środa, 23 lipca 2025

Od Ishy CD Dantego — „The less I know the better"

Poprzednie opowiadanie

LATO

Z każdą mijającą sekundą Isha coraz poważniej zaczynała się zastanawiać, czy przypadkiem nie utknęła w jakimś pieprzonym talk-show, którego nikt nie ogląda z własnej woli, ale leci w tle w kuchni o trzeciej nad ranem, gdy próbujesz podgrzać zupę instant po ciężkim dniu i chcesz zapomnieć, że w ogóle istniejesz. Albo w jakimś absurdalnym serialu komediowym, gdzie wszystko jest przerysowane, a sztuczny śmiech publiczności włącza się co dwadzieścia sekund - niezależnie od tego, czy wydarzyło się coś zabawnego, czy właśnie bohaterka walczy o życie emocjonalne.
Bo o ile jeszcze była w stanie zrozumieć troskę o gołębia (Pedro, swoją drogą, miał się wręcz wyśmienicie) to wszystko inne zaczynało przybierać formę kiepskiego żartu twojego starego. Gołąb o dziwo, paplał coś pod nosem niemal bez przerwy. Isha nie była pewna, co dokładnie mówił, bo jednak nie rozumiała jego języka, tak umiała rozpoznać jedno - ton starej, zgryźliwej babci, która wie, że ma rację i nie zawaha się cię nią okładać… najchętniej laską po kostkach. Pedro ewidentnie miał osobowość.
Ale to jeszcze pół biedy. Prawdziwy problem zaczął się wtedy, gdy to całe zamieszanie przestało wyglądać na zwykłą, niegroźną troskę o zwierzę, a zaczęło ocierać się o coś, co mogłaby określić mianem delikatnego, aczkolwiek ewidentnego… stalkingu. Gdy ktoś kolejny raz spawnuje się w twoim życiu, mimo wyraźnego zaznaczenia, że z jegomościem kontaktu mieć nie chcesz - no to sorry, ale coś tu nie gra. Isha westchnęła ciężko, przecierając twarz dłońmi. Była zmęczona, sfrustrowana i… trochę rozbawiona tą całą absurdalną sytuacją. Ale nie mogła się oprzeć myśli, że gdzieś, na granicy zdrowego rozsądku i obsesji, wydarzyło się coś, co powinno ją martwić.
No a teraz… zemdlał.
Dante po prostu zemdlał - jak gdyby nigdy nic, jakby takie rzeczy działy się na porządku dziennym. Oczywiście wcześniej musiał jeszcze na nią wpaść, przewracając połowę sterty kartonów i niemal łamiąc jej stopę w butach, które nawet nie były jej własne bo “zapewniane przez firmę”. Jego twarz wyrażała czyste przerażenie, jakby właśnie zobaczył ducha albo przestraszył się własnego cienia. A teraz? Leżał rozciągnięty na ziemi jak jakiś chlejus z rozrzuconymi ramionami, zmarszczonym czołem i głębokim westchnieniem, które ucichło równie szybko, jak jego świadomość. Isha westchnęła ciężko, unosząc brwi z absolutną rezygnacją, po czym kopnęła go w nogę (nawet nie kłopocząc się, by zrobić to lekko) by sprawdzić reakcję. Nic. Zero. Null. Chuj. Dante był jak ten wątpliwej jakości piesek sprzedawany na targu, którego położysz na boku i przestaje się ruszać.
— Serio? — mruknęła do siebie, patrząc na jego bezwładne ciało leżące między kartonami z nowymi pluszakami, wypełnieniem oraz słodkimi ubrankami dla miśków. — To już nawet nie jest żart. To jakieś kurwa, czyste nieporozumienie — czy była wściekła? Oczywiście, że była! Ostatnie, czego teraz potrzebowała, to dzwonić po policję albo karetkę i tłumaczyć się, że jakiś dorosły facet stracił przytomność w jej obecności, bo prawdopodobnie czegoś się przestraszył. Oczami wyobraźni już widziała minę swojej szefowej, która przegląda nagrania z monitoringu. No jak po tym nie wywali jej na zbity pysk, to chyba będzie mogła zagrać w jakąś loterię.
— No weź, Dante, nie rób mi tego... — jęknęła i przyklękła obok niego, teatralnie przewracając oczami. — Jak mnie przez ciebie wywalą z tej roboty, to przysięgam, że własnoręcznie urżnę ci łeb.
Nie poruszył się.
Isha poklepała go po policzku. Raz. Dwa. Trzy. W końcu westchnęła, przysuwając twarz bliżej jego.
— Oddychasz? — spytała półgłosem, jakby bała się odpowiedzi, że jednak okłada tutaj nieboszczyka, który powoli sobie stygnie. Odetchnęła jednak z ulgą, gdy usłyszała cichy, wymuszony jęk i coś, co brzmiało jak „czy dzisiaj środa”. Uśmiechnęła się krzywo, przynajmniej nie miała denata na sklepie, jeden problem mniej.
— Aha. Jednak żyjesz.
Nie, żeby skakała z radości, jednak to była jedyna pozytywna rzecz w całej tej chorej sytuacji, która z każdą mijającą sekundą przypominała kabaret jakości wątpliwej. Isha westchnęła ciężko, opierając się biodrem o ścianę, jakby to miało dać jej siłę do przetrwania kolejnych pięciu minut. Spojrzała na Dantego, leżącego jak długi między kartonami z nową dostawą pluszowych miśków, i przez chwilę... przez bardzo krótką chwilę, rozważała po prostu wywalenie go za drzwi ewakuacyjne i pozostawienie samego sobie. Porzuciła jednak ten pomysł bardzo szybko, sumienie by jej nie pozwoliło. Innym pomysłem było schować tego idiotę na zapleczu, aż roboty nie skończy.
No bo tak teoretycznie… gdyby go tak... przykryć? Kocem. Albo, nie wiem, plandeką, przecież zawsze jakaś się wala gdzieś na zapleczu. Tak tylko na chwilę. Schować go za kartony. Na spokojnie pójść do pracy, odbębnić zmianę, zrobić inwentaryzację misiów z uśmiechem przyszytym do twarzy, a potem wrócić i wyciągnąć jego cielsko. Ktoś by się zorientował? Mało prawdopodobne. Nikt tu nie zagląda poza nią, a jeśli nawet, to zastawi go kartonami i nikt go nie zobaczy. Dział BHP byłby zachwycony.
Zerknęła na zegar wiszący na ścianie. Miała dokładnie dwie pieprzone godziny do końca zmiany. Potem mogła sobie pozwolić na breakdown emocjonalny, próbę morderstwa a może na flaszkę zimnego piwa.
Ale teraz? Teraz miała Dantego leżącego na zapleczu, kartony, które miała uprzątnąć, i tłum klientów-idiotów z dzieciakami, które tłoczyły się przy ladzie, żeby ich nowiutkie misie powiedziały „Kocham cię, mamo” albo „Jestem dzielnym strażakiem”.
— Naprawdę, stary — mruknęła w jego stronę, przysuwając się odrobinę i kopiąc go w stopę, by sprawdzić, czy znowu nie zasnął. — Gdybyś musiał wybrać moment, żeby zjechać z tego świata, to ten jest wyjątkowo z dupy.
Za te przestawianie kartonów, jej plecy zdecydowanie wykrzyczą soczyste “dziękuję” dnia kolejnego, kiedy będzie czuła się tak, jakby ktoś poskładał ją niczym fotel plażowy i to w nie takim kontekście, jakby chciała. W końcu jednak - ustawiła te zakichane kartony a Dante został okryty starą plandeką z wielkim, czerwonym napisem “WYPRZEDAŻ”, którą musiała specjalnie wytrzepać z kurzu. Obok niego postawiła butelkę z wodą i jakieś czekoladki, które leżały na socjalnym dłużej, niż powinny.
— Wrócę za dwie godziny. Spróbuj nie umrzeć, nie rób też niczego głupiego — mruknęła bardziej do siebie, aniżeli do mężczyzny, utwierdzając się w słuszności swojego planu. Przecież w teorii powinien się udać, bez żadnych problemów. No, właśnie, w teorii.
Westchnęła po raz dziesiąty tego poranka. Wyprostowała się, słysząc jak coś strzela w jej biednym kręgosłupie, poprawiła firmową bluzę z logo niedźwiadka i ruszyła w stronę sali sprzedaży.

 Dante?
──── 
[1002 słowa: Isha otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz