czwartek, 10 lipca 2025

Od Arnara do Dahlii — „Kaktukonie??? bardzo śmieszne naprawdę brawo"

Krok za krokiem, powoli i w pełnym skupieniu, idzie ulicą ze wzrokiem wbitym w chodnik, albo raczej w swoje buty, obserwując wszystkie najmniejsze niedoskonałości, to, jak sznurówki podskakują przy każdym jego kroku, a guma podeszwy okleja się od materiału na bokach, gdy zgina stopy. Fascynujące. Naprawdę… bardzo… fascynujące.
Tę taktykę (o ile to można nazwać jakąkolwiek taktyką) obmyśliło parę dni temu. Prosty sposób na to, by eliminować wszystkie… znajdujące się wokół niego rozpraszacze, wszelkie nieprzyjemne widoki, które mogłyby oddalić go od dojścia do pracy. Nic tak nie odwodzi go od całego dnia spędzonego w pogrążonym w wiecznym chaosie i hałasie salonie gier niż płaczące dziecko, porzucony na ziemi portfel, piekielny ogar spoglądający na niego zza rogu, czy przypadkowa roślinka o bardzo nietypowym kształcie napotkana po drodze. Żeby jeszcze bardziej nie skupiać się na bałaganie nowojorskich ulic, postanowiło liczyć kroki. Teraz doskonale wie, ile ich potrzeba, żeby mogło na spokojnie dojść do pracy swoją ulubioną trasą. Nie, żeby używało jakiejkolwiek innej, bo w końcu skoro jest ulubiona, to też najkrótsza. Zazwyczaj wracało do domu tymi dłuższymi, ale ostatnio odeszło od tego nawyku. Całkowicie bez powodu, rzecz jasna.
Jak na razie wszystko idzie wręcz wspaniale. Żadna guma nie przykleiła się do jego podeszwy, żadne dziecko nie zaczęło krzyczeć, żeby mama kupiła mu najnowszego iPhone’a, nic nadzwyczajnego jak na miejski poranek. To raczej Arnar wybija się pośród przechodniów, kompletnie ignorując jakąkolwiek etykietę chodzenia po chodniku i zmuszając innych do wymijania go, podczas gdy ono z całych sił wzbrania się od podniesienia wzroku. Ostatnio weszło w słup jakieś trzy dni temu, od tego czasu udawało mu się nie skompromitować na oczach pędzących do pracy i szkoły osób, bo wreszcie nauczyło się lokalizacji wszystkich słupów i znaków drogowych na swojej drodze. Nie dziwi się, że Lucien zaczął wyzywać go od paranoików. Powoli jego zachowanie zaczynało przechodzić ludzkie pojęcie, ale na pewno nie miało to nic wspólnego z jego stanem psychicznym, mogło by się wydawać, niestabilnym. Pytało Luciena. On też je widzi. Tylko że on uważa je za świetny żart, a nie personalny atak (wyprowadzony w Arnar bez specjalnego powodu, którego nawet ono, po wielu godzinach namysłu, nie potrafiło znaleźć) lub specjalnie wymyślona intryga, by sprawić, że Arnar uwierzy w swoją utratę zmysłów oraz rozwijającą się schizofrenię (w końcu już wchodzi w ten wiek, w którym to wszystko może się ujawniać i tak dalej, to bardzo poważny problem) i w ten sposób łatwiej będzie go wyeliminować. Kto chciałby to robić? Na to Arnar też nie potrafi jednoznacznie odpowiedzieć, ale najwyraźniej ktoś na pewno.
Gdy już jest prawie na finiszu, gdy już tylko pozostaje mu dwadzieścia kroków, żeby znaleźć się w bezpiecznym wnętrzu salonu gier, gdzie nareszcie będzie mógł spojrzeć przed siebie (pewnie przy okazji zakręci mu się w głowie), do jego uszu dociera piskliwy głosik, którego tak bardzo nie chciało usłyszeć.
— Mamusiu, patrz, jaki ładny konik!
Z jakiegoś powodu tylko to zdanie wybija się z ogólnego szumu ulicy, żeby bezpośrednio wbić się w uszy Arnar. Czy bogowie aż tak bardzo chcą uświadomić go o tym, że tak, świat ostatnio ma zamiar go męczyć? Wystarczy jedno słowo, jeden okrzyk, żeby nieprzyjemne zimno rozlało się po jego klatce piersiowej, a serce mocniej zabiło.
Po prostu to zignoruj.
Ostatnie kroki, zimny dotyk klamki. Nareszcie.
Oddycha z ulgą, bezpiecznie skrywając się na zapleczu. Zanim naciąga na siebie neonowożółtą firmową koszulkę, przez chwilę ubolewa nad całym swoim istnieniem, bo tuż przed pracą nie ma nic innego do roboty (oraz można się zastanowić, kto wolałby nie posiedzieć chwilę na ławeczce przed narzuceniem na siebie obrzydliwego uniformu). Ostatnio wykorzystuje każdą wolną chwilę na bardzo smutne rozmyślania, które ani trochę nie pomagają rozwiązać jego problemów. Coraz częściej rozważa też noszenie przy sobie sekatora albo innego sierpa, może wtedy czułoby się odrobinę bezpieczniej. 

 ***
 
Oparte o jeden z automatów, znudzonym wzrokiem obserwuje pykające na automatach dzieciaki. Czasem ktoś coś krzyknie, jeszcze rzadziej podejdzie do Arnar i go o coś zapyta albo poskarży się, że gra się zepsuła i odpadł przycisk (wtedy tymi swoimi tłustymi łapkami wciskają mu kawałek plastiku w ręce i uciekają, więc radź sobie człowieku sam i znajdź zepsuty automat pośród setki innych). Podczas przydługich momentów nic nie robienia i trzymania miotły dla niepoznaki, Arnar z całych sił próbuje utrzymać swoje powieki w górze.
Chyba że zobaczy coś ciekawego.
Dostrzegło to tylko kątem oka, początkowo nawet nie zwróciło to większej uwagi. Ot, ktoś po prostu wyćwiczył sobie technikę gry, nic wielkiego… Ale metodyczność ruchów dziewczyny pochylonej nad przyciskami i joystickiem z jakiegoś powodu przyciąga jego wzrok. Trochę patrzy jej przez ramię, trochę skupia się na jej palcach pędzących po konsoli, aż wreszcie rozumie, czemu go tak zaciekawiła. Ona po prostu oszukiwała. W kowbojskiej strzelance. Znaczy, okej, każdy ma inne upodobania, ale Arnar w życiu nie tknęłoby gry, w której zostaje uwięzione na zapętlonej animacji jazdy konnej i musi strzelać do innych jeźdźców na koniach. Okropne narzędzie tortur.
Dlaczego ostatnio wszystko w jego życiu kręci się wokół koni? Jeszcze brakuje, żeby ktoś zaczął krzyczeć “Yeeehaw”, ujeżdżając te głupie koniki na patykach. Te pluszowe monstra są jeszcze gorsze niż żywe konie, jeszcze bardziej bezdusznie wpatrujące się prosto w twoją duszę. Ale przynajmniej nie mają nóg, którymi mogłyby cię kopnąć.
Nie miało zamiaru przerywać bogom winnemu oszukiwania na marnym koniarskim automacie, ale im dłużej z ukosa zerka na nieznajomą, tym bardziej coś zaczyna mu nie pasować. Albo to tylko jego paranoiczne teorie spiskowe, które zawsze doprowadzają Luciena do śmiechu, ale, ALE, co jeśli to ona za wszystkim stoi?? Co jeśli to ona niszczy wszystkie rośliny w Nowym Jorku akurat w dzielnicy, w której ono, Arnar we własnej osobie, mieszka i w której dodatkowo pracuje? Co jeśli to ona go męczy psychicznie, żeby potem go zaatakować i zabić? Co jeśli to jakaś psychopatyczna miłośniczka koni, która ma zamiar żerować na jego strachu przez jakieś swoje chore fantazje?
Zaraz. Ono tego nie powiedziało, prawda?
Gapią się na siebie. Prosto w swoje oczy. Arnar nie ma pojęcia, co z jego myśli jakimś cudem wydostało się z jego ust.
Nagle zaczyna robić mu się gorąco. Może w tym niebieskim świetle nie widać, że się rumieni.
— My się w ogóle znamy? — Pytanie zawisa między nimi, pośród ciszy, której jakimś cudem nie zakłócają wrzaski dzieciaków (pewnie znowu rozsypały gdzieś chipsy i Arnar powinno właśnie biec tam z miotłą i szufelką).
— Yyy, czemu pytasz…? — bąka Arnar, z trudem znajdując w sobie siłę na powiedzenie czegokolwiek. Nieznane mu wcześniej ogromne zażenowanie wykręca mu wszystkie organy. Gdzie podziała się pewność siebie, którą myślało, że odziedziczyło po ojcu?
— Bo lepiej byłoby mi z myślą, że jesteś moim… dawno zapomnianym znajomym, a nie psychopatą. Który mamrocze coś o zabijaniu za moimi plecami.
Chwila ciszy.
— Nie jestem psychopatą.
Bardzo przekonujące stwierdzenie.

 Dahlia? 
──── 
[1102 słowa: Arnar otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz