poniedziałek, 28 lipca 2025

Od Sony CD Violet — „Gitara siema"

Poprzednie opowiadanie

LATO

Miejsce wygląda ładnie, przytulnie, bardzo przytulnie. Na tyle przytulnie, na ile może wyglądać wnętrze idealnie przystosowane do picia kakao ceremonialnego, urządzania hipnotyzującego koncertu kryształowych mis, wpadaniu w przedziwny taniec-uwalnianiec… No, jest to kawiarenka, w której Sony najchętniej spędziłoby cały dzień i przy okazji noc, nie zdając sobie sprawy z tego, że chyba wpadło w dziwną sektę oddającą cześć matce naturze i śpiewającą pieśni ku jej chwale, siedząc w kółku i trzymając się za ręce. (Nie jest potwierdzone, czy Sony przyszedł tutaj po raz pierwszy, a także czy przyprowadził tutaj Violet z jakiegoś innego, bardziej skomplikowanego powodu niż zwykła herbatka z dodatkiem wielu ziół na poprawę humoru i wyleczenie skrzywdzonego serca).
Po ich wejściu w pogrążonej w półmroku salce rozlega się radosny śpiew ptaków, na moment zakłócający grające w tle kołysanki. Sony ciągnie zdezorientowaną Violet do wolnego stolika i opada na matę rozłożoną na podłodze, moszcząc się w bardzo komfortowej pozycji – siadzie po turecku z idealnie wyprostowanymi plecami (czego raczej nikt się po Sony nie spodziewał, ono raczej jest człowiekiem z kręgosłupem, którego już nigdy nie uda się wyprostować) i z zamiarem wytrzymania tak przez cały pobyt tutaj. Chociaż, wyciągając wnioski z miny Violet (która nawet jeszcze nie usiadła), nie pobędą tu szczególnie długo.
— Sony…
— Mają tu przepyszną herbatę, mówię ci — przerywa dziewczynie, prawdopodobnie myśląc, że swoim entuzjastycznym szczebiotaniem trochę poprawi jej sceptyczne nastawienie do tego miejsca. Albo w ogóle nie rozumie, że Violet nie chce tutaj być, to też jest opcja. — Kakao ceremonialne to raczej nie mój smak, znaczy nie mój smak, jeśli chodzi o picie go teraz, bo wolę tak wieczorem, już przy świecach. Dzisiaj chyba organizują DJ-set, może nawet uda nam się załapać na jakieś dmuchane materace, bo w sumie to skończy się pewnie tak późno, że nie zdążymy na żaden autobus, a nie wiem, czy by ci się chciało iść do obozu na nogach, w końcu to trochę daleko. Ostatnio spałom tutaj pod stołem, nie jest tak źle, tylko czasem komuś okropnie skrzypi materac i wtedy jest tragedia, bo tylko się ruszą i już budzą wszystkich dookoła. Ale w każdym razie, tutaj jest też taka fajna szarlotka, a czasem inni przyniosą swoje jedzenie i będą się z tobą dzielić, to też jest mega fajne…
— Sony — powtarza Violet, tym razem próbując przybrać bardziej surowy ton — nie wiem, czy… Może, wiesz, poszlibyśmy gdzieś indziej…? Chodzi o to, że… że… — mamrocze pod naciskiem ogromnych, szczenięcych oczu, które wlepiły się w nią nie tylko z wyrazem kompletnego niezrozumienia, ale też nadziei, że jednak nie spartaczyło całej sprawy — nie mam ochoty na herbatę. Ani kakao. Ani nic słodkiego. Wolę… wolę ogólnie iść gdzieś… — Wykonuje nieokreślony gest dłonią, który Sony najwyraźniej rozumie lepiej, niż sama Violet. Podrywa się ze swojego miejsca, na ich twarz wraca szeroki uśmiech i tylko macha na pożegnanie stojącej za barem osobie ubranej jak kalejdoskop. (Dla Violet trochę niepokojącym jest to, że w odpowiedzi posyła Sony buziaka, ale całe to miejsce wydaje jej się trochę niepokojące).
— Dobra, to mam coś innego w głowie, coś idealnego, bo żeby iść do kawiarni, to rzeczywiście trzeba być w odpowiednim nastroju, to jest totalnie okej — mówi Sony, a Violet nie ma pewności, czy na pewno chce zobaczyć, gdzie ono ją zaciągnie. Jeżeli następny punkt ich wycieczki będzie podobnego kalibru co tamta ciemna knajpka, to… Violet chyba woli już nawet nie udawać, że ufa Sony. Ma on… specyficzne upodobania.
— Ej, a w sumie — Violet zaczyna być pod wrażeniem umiejętności Sony do nieustannego trajkotania — chcesz posłuchać takiej fajnej muzyki? Nie mam pojęcia, w jakim języku oni śpiewają, nigdy tego nie sprawdziłam, ale bardzo fajny nastrój tworzą, wiesz? W pewnym momencie śpiewają coś w stylu “peef peef peef…”, um, “who you wanna be, whoyem wanna be?”, coś takiego. Jakoś tak to brzmi. Tylko to chyba nie po angielsku.
— Nie patrzyłoś na tekst?
— I tak go nie zrozumiem. — Sony beztrosko wzrusza ramionami. — Po prostu czasem wydaje mi się, że słuchanie niezrozumiałych dla siebie dźwięków jest lepsze niż słuchanie tych zrozumiałych, bo wtedy łatwiej jest ci się skupić na tym, co robisz, a nie na tym, co ci mówią do uszu. Jak ja słucham czegoś po angielsku, to muszę rzeczywiście tylko słuchać, bo gdy dodatkowo coś robię, to zaraz się dekoncentruję i o niczym nie pamiętam. Okropne to jest, ale w takich restauracjach, co puszczają super głośną muzykę, to ja nie jestem w stanie z nikim rozmawiać. Straszne.
Violet tylko co chwilę kiwa głową (ani ona, ani Sony nie jest pewne, czy zgadza się na to całe słuchanie, czy nie), próbując przyswoić ten zdecydowanie zbyt szybko wypowiadany monolog, który zlewa się z dźwiękami miasta i przez to staje się jeszcze bardziej niezrozumiałym bełkotem.
— Jesteśmy! — głośno oznajmia Sony, prawie podskakując z radości. — Ja stawiam bilety, więc się w ogóle nie martw! Musimy iść na koło młyńskie, może jest na początku trochę nudne, ale na samej górze? Świetnie jest, mówię ci. I karuzele, tak, karuzele! Ogólnie najlepiej wszystko, co się kręci…
Kolorowy łuk rozciąga się nad wejściem do wesołego miasteczka, przy wejściu już widać stoiska z kolorową watą cukrową i napełnionymi helem balonami w kształtach postaci z kreskówek… Gdzieś płacze dziecko, inne krzyczy do mamy, że chce lody teraz i natychmiast, po drugiej stronie placyku jakiś ojciec liczy pieniądze w portfelu, próbując zbić na tyle dużo butelek, żeby wygrać ogromnego misia dla swojej córeczki. Od wszechobecnego harmidru głowa zaczyna boleć już przy kasach biletowych, nie mówiąc już o bólu spowodowanym ceną tych wszystkich biletów…
Nieważne, ale to wszystko nieważne! Sony grzecznie ustawia się w kolejce za jakąś rodziną, która bardzo usilnie próbuje przekonać kasjerkę, że ich dziecko zdecydowanie jest dzieckiem i tak, ma poniżej piętnastu lat, nie widać? Po co tutaj jakieś dokumenty… na co robić zamieszanie… i tak, dobrze wiedzą, że bilet rodzinny będzie tylko pięć dolarów tańszy.
Może jednak zatrzymanie się na jakiejś ławeczce w parku i posłuchanie niezrozumiałej dla siebie muzyki jest lepszym pomysłem…? Chociaż, koło młyńskie… przecież to jest aż zbyt idealne! Do czego idealne, tego Sony już nie wie, ale jej humor zdecydowanie by się od razu poprawił, gdyby ktoś zabrał ją do wesołego miasteczka. Proste działanie! A to, co dla niej jest przyjemnością, na pewno musi być przyjemnością też dla innych, nieprawda?

Violet?
────
[1018 słów: Sony otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz