LATO
W głowie Violet na ułamek sekundy pojawił się fragment wspomnienia, kiedy po raz pierwszy zilustrowała wzrokiem Lairę. Przywołane wtedy uczucia niechęci i zirytowania zdawały się być tak odległe i tak absurdalnie wybrzmiewające, aż trudno uwierzyć, że przez miesiąc znajomości tak wiele się zmieniło między obiema dziewczynami.
A gdyby czarodziejka była osobą, która monitoruje swoje relacje międzyludzkie z obsesją na punkcie dat, tamtejszy dzień zapisałaby, jako przejście do kolejnego etapu znajomości z Lairą. Ta melancholijna rozmowa, która zrodziła się ze spontaniczności i komfortu; te spojrzenia zawieszone na sobie dłużej, które nie potrzebowały żadnych słów; te ręce splecione ze sobą w spontanicznym geście; to drżenie, które jej towarzyszyło przy nowym rodzaju kontaktu cielesnego. Nie robiły tak wcześniej i choć uczucie to było dziwaczne i nie do opisania ludzkimi słowami, to jednocześnie było ono swego rodzaju przyjemne. A może było za wcześnie, aby nazwać to, co dzieje się w głowie Violet? W każdym razie, nie miała zamiaru się przejmować takimi rzeczami. Jeszcze nie teraz.
Półboginie zastygły w bezruchu, wciąż stykając się palcami. Nie wadziło im milczenie, ani nagłe zerwanie się łódki spowodowane napływem ciut większej fali.
Nic innego się nie liczyło.
JESIEŃ
“Szalona figa” - głosił napis na prostokątnym opakowaniu, którego estetyka podpadała bardziej w śliwkowe, zamiast głoszonej w opisie figi. Szalonej figi. Violet otworzyła górną część kartonu, aby wyciągnąć z niego czarną butelkę z podobną etykietą, co wzór na opakowaniu oraz jednorazowe, przezroczyste rękawiczki.
— Powinno być okej — mruknęła czarodziejka do siebie, po czym odłożyła wszystko, co trzymała w ręce na stół.
Violet właśnie przeżywała okres “ulepszania” swojego wyglądu. Ostatnio zaczęła malować sobie paznokcie, a teraz przyszedł czas na spontaniczne kupno ciemniejszej farby, aby jednak ujednolicić odcień swoich włosów, gdyż farbowana grzywka stała się nudna, może nawet ciut dziecinna. Pomysł był bardzo losowy, choć w tej chwili wydawał jej się dobry.
Właściwie, nigdy tego nie robiła. Kiedy po raz pierwszy zdecydowała się na nałożenie farby, i to jedynie na jej nieszczęsną grzywkę, było to robione w asyście jej dawnej przyjaciółki, dlatego wpatrywała się w plastikową buteleczkę z fioletowym (przepraszam, szalono-figowym) pigmentem w środku z istnym przerażeniem.
W pewnym momencie, do świątyni Hekate wróciła Rosalie, zaś za nią niósł się emocjonalny huragan, przejawiający się gwałtownym trzaśnięciem drzwi oraz szybkim krokiem w kierunku swojego posłania, zaś jej twarz wyglądała jakby lada moment miała wybuchnąć płaczem. Rzuciła się gwałtownie na łóżko i faktycznie wydobył się z niej ciężki szloch, gdy tylko jej głowa zatopiła się w poduszce. Ciało młodszej z sióstr strasznie drżało, a piskliwy krzyk rozpaczliwie rozniósł się po mieszkaniu, mimo usilnego tłumienia przez uciskanie miękkiej pościeli do głowy.
Violet nie zastanawiała się ani sekundy. Usiadła tuż obok różowowłosej i położyła rękę na jej ramieniu.
— Rosie…? — Violet również poczuła uścisk w gardle, choć nie wiedziała, co takiego musiało się wydarzyć, że rodzeństwo było aż tak roztrzęsione.
Nie odpowiedziała. Właściwie, nie była w stanie odpowiedzieć. Najpierw musiała uspokoić oddech, a dopiero potem znaleźć siły, aby spojrzeć siostrze w oczy. A co dopiero opowiedzieć jej o wszystkim…
— A-Andrew… — Rosalie ledwo wydukała, próbując złożyć choć jedno, sensowne zdanie, acz z jej ust wyszło jedynie imię ich brata.
— Co z nim? — Serce Violet zaczęło bić mocniej, kiedy myśli zaczęły składać się w różne, negatywne scenariusze, które miała nadzieję, że się nie sprawdzą.
Rosalie potrzebowała kilku minut, aby podnieść się i opowiedzieć złe wieści, jakie niosła. Kiedy to zrobiła, wpoiła swój pusty, zmęczony wzrok. Czerwony i mokry od łez, pozbawiony ducha. Dłonie dziewcząt splotły się, obie roztrzęsione w emocjach.
— Andrew — Wnuczka Afrodyty powtórzyła to imię, lecz tym razem wyraźniej. Znów zamilkła, szukając w sobie choć cienia odwagi, aby mówić dalej.
— Andrew miał tylko wybrać się coś wynegocjować w Nowym Rzymie, jeśli dobrze pamiętam. Jeśli martwisz się, że zaginął to niepotrzebnie. Poradzi sobie — Właściwie, Violet rzuciła losowym wytłumaczeniem, tylko po to, aby przekonać je obie do tego, że chłopakowi nic się nie stało.
— Nie, nie poradził sobie — wymamrotała Rosie. — Violet, jego ciało znaleziono w labiryncie.
Violet zastygła w bezruchu, nawet serce przestało jej bić na ułamek sekundy. Słowa młodszej siostry zabrzmiały echem, powtarzając się jak durna mantra.
— Wziął ze sobą jednego z chłopaków od Hefajstosa. W drodze powrotnej, jeszcze przed wejściem do labiryntu natknęli się na gryfa. Szli jakąś dziwną trasą, ale nie zrozumiałam, kiedy Mihal próbował mi wytłumaczyć. Oboje wiedzieli, że nie mają szans we dwójkę, ale wiesz, jaki jest Andrew… jaki był Andrew. Ponoć chciał odwrócić uwagę gryfa, aby ten chłopak mógł uciec, ale nic z niego nie zostało.
— Kurw… — przeklęła Violet, czując w gardle ucisk, jakby ktoś zaplątał rozgrzane łańcuchy na jej szyi. Sama chciała krzyczeć i miała ochotę zalać całe Long Island łzami, jednak po pierwsze, musiała być silna dla siostry, a po drugie wciąż nie dopuszczała do myśli to, co właśnie usłyszała.
— Nawet nie ma czego pochować…
— Rosie… — Violet objęła ją i przytuliła do siebie. Obie czarodziejki wbiły wzrok w kąt, który niegdyś zamieszkiwał Andrew. Kąt, w którym tego dnia się obudził i nigdy nie wróci.
Chciała krzyknąć na tą myśl, jednak czuła się, jakby jej klatkę piersiową przygniótł kamień. Nie potrafiła…
Nie potrafiła uwierzyć.
Ich kochany, nadopiekuńczy brat już nie wróci.
***
Obie córki Hekate przeżywały żałobę na swój sposób. Rosalie skuliła się w sobie, wędrując myślami wszędzie indziej, tylko nie w ich rzeczywistości, gdzie dowiedziała się o brutalnej śmierci brata. Milczała nawet wtedy, kiedy odwiedził je Chejron, aby wyrazić kondolencje i poinformować, że na dzisiejszej kolacji zostanie oddany hołd Andrew. Violet zaś próbowała zająć się czymkolwiek innym, niż patrzeniem na rzeczy zmarłego. Postanowiła, że tak czy siak nałoży tą cholerną farbę na włosy, jednak nie potrafiła opanować stresu. Pędzel co chwila upadał na podłogę, nie chcąc się przylepić do drżącej dłoni, jakby już półbogini nie miała trudnego zadania. Przez godzinę nałożyła zaledwie część farby, a dobre trzy czwarte włosów pozostały suche, co dało komiczny efekt. Nie myślała o tym, lecz rozmyślała o bracie i o tym, jak w ogóle mogło dojść do czegoś takiego. Nie potrafiła zrozumieć, że już go nie ma.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Violet nie miała ochoty na kolejne odwiedziny, a tym bardziej wysłuchiwanie kondolencji i tak dalej, i tak dalej. Chciała udawać, że ich nie ma, jednak osoba po drugiej stronie sama postanowiła się wprosić.
Oczywiście, było to w stylu Lairy. Ruda wpadła do nich, jak z armaty. Widocznie przerażona, jednak szybko zilustrowała włosy Violet i otworzyła szeroko usta.
— Myślałam, że twój kolor włosów jest naturalny…
Violet uniosła brew zdziwiona, ale nic nie powiedziała. Właściwie, to co miała powiedzieć? Uświadomić Lairę, że fiolety zdecydowanie nie występują naturalnie na ludzkich włosach?
— W każdym razie — Nagle córka Hefajstosa uświadomiła sobie, po co tu przyszła. — Ja… Słyszałam o wszystkim. Przykro mi z powodu waszego brata i gdybyście czegoś potrzebowały — Jej wzrok właśnie utkwił na Violet. — to dajcie znać, a zrobię co będę mogła.
WĄTEK ZAMKNIĘTY PRZEZ MG 17.09.2025 (POSTAĆ PRZESZŁA DO NPC)
────
[1111 słów: Violet otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz