wtorek, 29 lipca 2025

Od Niketasa CD Violet — „Ten RedBull naprawdę dodaje skrzydeł”

Poprzednie opowiadanie

WIOSNA

O, jaka ulga, a on już myślał, że Violetka wrzuciła ich nigdy nie spisany kontrakt do niszczarki na dokumenty (chyba powinien się zacząć zabezpieczać tymi świstkami papieru), on stracił źródło zarobku, a ona – najlepszego sprzedawcę, jakiego sobie mogła wymarzyć. I to jeszcze z własnej woli! Nie ma takich obaw szczególnie często, problem w tym, że Violet ciągle coś nie pasuje, cały czas kręci nosem na dosłownie wszystko, co Niketas zrobi, a on nie może normalnie odbębniać roboty po swojemu. Porażka, pracować z kimś takim. Jeszcze żeby go tak z białego rana o zawał przyprawiać? Co najmniej niemiłe, powiedziałby. Nie zaczyna się rozmów od „Nie mam dla ciebie dobrych wieści”. Od razu cała atmosfera zepsuta, a Niketas już myślał, że będzie musiał chwilę pokręcić, chwilę pobełkotać, wyłożyć na stół jedną z kreatywnych wymówek, które wymyślił i inne takie, żeby ostatecznie Violet stwierdziła, że w rachunkach pewnie jej się coś przewidziało i tak naprawdę wszystko się jak najbardziej zgadza. W końcu dlaczego miałaby nie pozwolić Niketasowi kupić sobie paru fiolek ich produktu?
Ale nieważne co by nastąpiło po tych słowach, chytry uśmieszek na twarzy Niketasa ledwie zadrżał i komuś mogłoby się wydawać, że się przewidział i mina ani na moment chłopakowi nie zbladła.
— Spoko-loko — chichocze Niketas, bo w końcu nic takiego się nie stało, co nie? — Ja mam możliwości, ty się już o to nie martw. Koszty produkcji to nie moja sprawa, rób sobie z tym co chcesz, bylebyśmy na końcu nie wyszli na minusie, kropka. To w takim razie co, podnosimy cenę? — pyta nie tyle co z nadzieją, a z całkowitą pewnością, że to tak właściwie tylko pytanie retoryczne.
— Raczej… chyba trzeba — mówi Violet i na szczęście przygotowała już odpowiedź, bo inaczej Niketas pewnie by się zapędził zdecydowanie za daleko, zaprezentował jej jakieś dziwne funkcje kwadratowe i udowodnił, że dwadzieścia dolarów za fiolkę to najbardziej uczciwa cena ze wszystkich uczciwych cen. — Tak… na fiolkę, myślę że wystarczy podnieść o jakieś pięćdziesiąt centów, może o dolara, ale to i tak później. Stopniowo. Skoro kosztują teraz trzy dolce, to trochę dziwnie byłoby tłumaczyć dzieciakom, czemu nagle kosztuje cztery…
Niketas żarliwie kiwa głową, jakby wcale nie sprzedał paru fiolek za zdecydowanie zbyt wysoką cenę. Nie oszukuje ludzi, nie gra na czarno, on po prostu wie, kto jest w stanie dać za taki eliksirek trochę więcej… a jak zaczną się problemy, to weźmie to na klatę, jak zawsze. Doświadczenie z iFajstosami jednak coś mu dało, temu nie można zaprzeczyć. (Hefajstosiątka na szczęście znacznie mniej wpychają mu się swoimi brudnymi łapkami w zasady moralne i etyczne jego firmy, nie to, co Violet, która najwyraźniej bardzo nie chce zrozumieć, że żeby zarobić, to każdy musi czasem trochę pokręcić).
— Trzy pięćdziesiąt, jasna sprawa — nieco zbyt łatwo zgadza się Niketas, ale kto by się kłócił o zbyt łatwą zgodę?
Zagląda Violet przez ramię, podczas gdy ona kończy pisanie etykiet. Marszczy brwi, ledwo rozróżniając litery (półboska moc dysleksji połączona z okularami przeciwsłonecznymi noszonymi w zamkniętym pomieszczeniu tworzy zadziwiające efekty). Jedyne, co jest w stanie z tego wynieść, to fakt, że za nic w świecie nie wygląda to jak „Boski Full”. Dla pewności nawet unosi okulary, ale nie, mimo że litery wciąż płatają mu figle przed nosem, to „B” nigdy nie przypomina „S” tak bardzo, chyba że to wcale nie „B”, tylko rzeczywiście „S”…
— Co mówisz?
Violet rysuje serduszko na ostatniej nalepce.
— Że dziwne to „B” piszesz — prycha Niketas. — Co to ma być? Myślałem, że ustaliliśmy w końcu nazwę. Już sprzedawałem to jako „Boski Full”, marketing mi, kurczę blaszka, psujesz.
— Niczego takiego ze mną nie skonsultowałeś — upiera się Violet. — To mój produkt. Moje zasady.
— Jesteśmy partnerami! No weź!
Violet stanowczo kręci głową. Niketas bardzo szybko prześwietla swoje możliwości, ale zmuszenie Ulfa do zdrapywania wszystkich etykiet i robienia nowych brzmi jak jeszcze większa syzyfowa praca, niż jakby sam tym się zajął (a on się tym nie zajmie, zarobiony jest). Okulary przeciwsłoneczne ponownie opadają na jego nos, gdy okazuje się, że wściekłe spojrzenie rzucane Violet niewiele daje.
— Niech będzie, ale „Strawberry Punch” nie jest ani trochę chwytliwe. Kto normalny w ogóle lubi truskawki? Psiakrew, masakra z tym wszystkim — mamrocze, zgarniając ich magiczny energetyk ze stołu. — Wszystkie slogany trzeba zmieniać, motyla noga.
Jest coś satysfakcjonującego w obserwowaniu miotającego się we własnych słowach Niketasa. Raczej każdemu zadrżą kąciki ust, gdy zobaczy zdenerwowanego chłopca wypalającego „motyla noga”, gdy coś mu nie wyjdzie.
Niketas przygryza wnętrze policzka, zarzucając ciężką torbę na ramię. Szklane fiolki stukają w środku, zderzając się ze sobą i z jakiegoś powodu ten dźwięk sprawia, że chłopiec czuje nagłą potrzebę roztrzaskania pierwszej rzeczy, która nawinie mu się pod palce. Nie bierze głębokiego oddechu, nie prycha pod nosem, tylko po prostu poprawia zjeżdżające z nosa okulary, a gdy jego dłoń opada, ponownie się uśmiecha. Nic się nie stało, wszystko cacy, on to już załatwi i ogarnie. Jakim byłby szefem, gdyby nie panował nad emocjami i nie potrafił wszystkiego naprawić?
— No, miodzio. To trzymaj za mnie kciuki, cukiereczku — rzuca na odchodne. Profilaktycznie nie odwraca się, żeby jeszcze spojrzeć na Violet po raz ostatni, bo nawet on szybko zdaje sobie sprawę, że palnął głupotę.
Zajmie się tym bałaganem. Inne składniki, nieważne jakie, nie będzie ich na etykietach. Jeszcze nie są aż tak skrupulatni i poważni, te całe nalepki to i tak idiotyczny pomysł Violet. On by to zostawił bez tego, teraz gdy Chejron go przyłapie na szmuglowaniu tymi buteleczkami, trudniej będzie się wymigać, że to zwykły soczek jabłkowy. Chyba powinien był jej to wypomnieć, ale gdy zobaczył tę jej idiotyczną nazwę, to od razu o wszystkim zapomniał.
Z rozmachem otwiera drzwi do jedenastki, kieruje się do swojego ekskluzywnego kącika grupowego. Odziedziczonego po Arnarze. Niketas naprawdę woli się nie zastanawiać nad tym, ile razy znalazł się w nim ten koleś od wilczych gaci i ile razy mogli grać tutaj w rozbierane bingo. Torbę z… „Boskim Strawberry Fullowym Punchem” wciska pod łóżko obok kartonowych pudeł z niezidentyfikowaną zawartością, które sprząta tylko wtedy, gdy nie potrafią odnaleźć źródła dziwnych zapachów czasem wypełniających cały domek. Nie zawsze to wina jego łóżka. Tylko czasem.
— Jak poszło? — zagaduje Ulf (Niketas z całego serca nienawidzi jego subtelnych przypomnień o swojej działce, podczas gdy mógłby po prostu jasno powiedzieć: „Dawaj kasę” i po sprawie).
— Wyszliśmy na minus, bełkotała coś o zamiennikach, drogich składnikach, takie buty — streszcza Niketas. — Ale mam kolejny towar. Pobiegamy trochę i puf!
— „Puf” co?
— Właściwie to nie wiem. Coś na pewno.
— Ten biznes to ci się na pewno opłaca?
— Mówiłem coś o niekwestionowaniu zdania swojego przełożonego — prycha Niketas, który nie ma zamiaru się nad tym teraz zastanawiać. Trzeba od czegoś zacząć, potem sprzedaż będzie coraz lepsza. Popyt wzrośnie, bo w końcu energetyki można sobie kupować codziennie, nie to, co półboskie telefony. Na co im nowe modele, skoro już i tak większość herosowej społeczności jakieś tam te iFajstosy ma, nie będą ich ciągle kupować na nowo. „Boski Full” ma potencjał na stałe, dobre źródło zarobku, które szybko się nie skończy… Chyba że ktoś zacznie mieć do nich problemy o nieścisłości marketingowe, dziwne wahania cenowe (chociaż Niketas już z tym skończył, przysięga na bogów!) i jakieś domniemane przekręty. Oby nie. Hermesiakom z jakiegoś powodu trudno jest się wytłumaczyć przed Chejronem.


Violet?
────
[1177 słów: Niketas otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz