor łagodnie go uciszyła.
– Widać, nie martw się o to. Po prostu każdemu czasem odbija. Jest to wręcz konieczne, abyśmy nie stali się nudnymi posągami.
Hiszpance rozmawiało się z nim bardzo przyjemnie. Nie spodziewała się, że nawiąże z Lucasem aż tak dobry kontakt przez tak krótki czas. Widocznie oboje mieli tę umiejętność zjednywania sobie ludzi…
– Wiesz… – odezwała się w pewnym momencie nieco poważniejszym tonem niż dotychczas – w domku Hermesiaków jest nawet przyjemnie. Gdybym miała okazać się córką jakiegoś boga w stylu „och i ach”, wolałabym w ogóle nie zostać uznana…
Słowa te wypowiedziała cicho, a końcówkę dodała niemal szeptem… Nie wyobrażała sobie, jak byłaby w stanie żyć, jeśli jej boskim rodzicem byłby ktoś, kogo natura jest sprzeczna z jej ideałami. Hiszpanka czuła wolność w swoich skrzydłach i obawiała się, że nagły przypadek — zwany uznaniem — mógłby jej to odebrać.
– Moją matką jest jakaś bogini. A mało która „normalna kobieta” nie lubi — jak ja — błyskotek, paznokci, makijażu i innych takich dupereli. Podejrzewam, że wśród Olimpijczyków jest podobnie…
◇──◆──◇──◆
[865 słów: Eleanor otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz