czwartek, 19 czerwca 2025

Od Edgara CD Artema — „High to death"

Poprzednie opowiadanie

Przechylający się nieustannie, wibrujący obraz przede mną skupił się na jednym punkcie, którym był Artem i na pewien czas zatrzymał się na nim, doprowadzając mnie do głębokiego zamyślenia. Zaraz po nim moją uwagę zwróciły po kolei wytarte, stare ściany, ozdobny kredens nadający barowi średniowieczny styl oraz podłoga, dokładnie w miejscu, w którym wcześniej — czyli parę dni temu — leżało martwe ciało, co mogłobym rozpoznać już po samym przypomnieniu sobie zdjęcia i kątach, pod jakimi zostało ono zrobione.
— Tak serio, to sam nie wiem.
Mężczyzna po kolei domknął wargę i zbliżył do siebie brwi, tworząc na swoim czole zdenerwowaną, ostrzegawczą zmarszczkę.
— Zaczynam myśleć, że jesteś tu po coś innego.
Parsknęłom czymś pomiędzy śmiechem, wykpieniem a pogardą.
— Masz tak wysokie ego? Nie jesteś pępkiem świata, Artem. Jedyne, co możesz zrobić, to possać mi chuja.
Wymamrotał coś pod nosem, ale po tym zamilkł, jakby udawał, że w ogóle nie usłyszał moich słów (choć wiedziałom, że nim wzburzyły, ale prawdopodobnie uznał, że to tylko moje nietrzeźwe odzywki).
— Jesteś pewien, że zrobił to człowiek?
— Wyśmiewasz się ze mnie?
— Nie. Pytam serio. Ale chyba jesteś w takim stanie, że i tak nic nie dociera do twojej zapijaczonej głowy.
— W tym momencie to ty brzmisz jak zapijaczony.
— To nie ja jestem cholernym alkoholikiem.
Mogłom na niego splunąć. Mogłom z łatwością go powalić na ziemię kopnięciem, gdy był w tej pozycji. Mogłom pociągnąć go za te ciemne, kręcone włosy, po czym przyorać tą jego piękną, zabliźnioną twarzyczką o ziemię, aby przyozdobić ją kolejną raną. I zapewne bym to zrobiło, gdybym nie traciło co chwilę równowagi i gdybym nie czuło takiego dystansu między nami.
— A kto niby miał to zrobić? — warknąłem z wyrzutem. — Wróżki przyleciały i zmasakrowały mu ciało? Chcesz coś ukryć?
Jego twarz mówiła jedno — w każdej chwili jest gotowy sprawić siłą, abym wyleciał za drzwi. Właściwie to (wiedząc, jaki jest) zdziwiło mnie, że tego jeszcze nie zrobił.
— Widziałeś, co się z nim stało i nadal próbujesz sobie wmówić, że ja miałbym to zrobić. To jakiś twój kolejny mechanizm obronny? Myślałem, że- — Uciął tak ostro, jakby właśnie ugryzł się w język, byleby powstrzymać potok słów. — Powiem ci po prostu, jak dla mnie to wygląda. — Podniósł się z przyklęknięcia. — Po pierwsze, jesteś pierdoloną ofiarą losu, która nie radzi sobie sama z dosłownie niczym. Po drugie, nic nie było widać na kamerach, bo nie zrobił tego człowiek. Po trzecie, co już budzi pewne niewiadome, w przeciwieństwie do dwóch pierwszych rzeczy, powinieneś coś widzieć przez mgłę, ale i tak nie widziałeś.
— O, boże! — stęknęłom. — Pierdol się.
— Skupiłeś się na reszcie tego, co powiedziałem, czy tylko się obraziłeś o oczywisty fakt? Zachowujesz się jak pierdolone dziecko. Ile ty masz lat, chłopie?
— Wymyślasz rzeczy z dupy, dziwisz się?
— Kopiesz pod sobą grób. Jeszcze słowo i zgłoszę cię, że podrabiasz sobie odznakę. Tego chcesz?
— Mam przewagę w tej sytua-
— Chuja masz, idioto, a nie przewagę! — warknął, wymachując ręką, jakby miał zamiar mnie uderzyć, ale że byłem zbyt daleko, to jego cios spotkał się z powietrzem. — Nieważne. Czy ty robisz to z jakiegoś poczucia obowiązku? Nie wierzę, że aż tak ci zależy na samej pracy. Może próbujesz odkupić swoje winy?
Ze skrzyżowanymi na piersi ramionami odwróciłom się do niego plecami i oparłom o bar, prychając pod nosem. Czułom przy tym na sobie jego ciążący wzrok, jak gdyby rzeczywiście oczekiwał na odpowiedź.
— No, wiedziałem. Sam nie wiesz. I tak naprawdę nic, co robisz, nie ma większego sensu. Wypierdalaj stąd — powiedział w końcu i po stanowczości tych słów wiedziałem, jak długo je dusił w sobie.
— Nadal mam sposoby, żeby cię wrobić.
— Wypierdalaj stąd!
— To, że mnie odsunęli od tej sprawy, działa na twoją niekorzyść. Tak jak mówiłem…
— Wypie-
— Co jeśli zemdleje po drodze?
— Nie zemdlejesz, jesteś pieprzonym kłamcą.
— Tak po prostu pozwolisz mi iść samemu w środku nocy? — spytałom, słysząc kroki zmierzające w moją stronę. — A myślałem, że masz dobre serce.
Nagłe, bolesne ściśnięcie za ramię sprawiło, że z odruchu próby wyrwania się, gdyby nie mocny chwyt, zatoczyłbym się w miejscu.
— Moje dobre serce do ciebie się skończyło.
Spojrzałom na twarz mężczyzny i napłynęło do mnie wcześniejsze, prawie niemożliwe do powstrzymania pobudzenie — rosnące stopniowo ciepło chciało wylać się z mocą, która sprawiłaby, że to wszystko skończyłoby się jeszcze gorzej, niż wcześniej. Chciałom tak bardzo znowu powiedzieć mu te słowa, sprowokować go, zobaczyć jego gniew — wyrzucić mu prosto w twarz, że jeśli znowu zamierza mnie zostawić, to będzie mnie mieć na sumieniu.
Przy wzięciu niezbyt dyskretnego, głębokiego wdechu, znowu wbiłom wzrok w podłogę. Poczułom, jak moja szczęka powoli odzyskuje luz.
— Nie miałem innego wyboru. Nie chcę wszystkiego sobie zepsuć, wiesz?
Moje gardło zabolało, jakbym wypluło z siebie gwoździe. Nie miałem tego nawet na myśli. Znowu wyszło ze mnie coś tak głupiego, tak kłamliwego, że chciałem zapaść się pod ziemię.
Miał rację, że jestem kłamcą. Szczególnie do samego siebie. Wobec wszystkiego, co mówiłem. Nie było to zgodne z niczym, co rzeczywiście czułem i tak naprawdę skończyło się kolejną próbą prania mu mózgu, tworzenia w oczach Artema niewinnego obrazu mnie, żeby nie widział mnie jako tak okropnego człowieka.
Przygotowywałam się na odpowiedź, na finalne odrzucenie, czując, jak jego uścisk rozluźnia się, a potem kompletnie odpuszcza. Zawrócił się za bar, zgasił światła, brzęknął pękiem kluczy, zarzucił torbę na ramię i nie obarczając mojej osoby żadnym spojrzeniem, prędko mnie minął i ruszył do drzwi wyjściowych.
Otworzył je z piskiem, a przez dźwięk przejeżdżających z dala samochodów oraz powiewu nocnego wiatru zaszumiało mi w uszach, co sprawiło, że poczułam nagłe mdłości. Długi moment nie byłam w stanie podnieść nóg, pójść za nim, czy przynajmniej ruszyć się choć o milimetr — dopiero jego głos sprawił, że się otrząsnęłom.

 
— Powiedz mi coś.
Zatrzymałem się gwałtownie przy drzwiach bloku. Cisza o tej późnej porze spowodowała, że akcent Artema rozbrzmiał z potrojoną siłą w mojej głowie. Przełknąłem ślinę, odwracając się do oświetlanej przez lampę twarzy mężczyzny.
Parę sekund nic nie mówił, poniekąd z wyrazem zamyślenia, powodując, że zaczęłom odczuwać zaniepokojenie, a ta niepewność kazała mi wrócić jak najszybciej do mieszkania, byleby nie słuchać jego dalszych słów.
— Nigdy mnie nie zostawisz w spokoju, co?
Brązowe oczy uciekły w bok, na co się niepowstrzymanie uśmiechnąłem.
— Jesteś na mnie skazany do końca życia. Nie powiedziałem ci? Gdy raz ugryzę, nigdy nie odpuszczam.

Artem? 
──── 
[1020 słów: Edgar otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz