LATO
Zdążył prawie zapomnieć. Prawie to kluczowe słowo, bo wszystko przepadło z dniem i godziną, kiedy Edgar znowu postawił swoją nogę w nowojorskim barze. Tym, w którym pracował Artem i tym samym, gdzie ktoś (a raczej coś) zamordowało nastolatka.
Teraz zamieszany w sprawę Artem nie mógł sobie ot tak zniknąć. Nie w momencie, kiedy Edgar został odsunięty od sprawy i zagrażał tym samym nie tylko sobie, ale także byłemu przyjacielowi. Nie chciał być na nowo osądzany za coś, czego nie zrobił, a wiedział, że zwykła (ludzka) policja nie dojdzie do mordercy, którym jest najprawdopodobniej mityczny potwór. Jak w jakichś bajkach o superbohaterach, w których cywile oglądają walki powietrzne między dwoma szalonymi typami z supermocami.
Artem siedział przed otwartym laptopem i włączoną wyszukiwarką. Chciał wkraść się do danych policyjnych, ale jeszcze nie wiedział, od której strony powinien się za to zabrać; bo nawet jeśli potrafił obsłużyć różne skomplikowane programy, to policja nie powinna nakładać słabych zabezpieczeń na swoje akta.
Westchnął i odjechał od stolika na obrotowym krześle. Na biurku leżał telefon, który od godziny milczał, a kontaktował się wcześniej z Edgarem. Chciał dowiedzieć się czegoś więcej, ale najwyraźniej zawieszony policjant uznał sprawę na razie za zamknięta. Albo nie mógł uwierzyć, że sprawcą rzeczywiście może być potwór.
Koło trzeciej w nocy dotąd cicho, spoczywający na biurku, telefon zawibrował. Artem zerknął zmęczony na wyświetlacz i podniósł urządzenie natychmiast, kiedy zobaczył, że to wiadomość od Edgara. Spędził jakieś trzy godziny nad policyjną bazą danych i nie mógł przełamać zabezpieczeń.
Edgar poprosił, żeby wyszedł z domu. Tak po prostu. Bez wyjaśnień ani bez niepotrzebnego rozpisywania się. Chociaż brzmiało to, jak rozkaz (albo błaganie, o tej godzinie Artem już nie potrafił stwierdzić), Artem wstał i wyszedł, zabierając jedynie kluczki do motocykla i czapkę z daszkiem.
— No i? — zapytał wprost, kiedy zauważył stojącego pod latarnią Edgara. Pomarańczowe światło oświetlało nieśmiało jego nijaką posturę.
— Włamywałeś się kiedyś gdzieś?
— Może — odpowiedział. — Mógłbyś mi powiedzieć, co planujesz.
Podszedł bliżej, prosto w światło samotnej latarni, przy której stał nieruchomo Edgar. W tych okolicach mało kto wychodził na dwór nocą, więc ich rozmowa poniekąd dalej działała na zasadzie prywatnej pogawędki, której nikt nie podsłucha.
— Potrzebuję aktów w tej sprawie. — Podciągnął niesfornie opadające rękawy białej koszuli. — Akta są w biurze. W moim biurze.
— Nie masz kluczy?
— To jest właśnie główny problem. — Uśmiechnął się głupio. — Potrzebuję cię.
— Tak, domyśliłem się po tym, jak kazałeś mi wyjść z domu o trzeciej w nocy — prychnął. — Chcesz się włamać do swojego biura, tak? To lepiej się pospieszmy, bo zaraz zrobi się jasno i będziesz mógł co najwyżej wykraść wodę ze sklepu obok.
Poszedł po motocykl, nawet nie patrząc, czy Edgar za nim podąża. Wystarczało mu nieznośne wrażenie, że ktoś patrzy głodnym wzrokiem na jego plecy, jakby planował właśnie morderstwo. A może właśnie tak było? Może Edgar planował morderstwo Artema, ale też i swoje, skoro żachnął się na pomysł wkradnięcia do policyjnego biura?
Stanęli przed niewielkim szarym budynkiem. Jego budowla nie wskazywała ani na komisariat, ani na policyjne biuro. Artem w życiu nie spodziewałby się, że coś, co przypomina wyglądem trzypiętrowy sklep spożywczy, służy tutejszej policji za biuro.
Edgar poklepał się po kieszeniach, jakby raz jeszcze sprawdzał, czy na pewno nie ma kluczy, po czym uśmiechnął się do Artema.
— Jak zamierzasz wejść, Artem?
Głupie pytanie już zapachniało Artemowi wolą Edgara do konkurowania w nawet błahej sprawie. Szczególnie w takiej, w której mógł wygrać z palcem w dupie, bo przecież nie byli sobie równi. Człowiek przeciwko czemuś, co odziedziczyło nadnaturalne zdolności po ojcu, którego nawet nie widać gołym okiem.
— Chcesz użyć tych swoich głupich umiejętności, co? Chyba mnie nie doceniasz, debilu. — Uśmiechnął się prowokująco.
— Zawsze ciebie doceniałem.
— Nigdy nie w momentach, kiedy w grę wchodziło twoje pochodzenie. — Przewrócił oczami. — Podaj mi piętro i numer pokoju.
— Trzecie piętro, pokój 25.
— Tyle masz sekund.
— Hm?
— Żeby tam wejść, panie półbogu.
Artem nie czekał, aż Edgar załapie, co do niego powiedział. Pobiegł na tyły budynku, gdzie ustawione zostały duże śmietniki i zaczął się na nie wdrapywać. Wejście na trzecie piętro stanowiło wyzwanie, ale nie było czymś nieosiągalnym. Szczególnie że po boku zostawiono zardzewiałą, przeciwpożarową drabinę.
Metal zaskrzypiał ostrzegawczo pod ciężarem mężczyzny, kiedy ten postawił pierwszą nogę na najniższym szczeblu. Nie wyglądało to ani bezpiecznie, ani stabilnie, ale w grę wchodził ta głupia chęć wygrania z kimś, kto nie był nawet człowiekiem.
Wspiął się na ostatnie piętro i przy pomocy kamienia, którego wcześniej zabrał spod śmietnika, wybił okno prowadzące na wąski korytarz.
Ostrożnie przeszedł z trzeszczącej drabiny na parapet okna i unikając ostrych krawędzi po stłuczonym szkle, wpadł do środka.
— Kurwa — westchnął, widząc cień Edgara na tym samym korytarzu. — Kiedyś z tobą wygram.
Policjant wyszedł zza rogu i uśmiechem wskazał na pierwsze drzwi po lewej. Dwadzieścia pięć.
— Edgar, powiedz mi, do czego ja ci byłem potrzebny? — zapytał, idąc za byłym przyjacielem, który otworzył wskazane wcześniej drzwi przy pomocy czegoś, co przypominało wsuwkę do włosów. — Poradziłbyś sobie sam.
— Potrzebowałem ochrony.
— Ochrony? Myślisz, że bym ciebie chronił przed twoimi głupimi kolegami? — Wszedł do niewielkiego pomieszczenia. Pokój przyozdobiony został… praktycznie niczym. Na ścianie wisiał jeden smutny dyplom, a w kącie stała wysuszona roślina. — Wkurwiasz mnie nawet w środku nocy.
Edgar udawał, że nie słucha. Podszedł do biurka, które nosiło ślady wtargnięcia i zaczął szukać dokumentów, należących do niego; bo kiedy został włączony do tej sprawy, to większością zajmował się on i wszystkie świstki oraz papierki sporządził własnoręcznie. Czuł się okradziony i denerwował się z każdą kolejną sekundą, kiedy nie mógł znaleźć oznaczonej specjalnym numerem teczki.
— Mógłbyś użyć tego komputera? — zapytał, wskazawszy na wygaszony monitor. — Potrzebuję coś sprawdzić.
— Przecież jesteś taki samodzielny, dasz sobie radę — zażartował, stojąc oparty o parapet. — Wkradłeś się do budynku, to do własnego sprzętu też się wkradniesz.
— Nie mam, kurwa, czasu na to, dobra? — Podniósł się zirytowany znad sterty dokumentów. Wściekły wzrok Edgara teraz lustrował całą posturę Artema. — Możesz tu podejść? — Poprawił okulary, które zaczęły zsuwać mu się z nosa.
— Widzisz, nie jesteś tak samodzielny, jak myślisz, że jesteś.
Edgar westchnął, ale zdławił w sobie niemiły komentarz. Zrobił Artemowi miejsce przy komputerze i patrzył, jak wpisuje coś, czego nie rozumiał i zapewne nigdy nie zrozumie.
Palce mężczyzny latały po klawiaturze, a Edgar wertował kolejne stosy dokumentów, kartka po kartce, jakby wierzył, że gdzieś tutaj znajdzie to, po co przyszedł; ale z każdą kolejną minutą utwierdzał się w przekonaniu, że wszystko, co jego, zostało zabrane w dniem, kiedy posmakował gorzkiego smaku porażki.
— Ktoś zresetował ci komputer.
— Co ty pierdolisz? Odsuń się. — Wparował na Artema, wyrywając spod jego dłoni myszkę i zaczął klikać coś jak oszalały po ekranie.
— Kurwa, oddaj to. — Próbował zabrać, co swoje, ale Edgar zaczął coraz bardziej naciskać swoim ciałem na niego, sprawiając, że został w potrzasku między biurkiem a nachylonym nad nim byłym przyjacielem.
Edgar zmarszczył się na twarzy, ale nie przestawał klikać wszystko, co trafiło mu pod kursor.
— Zawsze się ktoś wpierdoli. — Uderzył myszką o biurko. Głuchy huk objął ramionami niewielki pokój. — Potrzebuję tych dokumentów.
— A ja potrzebuję, żebyś się odsunął. — Odepchnął od siebie szczupłego i zmarnowanego policjanta. Chociaż na twarzy wyglądał jak dziecko, które zaraz głośnym płaczem ogłuszy pół nowego Jorku, to w środku dusił w sobie palącą złość.
— Co mam teraz zrobić? — zapytał ni to siebie, ni siedzącego obok Artema.
— Nie wiem, to był twój pomysł, może coś wymyśl?
Edgara najwyraźniej to tylko podburzyło, bo podniósł zdenerwowany rękę i uderzył nią o biurko. Kolejny huk niepotrzebnie zaczynał ożywiać pusty budynek.
— Wiesz co? Gówno mi pomagasz.
— To twój cyrk, debilu. — Podniósł się z obrotowego krzesła. Odepchnął od siebie rzecz, a kolejny huk, tym razem spowodowany przez głupie krzesło, uderzające o szafę, niedługo zawiadomi okolicznych ludzi o włamywaczach.
Edgar poruszony do granic możliwości zrzucił z biurka stos kartek, które rozleciały się po całym pomieszczeniu w jednym podmuchu wiatru. Artem zmarszczył brwi niezadowolony z nagłej, emocjonalnej reakcji śledczego, ale zanim zdążył coś powiedzieć, to usłyszał głośne nawoływania obcego mężczyzny.
— Halo?! Jest tu kto?!
Ciężkimi krokami zaczynał wchodzić po schodach coraz wyżej, a ostre światło latarki ochroniarza zaczynało wkradać się do biura Edgara. Pozostawienie drzwi otwartych na oścież nie było najmądrzejszym zagraniem.
— Widzisz? — Machnął ręka, tak, żeby Edgar spojrzał na ogarniający ich bałagan. — Ochroniarza macie?
— Nie wiem.
— Jak to, kurwa, nie wiesz?
— Nie wiem! — wrzasnął, a kroki ochroniarza momentalnie przyspieszyły. Coraz głośniejszy stukot butów świadczył, że mężczyzna znajduje się coraz bliżej.
— Zamknij pysk — syknął.
Złapał Edgara za skrawek białej koszuli i wciągnął do pustej szafy na ubrania, której policjanci używali do przetrzymywania odzieży wierzchniej oraz mundurów. W ostatnim momencie mebel rzucił się Rosjaninowi w oczy i bardzo dobrze, bo w najgorszym wypadku posądzeni zostaliby o włamanie.
— Mógłbyś mnie puścić? — szepnął.
— Nie mam miejsca — prychnął, sprawdzając, czy okulary dalej siedzą mu na nosie. — I nic nie widzę.
— No, jesteś prawie jak niewidomy.
Poczuł bolesne uderzenie w odsłoniętą kostkę. Edgar wciąż nosił twarde buty i Artem z trudem powstrzymał jęk.
— Wypchnie cię z tej szafy zaraz i będziesz się tłumaczyć przed ochroniarzem. Chcesz tego, panie władzo?
ej gdzie jestes? w szafie kurwa a gdzie?
────
[1461 słów: Artem otrzymuje 14 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz